22. I'm like a rubber band until you pull too hard.

151 19 15
                                    

Desperacja nie była nieznanym mu uczuciem. Desperacko pragnął udowodnić samemu sobie, że nie był gorszy od starszego brata. Pełne desperacji były też jego dłonie, kiedy przypominał sobie, że Lo mieszka w innym mieszkaniu. Teraz jednak jedyne, czego tak bardzo pragnął, to zatrzymać jakoś lawinę nerwów, która niczym w obrazie Hokusai'a powaliła go z niewiarygodną siłą.

Nie otwierał oczu, bojąc się konfrontacji z bielą porcelany. Wystarczyło, że jego uszy pełne były odbijających się od niej gwałtownych oddechów. Czy tak czuły się kobiety podczas porodów? Coś z ciebie wypada i nie umiesz tego zatrzymać? Współczuł potwornie, nawet jeśli czuł, że nie było to najtrafniejsze porównanie.

Nie słyszał jednak tylko samego siebie i to było jego największe nieszczęście w tamtym momencie. Kobiecego lamentu za progiem łazienki nie dało się tak po prostu zignorować, choć bardzo by chciał, bo głowa pękała mu od tego wycia. Nie słyszał już telefonu, ktoś musiał go odebrać.

Był prawie pewien, że dzwonił za nim ojciec, albo matka, która dowiedziała się, co zrobił i była tym cholernie oburzona. Wcale by się nie zdziwił – nawet trochę na to liczył. Wtedy mógłby się zarzygać na śmierć i mieć to wszystko wreszcie z głowy. Bez patrzenia im więcej w oczy, ale i bez poczucia, że robił wbrew sobie. On i Yume będą szczęśliwsi. Sakura będzie szczęśliwa.

Powinien jej o tym jak najszybciej powiedzieć. Nagle zarzyganie się na śmierć nie wydawało się najlepszym pomysłem. Wreszcie mógł powiedzieć, że do diabła z nimi wszystkimi i pocałować ją na środku ulicy, bo skoro wiedziała jego rodzina, równie dobrze mógł się dowiedzieć cały świat, że była jego, tylko jego i że w życiu nie widział nikogo, kto mógłby się z nią równać.

Jego żołądek musiał przewrócić się z powrotem na właściwą stronę. Oparł czoło o spoconą dłoń, próbując złapać oddech. Nie czuł, że coś jeszcze z niego wyleci, ale nie był jeszcze gotów zaryzykować.

- Dobrze, spróbuję.

Lo brzmiała niepewnie, ale nie była spanikowana. To mogło oznaczać, że godzina konfrontacji z rodzicami jeszcze nie wybiła. Z kim więc rozmawiała? Yume ciągle chlipała, ale to łkanie oddalało się stopniowo od niego.

­– Jasne, do usłyszenia.

Westchnął przez zaciśnięte gardło. W przełyku miał ogień, a w ustach kwas. Nawet, gdyby chciał, nic by jej nie powiedział. Nie bez łyka wody. Brzuch zaburzał w proteście na samą myśl, ale Sasuke wolał skupić się na cichych krokach jego dziewczyny.

Nigdy nie przeszedł grypy żołądkowej, jako dzieciak przeżył jednak wystarczająco dużo zatruć, żeby unikać rzygania za wszelką cenę. Dużo jednak wymiotował po rozstaniu z Lo i jej odejściu w ogóle, nie wspominając o jego topowym występie: sylwestrze dwa tysiące dwanaście. Teraz też na niego patrzyła, stała za nim i jak mniemał miała najbardziej wyrozumiałą minę na całym bożym świecie. Typowa Sakura.

- Wszystko w porządku?

Postanowił spróbować się wyprostować, spojrzeć na nią, zrobić cokolwiek, żeby poczuć się mniej jak galareta i bardziej jak facet, którego mogłaby choć trochę podziwiać. Coś przeskoczyło mu w plecach, głowa ważyła dziesięć kilo, ale kiedy otworzył oczy i przegonił nagromadzone w nich łzy, stwierdził że Lo wcale nie patrzyła na niego jak na zarzyganą galaretę.

Z dumą człowieka pochylonego nad kiblem sięgnął po papier toaletowy i wytarł sobie brodę. Zaczęła odgarniać mu włosy z twarzy.

- Nie...

- Daj spokój.

Sasuke zmusił się do pozostania bez ruchu. Przełknął kwaśną, ohydną ślinę. Był mokry od potu, brudny i obrzydliwy. Ona zdawała się tego nie widzieć, albo może ignorowała to celowo, przebijając go jakimś cudem w znieczulicy. Rozluźnił się dopiero, kiedy się odsunęła. Spłukał wodę i usiadł na czterech literach, opierając się plecami o umywalkę. Kiedy woda ucichła, zerknął w stronę korytarza. Szloch Yume ucichł zupełnie.

Ghosttown ||Paradise. Sequel||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz