Rozdział 8 Na zaporze.

104 12 0
                                    

Gdybym miała jednym słowem stwierdzić, jak minął pobyt w górach na campingu, powiedziałabym, że było genialnie. Gdybym natomiast mogła wykorzystać więcej słów, wymieniłabym kilka bolączek i nieprzyjemnych sytuacji, ale moja ogólna ocena pozostałaby bez zmian. Podczas dnia nie mogłam się ruszyć z miejsca, masę ludzi przechodziło obok pola namiotowego, wychodziło lub wracało z gór i co chwilę ktoś przyjeżdżał i zostawiał auto gdzieś w pobliżu mnie. Nudziłam się przepotwornie i jedyne co mogłam zrobić, to przesunąć swój zegar biologiczny i spać za dnia, a wieczorem zacząć żyć. Niestety i to na długą metę nie działało, bo odpoczywałam zbyt długo jak na tak niewielki wysiłek, jaki wykonywałam w nocy. Wystarczyłyby mi cztery godziny snu, chociaż siedem to jest tak optymalnie, a ja teoretycznie miałam do przespania około piętnastu godzin, więc, tak czy siak, musiałam się jeszcze pomęczyć w formie auta.

Wieczorami i nocą mogłam się trochę zabawić, co nie bardzo odbiegało od codziennej normy. Zwykle siedziałam z ludźmi i gadałam z nimi. Wódki już więcej się nie napiłam, ale i bez niej miałam dużo zabawy. Raz uznałam, że nie będę gorsza i wszystkich zawstydzę tym, że bez oporów położę się w lodowatej wodzie potoku — wytrzymałam, ale pożałowałam, bo potem nie umiałam się ograć. Innym razem wdałam się w durną dyskusję z pijanym Bartkiem. Wypytywał mnie o szczegóły mojej anatomii, a odpowiedzi, że nie znam się na tym, nie zadowalały go i ostatecznie stwierdził, że jestem wredna i w dodatku durna. Durna nie jestem na pewno, a wrednej to mnie jeszcze nie widział, więc postanowiłam mu się taka pokazać. Kiedy poszedł załatwić potrzebę do zbitego z desek wychodka, w których podobno jest mnóstwo pająków, przez które Daria boi się tam wchodzić, ja poszłam za nim i wstrząsnęłam tą skrzynią tak mocno, że słyszałam, jak się w niej obijał. Potem bał się tam chodzić załatwiać sprawy fizjologiczne. Kilka razy postanowiłam przejść się wzdłuż drogi. Miałam pewne obawy, że jakimś cudem ktoś mnie zobaczy, ale nic takiego się nie stało. Szłam tak długo, aż się asfalt skończył, a potem do momentu, aż nie stwierdziłam, że ścieżka robi się zbyt wąska i przez ciągłe zaczepianie się o gałęzie prawdopodobnie i tak nie zaszłabym zbyt daleko. Miałam problem z powrotem, mimo świateł drogowych i tak słabo widziałam, a i chwilami zdawało mi się, że zboczyłam z drogi, którą szłam i dla pewności się wracałam. Przynajmniej wróciłam na pole namiotowe zmęczona, chociaż lepiej by było, gdybym była styrana, dzięki czemu trochę lepiej mi się potem spało.

Do Warszawy wracałam zadowolona, usatysfakcjonowana i przede wszystkim zapakowana po brzegi. Te wszystkie kołdry, poduszki, namiot, wiadra, miski i inne niezbędne i przydatne rzeczy już podczas wyjazdu na camping sprawiły, że moje resory skróciły się o połowę. Będąc na wyjeździe, Marzena kupiła dwa wiadra jagód, u kogoś innego chyba łącznie trzy kilogramy serów o nazwie „oscypki", a chodząc po lesie w pobliżu pola namiotowego, znalazła kilka marnych grzybów. Adrian zaś zaopatrzył się w swojskie wędliny, które podczas powrotu swoim zapachem wypełniły moją kabinę. Trafiło się jeszcze kilka rzeczy, między innymi według Adriana ładny nieduży pień drzewa z korzeniem, który podobno ma być ozdobą w ogrodzie przed domem, w którym mieszka. Efekt tych zakupów jest taki, że teraz czuję, że mogłabym szlifować asfalt podwoziem, a stanie w korku w pełnym słońcu nie poprawiało mojej sytuacji i samopoczucia. Jeszcze tak dociążona nie byłam.

Samochody poruszały się w ślimaczym tempie. Frustrujące było to, że przeciwny pas był pusty, a przynajmniej samochody na nim nie stały. Marzena i Adrian chłodzili się w kabinie dzięki klimatyzacji, która w gruncie rzeczy jest częścią mojego układu cydraulicznego i w zasadzie powinna zajmować się chłodzeniem mojego organizmu, a nie kabiny, ale nie odzywałam się, nie chciałam im robić wyrzutów sumienia. Rozmawiali o sprawach, o których nie miałam zielonego pojęcia, więc się nie wtrącałam, a i jakoś nie specjalnie mnie to interesowało. Radio też nie grało jakoś dobrze, a nawet stało się drażniące szczególnie przez powtarzające się reklamy leków i sklepów ze sprzętem AGD i RTV. Bez wiedzy pasażerów przeskakiwałam ze stacji na stację i szukałam czegoś, co chociaż na chwilę odwróci moją uwagę od upału i zatoru drogowego, ale na nic ciekawego nie trafiłam. Z każdą chwilą moja cierpliwość się kończyła, frustracja rosła, a przed transformacją powstrzymywało mnie to, że wokół było pełno ludzi. Nawet ludzie w kabinie i wypchany bagażnik nie byłby dla mnie problemem.

[ARCHIWALNE] Zafira | TransformersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz