Rozdział 18 Mistrz i Uczeń

37 5 12
                                    

W tym tempie, za dwa lata spodziewajcie się zakończenia.

************************

Lan Sizhui znajdował się na granicy świadomości i snu. Czuł się, jakby dryfował po otwartym morzu, jednocześnie odczuwając każde uderzenie fal. Gdzieś w głębi jego umysłu krążyła myśl, że z Gusu do Morza Wschodniochińskiego dzieliło ich niemal pięćdziesiąt tysięcy dżangów* , ale była ona tak odległa, że zupełnie go nie niepokoiła. A on wciąż dryfował.

Nagle nadszedł sztorm i ogromna fala wyrzuciła go boleśnie na brzeg.

Czuł, jakby każdy fragment jego ciała płonął żywym ogniem. W uszach rozbrzmiewał nieustanny świst, a zebranie choć jednej racjonalnej myśli zdawało się niemożliwe. Jego głowę wypełniała pustka, a zarazem chaos. Nie wiedział, czy śni, czy jest na jawie, czy znajduje się gdzieś pomiędzy. Bogowie, nie wiedział nawet, czy wciąż żyje! Z drugiej strony, gdyby nie żył, to czy odczuwałby ból? Może właśnie to czeka człowieka po śmierci — wieczny, nieustający ból; powtarzalna historia tego, co go zabiło.

Wydawało mu się, że słyszy znajome głosy. Dochodziły do niego jak zza grubej ściany, nieco przytłumione. Próbował je rozpoznać, ale nie potrafił; w jego umyśle nie mogła zrodzić się żadna sensowna myśl. Gdzieś na granicy świadomości pojawiła się jednak myśl o osobach, których głosy zdawał się słyszeć.

— Jin! — starał się zawołać, i choć wydawało mu się, że dźwięk wyszedł z jego ust, nie czuł, by kiedykolwiek je poruszył.

— Sizhui. Yuan. Obudź się, jestem obok — zdawało się, że znajomy głos rozległ się tuż przy jego uchu.

Po raz kolejny spróbował zawołać:

— Jin... Jin... Jin... Jin Ling.

— Sizhui, pobudka! — rozległ się kolejny głos, na którego brzmienie mimowolnie w jego piersi rozlało się ciepło.

Postanowił walczyć z ciemnością. Starał się zebrać porozrzucane resztki świadomości w jedną całość. Nie było to łatwe zadanie i nie miał pojęcia, ile czasu minęło, zanim poczuł pierwsze zetknięcie ze światem rzeczywistym.

Ból. Miał wrażenie, że boli go każdy fragment ciała — od czubka głowy po stopy. Uczucie to pulsowało, raz silniej, raz słabiej, a czasem zdawało się, że znowu nie czuje niczego.

Chłód. Czuł, jakby ktoś nakłuwał go soplami lodu albo oblepił zmarzniętym śniegiem. Miał też wrażenie, że nad jego głową hula lodowaty wicher.

Suchość. Gardło paliło go jak żywy ogień, a wszelkie próby przełknięcia śliny kończyły się fiaskiem, wywołując pulsujący ból w szczęce.

Potem obudził się nagle, jakby wyrwany z makabrycznego koszmaru, a wszystko to, co czuł, uderzyło go jedną wielką falą. Chyba nawet krzyknął i próbował poruszyć rękami, ale przeszyła go tak gwałtowna fala bólu, że natychmiast zaniechał wszelkiego ruchu. W oczach stanęły mu łzy.

Chyba śmierć byłaby lepszym rozwiązaniem.

— Yuan! — zawołał ktoś, a głos wydał mu się dziwnie znajomy...

Poruszył powiekami, ale wokół panowała całkowita ciemność. Narastająca panika zaczęła go ogarniać.

Ciemność. Ciemność. Ciemność. CIEMNOŚĆ!

Zawył, a oczy zaczęły go piec.

— Sizhui, uspokój się. To tylko my — odezwał się kolejny głos, wciąż znajomy. — Jingyi, Jin Ling i Niú Lang.

Jingyi, Jin Ling i Niú Lang... Jingyi... Jin Ling... Niú Lang... Jin-gyi, Lin-g, Niú... A-Jing, A-Ling, A-Lang... A-Jin...

Imiona rozbrzmiewały w jego głowie jak uderzenia dzwonu, a on niewyraźnie widział twarze przyjaciół. Wściekłego Rulana ściskającego miecz swojego ojca, gotowego zabić okrutnego trupa w wiosce Bao, który kupił mu papierowy wiatraczek podczas festiwalu Qixi. Jingyi'ego, zawsze stojącego u jego boku, gotowego własnoręcznie udusić Rulana za złamanie Sizhui'emu serca. Niú Langa, którego uśmiech był zaraźliwy i który starał się zaprzyjaźnić z każdym napotkanym człowiekiem.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 09 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Złoto-białe kwiaty || MDZS ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz