Wakacje to, jak podaje słownik, czas wolny od zajęć szkolnych lub pracy i obowiązków, tak więc mnie ten termin albo nie obowiązuje, albo obowiązuje od zawsze — ciężko stwierdzić, jeśli przez całe życie miało się wolne od czegokolwiek. Natomiast na pewno w najbliższym czasie zacznie on obowiązywać Marzenę, która ma zaplanowany urlop i wyjazd w góry. Nie mówiła mi za dużo, ale na pewno uwzględniła w tym wszystkim mnie, chociaż jak się przyznała, na początku uważała, że lepszym pomysłem będzie zostawienie mnie pod domem. Jednak potem stwierdziła, że o wiele łatwiej będzie mi wymknąć się i rozprostować nogi będąc już w lesie, niż żebym miała najpierw sobie do niego dojeżdżać i ryzykować, że ktoś zauważy i połączy fakty z jej nieobecnością. Jednak na tę chwilę nie zaprzątałam sobie tym głowy, bardziej przejmowałam się upałem, z którym dość często kojarzą się wakacje. Było tak gorąco, że opony kleiły mi się do asfaltu, a na masce można by smażyć kurze jajka. Gdyby nie to, że Marzena załatwiła mi jakieś małe urządzenie, które daje mi dostęp do Internetu, bez konieczności włamywania się do sieci Wi-Fi i innych zabiegów narażających mnie na namierzenie, chyba bym zwariowała do reszty. Oglądam głównie filmy, za seriale jakoś nie chce mi się zabierać, chociaż słyszałam, że warta obejrzenia jest „gra o tron" więc może kiedyś. Staram się, aby większość z tych treści była po polsku, albo chociaż z polskimi napisami, a wszystko po to, aby się uczyć języka, kiedy nie mam nic do roboty, czyli przez większość doby. Wyjątkiem jest, kiedy jestem konkretnie styrana lub sfrustrowana. Wtedy tylko angielski wchodzi w grę.
Czekanie na Marzenę pod budynkiem, w którym pracuje, jest szczególnie uciążliwe i ciężkie do zniesienia. Nie mogę nawet ruszyć kołami, nie mogę się zaśmiać, ogólnie muszę wyglądać i zachowywać się jak zwykły samochód przez osiem godzin od ósmej rano do szesnastej. Więc zobaczyć, że kobieta wraca do mnie już dziesięć minut po szesnastej, to jak zobaczyć cud. A tych cudów widzę pięć razy na tydzień.
— Cześć — powiedziała blondynka, otwierając drzwi i natychmiast odsuwając się od nich z powodu uwolnienia nagrzanego powietrza.
— Hej — mruknęłam znacznie mniej entuzjastycznie, zmordowana tym ciepłem, jakie musiałam znosić.
— Coś ty taka nieżywa? — zapytała, usadawiając się na przednim fotelu.
— Ty postać tyle czas na pełne słońce, to my pogadać... Do domu?
— Nie, do Adriana.
— Badanie chcesz mi zrobić?
— Jeśli już to przegląd, ale takimi rzeczami to on się nie zajmuje. Kupił kilka „kosmetyków" do auta. Powiedział, że nie będzie się wstydził za moje auto.
— To jak tak mądra to jedzie swoje auto — burknęłam.
— Chciał, ale ze względu na ciebie, musiałam go trochę pomęczyć. Trochę mi to zajęło, ale udało mi się go przekonać takim argumentem, że masz większy bagażnik i bardziej się nadajesz na takie wyjazdy. — Odpaliła silnik. — Ma problem, bo Daria jedzie ze swoim chłopakiem, a on niedawno kupił sobie jakieś BMW i mam takie wrażenie, że chciał się przed nim popisać albo nawet pokazać, kto rządzi na drodze. Jakbym jeszcze na to pozwoliła... — Wyjechałyśmy na ulicę.
— BMW? I złodieje nie ukrasić?
— Jak nie zadba, to ukradną... Długo mam jeszcze czekać na klimę?
— Ha ha! Very funny! Ja piewsza musieć zimne air.
Marzena zachichotała i otworzyła okno, co dla mnie oznaczało, że muszę zamilknąć. O tej godzinie Warszawa zaczyna się korkować, więc ktoś z ulicy mógłby usłyszeć, jak gadam. Fakt, Marzena mogłaby rozmawiać przez telefon, używając do tego mojego systemu, ale wolałam nie ryzykować. Blondynka nieraz ma ze mnie niezły ubaw, kiedy na coś nadmiernie uważam, a moje nocne wyjazdy do lasu potrafi mi wypomnieć. Ma trochę racji, moje wyjazdy nie są zbyt rozsądne, ale niestety konieczność transformacji mnie do tego zmusza.
CZYTASZ
[ARCHIWALNE] Zafira | Transformers
FanfictionZafira jest młodą i niedoświadczoną Atobotką. Nie znana jest jej wojna, okrucieństwo czy śmierć. Przez nieznane jej niebezpieczeństwo uciekła z planety, która była jej domem od narodzin. Na Ziemi, po lądowaniu w Polsce poznaje Autoboty, a wśród nich...