Rozdział 4 Wstydu za grosz

227 24 14
                                    

Na wstępie piszę, że popełniłam pewną gafę dotyczącą sekty z ShangqiuYe - z nazwy jasno wynika, że to człon "Ye" jest nazwiskiem rodu, a ja błędnie założyłam, iż jest to "Wu" . ALE postanowiłam, jednak dalej brnąć w ten wątek i w dolnych dopiskach, wyjaśni się dlaczego :D

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 Pierwsze kilka tygodni po ceremonii zaprzysiężenia było raczej spokojnych — tylko kilka pomniejszych incydentów w pobliskich wioskach, burzyło harmonię Zacisza Obłoków, jednak nie było to czymś, z czym sami juniorzy nie mogliby sobie poradzić. Zwłaszcza że większość ze zgłaszanych przez ludzi przypadków była zwykłym nieporozumieniem, a nie prawdziwym zagrożeniem — złodziejaszki rozkopujące groby, dzieci chowające się w przydrożnych krzakach i straszące przechodniów, czy okropny odór zgnilizny, którego winowajcą okazał się pewien rzeźnik, który wyrzucał resztki poubojowe do rynsztoku.

I choć taki stan rzeczy powinien raczej cieszyć, to na wieść o niespodziewanej i brutalnej śmierci rodziny, będącej możnowładcami wioski nieopodal Shangqiu, Lan Jingyi oraz Sizhui nie mogli posiąść się ze szczęścia, jakkolwiek w tej sytuacji nieodpowiednie by to było. Oczywiście, żaden z nich nie ośmielił się przyznać, że kilkudniowa podróż do jednego z wielkich miast Qishan, by odkryć tajemnice brutalnego wybicia całego rodu, ich cieszyła.

Shangqiu znajdowało się w odległości prawie tysiąc trzysta li* od Gusu, natomiast sprawa okazała się na tyle poważna, iż każda z wielkich sekt postanowiła wysłać tam swoich ludzi — tak więc prócz Jingyi'ego oraz Sizhui'ego z Zacisza Obłoków wyruszył cały orszak białych szat z jedną czarną na jego czele.

Sekta Shangqiu Ye* była niewielkim klanem, na której czele stał podstarzały już Wu Ye*, choć powoli przekazywał swoje obowiązki synowi — Wu Ya* i to właśnie on przybył powitać nowoprzybyłych.

— Ah! Ah! Zewu-jun, Hanguang-jun! — zawołał młodzieniec w brązowych szatach, kłaniając się nisko przed stojącymi na czele Dwoma Jadeitami. — Jesteśmy wielce rad, że udało wam się dotrzeć i mamy nadzieję, że podróż zbytnio wam się nie dłużyła. Przynoszę serdeczne przeprosiny od ojca, który sam nie mógł przybyć wam na spotkanie.

Chłopak, niewiele starszy od dwójki juniorów, był wysoki jak drzewo, ale chudy jak szczapa. Z twarzy przypominał raczej wieśniaka, niż przyszłego przywódcę sekty, a gdy posłał w ich kierunku speszony uśmiech, można było zauważyć, że brakowało mu dwóch zębów.

...

— Paniczu Wu, dziękujemy za twoją troskę — odparł spokojnie Lan Xichen, zaraz jednak nabierając poważniejszego tonu. — Przybyliśmy najszybciej jak mogliśmy. Sprawa rodziny Bao* jest poważna i nie mogliśmy zbyt długo zwlekać.

Wu Ya natychmiast zaczął mu przytakiwać i kiwać głową, jak nakręcana zabawka. Sizhui kątem oka zerknął na Jingyi'ego i tak jak myślał — usta drugiego chłopaka były zaciśnięte, a policzki lekko nadęte. Oczywiście, że postawa Panicza Wu go bawiła, bo nawet sam Sizhui widząc nerwowe zaciskanie pięści, klikanie językiem czy skakanie wzrokiem na lewo i prawo, czuł jak śmiech dusi mu gardło. Jak przystało jednak na ucznia sekty GusuLan, stał niewzruszony, z jedną ręką ułożoną na rękojeści miecza i drugą, swobodnie przylegającą do boku. Z jego twarzy też nie było można za wiele wyczytać i zapewne jedyną osobą, która byłaby w stanie zobaczyć jego rozbawienie był Jingyi.

Ten jednak uparcie patrzył prosto przed siebie.


Choć od feralnego wieczoru, feralnego pocałunku i feralnej niemożności zaśnięcia, minęło kilka tygodni, a ich relacja nie uległa żadnej zmianie, to Lan Jingyi wciąż obawiał się przebywać w towarzystwie Sizhui'ego sam na sam. Tematu tego, co się wtedy wydarzyło, żaden z nich nie poruszył, ale wspomnienie dzień w dzień, noc w noc wracało do jego umysłu, sprawiając, że na ustach wciąż czuł płatki kwiatów.

Złoto-białe kwiaty || MDZS ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz