Pod powiekami Sakura widziała prawdziwy kalejdoskop mroczków. Naraz wyskakiwała i wracała do swojego ciała, cała podekscytowana i zniecierpliwiona. Chciała go mieć tylko dla siebie, bojąc się oderwać na choćby jedną chwilę. Piszczało jej w uszach i czuła, że będzie z nią bardzo źle, jeżeli zaraz nie nabierze powietrza. Jak jednak, kiedy Sasuke całował ją tak, jakby czekał na to przez cały dzień? Jej skóra przyozdobiła się gęsią skórką, potęgując przyjemne uczucie jego dłoni.
Rzucił ją na kanapę w środku domku, zbyt niecierpliwy, by wspinać się na antresolę, gdzie czekało na nich wygodne łóżko. Sakura pisnęła, bo zaczął ściągać z niej spodnie. Potem jej śmiech przebił się przez ryczącą z głośników Kylie Minouge. Mignął jej jego ciasny uśmiech, zanim znowu się do niej przycisnął.
To było tak, jakby cofnęła się w czasie. Była dziewczyną z mnóstwem problemów, bez perspektyw, zupełnie dziką i totalnie nieodpowiednią dla niego – tego chłopaka, który napisał dla niej piosenkę i zaciągnął ją do kibla na małe rendez vous. To było jedno z jej najbardziej pielęgnowanych wspomnień i może nic dziwnego, że pojawiło się akurat teraz, kiedy leżała pod nim na wpół naga i trzymała się jego ramion rozgrzana tak, jak jeszcze przy nikim innym.
Do tej pory wierzyła, że Sasuke mógłby ją uratować. Potrzebowała przecież tej pomocy – chciała jego troski, chciała jego miłości i chciała w końcu być dla kogoś ważna. To chyba nie było zbyt wiele w zamian za nią całą?
Przecież on też jej chciał: czuła to między swoimi nogami, za uchem i wokół dłoni. Gdyby miała coś więcej, dałaby mu również i to. Przycisnął się do niej, wsadzając własne uda pod jej, podnosząc jej miednicę wysoko.
Był zadowolony: miał roziskrzone oczy i ten zawadiacki uśmieszek nie schodził mu z twarzy, kiedy zaciskała się wokół niego raz po raz, wijąc się jak oszalała. Mogłaby się rozpłynąć, czuła bowiem jak pod jej skórą aż skwierczało. Musiała zacisnąć oczy, bojąc się, że wypadną jej z czaszki i potoczą się po podłodze niczym bile. Jest dobry. Jest cholernie dobry.
Wiedziała, co robiła. Tak – musiała mieć nosa już wtedy, kiedy zobaczyła go w południowym słońcu na placu zabaw. Miała tylko siedem lat, ale już wiedziała, że to właśnie Sasuke Uchiha da jej to, czego nie chciał nikt inny. Tylko pod parasolem jego obecności wiedziała, że nie stanie się jej nic złego. Mógł się na nią złościć, obrażać i robić jej przykrości, jednak koniec końców wiedziała, że nikogo innego nie chciała.
Tylko on. Taki cholernie dobry.
Uśmiechnęła się, uwięziona w pajęczynie własnych wspomnień. Była blisko orgazmu – wreszcie po wielu latach wyrzeczeń i zadawalania się byle czym dostanie to, czego chciała. I nagle – chociaż to niemożliwe – wszystko zaczęło dziać się jeszcze szybciej. Sasuke przestał się z nią cackać, ale czuła jego duże dłonie na swoich biodrach i czuła też krótkie paznokcie wbijające się w te niewielkie fragmenty skóry, pod którą miała jakiś tłuszcz, więc instynktownie wiedziała, że była zaopiekowana. Z jej ust wydostawał się jakiś bełkot, którego nie kontrolowała.
To samo dotyczyło łez cisnących się jej uparcie do oczu. Denerwowała się sama na siebie, że w ogóle się pojawiały, nie rozumiała ich pochodzenia. Była szczęśliwa, ale raczej nie aż tak poruszona. Ogarnij się!
Żal jej było tego, że zapomniała o tym cudownym uczuciu, które sprawiało, że drętwiały wszystkie mięśnie, a najlogiczniej myślący człowiek zamiast mózgu na chwilę miał tylko ścięte białko. Z każdym jego pchnięciem czuła, że nigdy nie była bardziej żywa. Mówiła to krew pędząca jej żyłami i potwierdzał to cudowny ból rozciąganych mięśni. Dobry, cholernie, kurwa, dobry.
CZYTASZ
Ghosttown ||Paradise. Sequel||
FanficDrugi sezon Paradise. Mija kilka lat. Wszyscy powinni pójść do przodu i pogodzić się z przeszłością. Z jakiegoś powodu Sasuke nie jest w stanie tego zrobić. Myśli o Sakurze, która zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach prześladują go każdego dni...