VI

54 2 1
                                    

7 czerwca 1912 roku, Topólka

Andrzej Rostow

Od dnia przyjęcia u Wierzbickich atmosfera w domu Bieńkowskich gęstniała z godziny na godzinę. Hrabia Bieńkowski oczekiwał od księcia Rostowa konkretnej propozycji małżeństwa i wraz z małżonką przy każdej możliwej okazji czynił w tym kierunku aluzję za aluzją; od nagłego znalezienia sukni ślubnej hrabiny po ciągłe wspominanie o kolekcji klejnotów rodowych, które Elżbieta miała wnieść w posagu.

Andrzej unikał wszystkich przez ostatnie dni jak tylko mógł, spędzając długie godziny na spacerach po rozległych polach i leśnych duktach. Choć sam nie chciał tego przed sobą przyznać liczył, że któregoś razu ujrzy przed sobą Aleksandrę Wierzbicką. Wczoraj zdawało mu się nawet, że głęboko w lesie usłyszał śpiew, jednak kiedy ruszył w jego kierunku ten ustał. Książę czuł się jakby on sam całe życie nie mógł wydobyć z siebie głosu, a teraz pragnął śpiewać. Jakby cień samotności, który przez całe życie sunął za Andrzejem w końcu miał zostać rozproszony przez światło jakim była Aleksandra Wierzbicka.

Pomimo tych wszystkich uczuć, które nagromadziły się w księciu, Henrykowi i Elżbiecie zdawało się jakby przez ostatnie dni książę stał się jeszcze bardziej ponurym niż zazwyczaj. Kiedy oznajmili mu o planowanym pikniku Rostow przyjął tą wiadomość reagując na nią jedynie skinieniem głowy. Po raz pierwszy w życiu czuł się jak głupiec. Jego zwykle trzeźwy osąd został zaburzony, a decyzję, które Andrzej zamierzał podjąć przed wieczorem u Wierzbickich teraz zostały odsunięte. Książę z wyczekiwaniem oczekiwał na kolejne spotkanie z Wierzbickimi jakby to właśnie ono miało przesądzić o jego dalszym losie.

W dzień pikniku Andrzej obudził się z samego rana. Na białą koszulę narzucił lekki płaszcz i jeszcze zanim słońce pokazało się nad horyzontem książę udał się na spacer do niedawno odkrytego przez siebie zagajnika. Trawa i liście pokryte były ciężką rosą, a nad ziemią unosiły się kłęby mgły zwiastujące upalny dzień. Rostow czuł się w tym miejscu spokojnie, zdawało mu się jakoby to miejsce miało w sobie coś mistycznego, nierealnego. Nikt, nigdy tu nie zaglądał przez co stare kamienne ławki szczelnie oplotły węzły pnączy, a pergolę porosły dzikie kwiaty nadając jej wygląd wrót do opuszczonego zamczyska. Andrzej odgarnął z czoła ciemne włosy i zamyślony wsłuchiwał się w ciszy szelest liści i śpiew ptaków. Myślał o przewrotności losu, który sprowadził go wraz z Henrykiem do posiadłości Bieńkowskich aby odnaleźć spokój, a sprowadził na niego jeszcze większy niepokój.

Kiedy słońce wzniosło się nad korony drzew Andrzej wstał z porośniętej bluszczem ławki i powrócił do posiadłości. Jak się okazało śniadanie nie zostało jeszcze podane tak więc książę zasiadł w jadalni spodziewając się kolejnych uwag na temat jego i Elżbiety. Przeczucie Andrzeja było trafne, na tym etapie ciężko już było stwierdzić kto jest bardziej zażenowany uwagami hrabiego, Rostow czy Elżbieta. Nawet Henryk że swoją zwykłą pogodą ducha zamilkł speszony.

Opuszczając pomieszczenie po posiłku Andrzej poczuł jak dłoń przyjaciela chwyta go za ramię.

- Czas się rozmówić Andrzeju - odparł Henryk z krzywym uśmiechem i poprowadził księcia na pusty taras - Mój drogi - zaczął Bałuszyński - wiesz jak bardzo cenię sobie Twoją przyjaźń dlatego będę z Tobą szczery. Zdajesz sobie sprawę, że wszyscy, łącznie z Elżbietą oczekują oświadczyn?

- Jak nikt inny - Andrzej oparł się o kamienną balustradę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

- Więc co Cię powstrzymuje?! - Henryk wydał okrzyk zdziwnia - Wiesz, że to byłoby niezwykle korzystne dla obu stron, poza tym Elżbieta zgodziłaby się Ciebie przyjąć, wie, że jeśli chce uniknąć ożenku z którymś z tych staruchów jesteś jej najlepszą opcją.

Ballady i romanseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz