Tego dnia zwyczajową śnieżną biel Zacisza Obłoków zastąpiła pstrokata czerwień. Nie gościła ona w jego murach od... nawet Lan Qiren nie potrafił przywołać w myślach wspomnienia czerwonych wstęg zdobiących Yashi. A nawet gdyby pamiętał, wolałby o tym zapomnieć. Rozgardiasz, który panował wtenczas, utwierdził go w przekonaniu, że ceremonia zaprzysiężenia kultywacyjnego partnerstwa to zwykła kpina. I może mógłby przymknąć najpierw jedno oko, potem drugie, gdyby wyborem Lan Wangji'ego była jakaś uzdolniona, ładna kultywatorka z dobrego klanu. W momencie, w którym jednak jego własny bratanek, krew z krwi jego, postanowił powziąć za, bogowie wspomóżcie, męża tego zmartwychwstałego łajdaka, praktykanta demonicznych metod kultywacji, bez żadnego kręgosłupa moralnego samego Patriarchę Yiling — Wei Yinga — tego znieść nie mógł!
Dlatego właśnie przez cały okres przygotowań, jak i właściwą ceremonię chodził nadąsany, nie omieszkując rzucania zimnych jak lód spojrzeń w kierunku jednego z panów młodych. Ten, rzecz jasna, nie poświęcał mu większej uwagi, przyklejony do Hanguang-juna, jakby ktoś wysmarował ich obu żywicą.
— Mam niejasne wrażenie, że wasz nauczyciel nie lubi Seniora Wei'a — oznajmił Ouyang Zizhen, biorąc kolejny łyk wina, które podobno jest chlubą całego Gusu. Jak na jego gust mocno przecenioną chlubą, ale reszta gości zdawała się tonąć w gorzkawym trunku.
— Naprawdę? Jakoś wcześniej nie wpadło mi to do głowy. Hej, Sizhui! Wiedziałeś, że nauczyciel Qiren nie znosi seniora? — sarknął zarumieniony Jingyi, odwracając się do przyjaciela, który z kolei maślanymi oczami spoglądał w kierunku miejsca, gdzie zasiadała sekta Lanling.
Mimowolnie przewrócił oczami.
Tak było już od kilku dobrych miesięcy. Ilekroć młody przywódca sekty LanlingJin pojawiał się w zasięgu wzroku, Lan Sizhui podążał za nim jak wierny piesek, nie zważając na to, że jego pan rzuca mu na obiad ochłapy i ciągnie po najgorszych wertepach.
Lan Jingyi naprawdę nie rozumiał, co takiego jego przyjaciel widział w tej nadętej, napuszonej księżniczce.
Tak więc, bez wyrzutów sumienia, Jingyi dźgnął go łokciem w bok.
— Ała! Co jest? Za co? — jęczał chłopak, masując, bogom ducha winne miejsce.
— Jak będziesz się tak dalej w niego wpatrywał, to przewiercisz się na drugą stronę. — oznajmił beztrosko. — Nie gap się tak, bo wygląda to, co najmniej podejrzanie.
Szyja i uszy Lan Sizhui'ego zaróżowił się i bynajmniej powodem tego nie był alkohol.
— Nie gapię się. — wymamrotał, bawiąc się palcami.
Lan Jingyi już miał w zanadrzu odpowiednią ripostę, gdy wtem przerwał im Zizhen, ściskając ciut za mocno ich ramiona.
— Hej, myślicie, że ktoś się zorientuje jeżeli teraz się zmyjemy?
Cała trójka rozejrzała się uważnie po sali. Część gości odpłynęła w siną dal wraz z kolejnymi falami Uśmiechu Cesarza, inni wykorzystywali okazję do spoufalania się z członkami wielkich sekt, a byli też tacy, którzy po prostu siedzieli sztywno na swoich miejscach i udawali, że są którąś z nielicznych dekoracji. I właśnie do tego ostatniego grona zaliczał się Jin Rulan, który ze skwaszoną miną i wyprostowanymi jak struna cytry plecami, siedział na zaszczytnym miejscu lidera sekty, udając, że świetnie się tam bawi. Do głowy Lan Jingyi'a wpadł nagle iście demoniczny plan.
— A co powiecie na to, żebyśmy zabrali ze sobą Jin Linga?
Pozostali chłopcy spojrzeli na niego z niedowierzaniem, zwłaszcza Lan Sizhui, któremu niemal szczęka opadła ze zdziwienia.
CZYTASZ
Złoto-białe kwiaty || MDZS ||
Fanfiction❝𝒜 𝓌𝒶𝓇𝑔𝒾 𝓅𝓇𝓏𝓎𝓀𝓇𝓎ł𝓎 𝓁𝑒𝓀𝓀𝒾𝑒 𝒿𝒶𝓀 ś𝓃𝒾𝑒𝑔 𝓅ł𝒶𝓉𝓀𝒾 𝓀𝓌𝒾𝒶𝓉ó𝓌❝ Po raz kolejny los zdaje się drwić z Lan Sizhui'ego, gdy pewnego dnia orientuje się, że jego serce zaczyna bić niebezpiecznie szybko, ilekroć w zasięgu wzroku...