Część 2

95 10 0
                                    

            Leżę na łóżku, bezmyślnie wgapiając się w pomalowany na biało sufit.
Mokra szosa. Zacinający deszcz rozpryskujący się na szybach i masce samochodu. Światła reflektorów na drodze. Zieleń mijanych drzew. Szarpnięcie autem. Pisk opon. Krzyk. Był, czy go nie było? Potem ciemność. Nie miałem odwagi unieść powiek. Była tylko ciemność i dźwięk kropel deszczu, i charczący silnik. Nie ruszaj się, Zayn. Nie możesz. Za chwilę po ciebie przyjadą. Odgłos przejeżdżającego samochodu. Wycie syren. Dźwięk rozcinanej blachy. Dojmujący ból. Ból tak niesamowity, że nie dało się go wytrzymać. Ciemność...
Gwałtownie otwieram oczy, oddychając głęboko, pomimo bólu klatki piersiowej. Nawet nie zdaję sobie sprawy kiedy zdążyłem przymknąć powieki, wracając myślami do tamtej nocy. Zagryzam wargi, starając się odgonić łzy, które zdradziecko wypełniają moje oczy.
Obracam głowę, słysząc ciche szuranie i widzę Nialla, siedzącego jak zwykle na krześle, tuż obok łóżka; ma na sobie jasny t-shirt, w którym rozpoznaję swoją własność i jakieś ciemne spodnie. Opiera brodę o klatkę piersiową i cicho pochrapuje; jego wyciągnięta ręka leży na materacu łóżka, kilka centymetrów od mojej dłoni.
Wzdycham ciężko, zirytowany obecnością przyjaciela. Przez ostatnie dwa dni nie odstępował mnie na krok, ciągle przesiadywał przy moim łóżku i patrzył na mnie tymi niebieskimi oczami, pełnymi troski i litości. Nie chciałem litości. Chciałem, żeby wyszedł, poszedł do Harry'ego, Louisa, Liama, kogokolwiek. Chciałem zostać sam ze swoimi problemami.
Ale Nialla to nie obchodziło; siedział, czasem chcąc coś powiedzieć, ale przerywał za każdym razem, gdy rzucałem mu ostre spojrzenie. Więc milczeliśmy oboje. On patrzył na mnie, a ja udawałem, że tego nie widzę.
Zerkam w dół, na swoje nogi, próbując poruszyć palcami. Wyobrażam sobie, jak palce zginają się powoli i prostują, ale to nic nie daje. Nawet nie drgają. Pozwalam, by łzy bezsilności spłynęły po mojej twarzy. Tak bardzo w tym momencie nienawidzę swoich głupich nóg.
Ocieram łzy, kiedy Niall porusza się niespokojnie, a chwilę później jego powieki trzepoczą i unoszą się, a niebieskie oczy, nadal nieco senne, rozglądają się w zdezorientowaniu, zanim nie zatrzymuje na mnie wzroku. Jestem pewien, że widzi ślady moich łez.
- Och, Zaynie... – szepce, pochylając się w stronę łóżka i wyciągając rękę, którą natychmiast odepchnąłem.
- Daj spokój, Niall – warczę, odwracając od niego twarz.
- Zayn, nie możesz...
- ZOSTAW MNIE, NIALL, JASNE?! – krzyczę, zaciskając dłonie w pięści. – Odpierdol się ode mnie! Zostaw mnie w spokoju!
- Zayn...
- NIENAWIDZĘ CIĘ! DO CHOLERY, NIENAWIDZĘ CIĘ! NIENAWIDZĘ WAS WSZYSTKICH! Zostaw mnie...!
Nie potrafię nic poradzić na to, jak głos mi się łamie, ani na to, że łzy zaczynają spływać po mojej twarzy. To po prostu się dzieje, a ja jestem bezsilny. Nie potrafię nawet odwrócić się na bok, więc pozostaje mi jedynie wtulić twarz w poduszkę, nie chcąc, by Niall zobaczył moje łzy.
Krztuszę się i szlocham, a moim ciałem wstrząsają spazmy, kiedy łkam jak idiota, ze złością uderzając w łóżko. Niall jednak nie wychodzi; nie słyszę jego kroków, ani zamykanych drzwi. Zamiast tego czuję jego drobne dłonie sunące uspokajająco po moich plecach i jego cichy szept.
To jedynie jeszcze bardziej doprowadza mnie do szału, bo nie potrzebuję jego współczucia i litości. Nie potrzebuję kogoś, kto mnie pocieszy i pogładzi po plecach, obiecując, że wszystko będzie dobrze. Wiem, że wcale tak nie będzie. Nie może być.

xxx

Ashton Lennox przychodzi do mnie kilka razy dziennie. Osłuchuje mnie, zaleca jak najmniej ruchu przez wzgląd na połamane żebra, nakazuje pielęgniarkom zmianę bandaży, które po krótkim czasie zostają usunięte, a parę godzin wcześniej przyszedł, by poinformować mnie, że niedługo zostanę wypisany ze szpitala.
Być może powinienem się cieszyć; mam dość szpitalnego jedzenia, poważnej atmosfery, smrodu chemikaliów i Nialla, siedzącego przy mnie niemalże dwadzieścia cztery godziny na dobę. Więc tak, powinienem się cieszyć, jednak nie potrafię. Bo kiedy spuszczam wzrok, przesuwając nim wzdłuż swojego ciała, zatrzymując się na nogach, które leżą bezwładnie na łóżku, nie potrafię się nawet uśmiechnąć.
- Zayn... – Głos Nialla jest ostrożny i przez krótką chwilę nienawidzę się za to, że to przeze mnie. – Chłopcy pytali...
- Nie. – Przerywam mu.
Harry był w szpitalu tylko przez jeden dzień, na obserwacji, wtedy, kiedy ja byłem nieprzytomny. Nie stało mu się nic poważnego, miał tylko kilka zadrapań i lekkie wstrząśnienie mózgu. Szybko został wypisany, a teraz on, a także Liam i Louis każdego dnia domagają się, by mnie zobaczyć, czego za każdym razem odmawiam.
Nie chcę, by mnie takiego zobaczyli – załamanego, bezradnego, nie mogącego chodzić Zayna. Stałem się wrakiem człowieka, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Stałem się beznadziejny i nic niewarty, i nienawidzę tego. Wystarcza mi uparty Niall, który nie przyjmuje do świadomości tego, że i jego tutaj nie potrzebuję.
- A twoja mama...
- Nie.
Moja mama też jest jedną z tych osób, które chcą mnie zobaczyć. Jestem pewien, że przyszłaby z ojcem i dziewczynkami, i nie. Nie mógłbym tego znieść.
- Zayn... – Niall urywa i wzdycha ciężko, wiedząc, że nic z tego nie będzie.
Przez chwilę zalega cisza. Niall oblizuje nerwowo wargi, wpatrując się we mnie, a ja leżę, bezmyślnie gapiąc się w sufit.
- Chłopcy mieli kilka wywiadów – mówi w końcu cicho, zwracając na siebie moją uwagę.
Zamieram, spinając mięśnie, ale kiedy mu nie przerywam, Niall kontynuuje.
- Odnośnie wypadku i w ogóle... Media wariują, fani są bardzo tym wszystkim przejęci.
- Powiedzieliście im o... – Chcę spytać, czy powiedzieli im o tym, że nie będę już chodził, ale głos łamie mi się i nie potrafię wykrztusić nawet słowa.
Niall jednak dobrze wie co chciałem powiedzieć; wyciąga rękę i łapie moją dłoń, w geście otuchy przejeżdżając kciukiem po jej wierzchniej stronie.
- Nie – mówi łagodnym głosem. – Nie powiedzieli nic na ten temat.
Kiwam głową, odwracając wzrok. Wyrywam dłoń z jego ręki, chcąc pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia rosnącego w piersi. Obrzydzenia do samego siebie. Przeraża mnie wizja siebie samego na wózku, do końca życia. I choć mogę nienawidzić tej bezsilności i litości ze strony wszystkich, i mam dość spojrzenia Nialla, który siedzi przy mnie codziennie, niemal nie opuszczając mojego boku, choć wielokrotnie wykrzykiwałem w złości, jak bardzo go nienawidzę i jak bardzo chcę, by odszedł – wiem, że sam sobie nie poradzę.
- A wiesz dlaczego? Bo lekarz powiedział, że przy odpowiedniej rehabilitacji, masz szansę, by wrócić do zdrowia Zayn. I zrobię wszystko, by ci pomóc.

xxx

- Panie Malik?
Unoszę głowę, patrząc na kobietę, która wsuwa się do mojego pokoju. Niall siedzi przy moim łóżku, jak zwykle; przekrzywia głowę i przygląda się z zaciekawieniem rudowłosej kobiecie koło trzydziestki, w niebieskim fartuchu, z identyfikatorem przypiętym do piersi.
- Jestem Elizabeth, zajmuję się rehabilitacją – mówi głośno, pewnym tonem, który mnie zaskakuje.
W czasie tych kilku dni nikt nie używał przy mnie tego tonu. No, może czasami Niall, ale to zdarzało się rzadko. Podoba mi się to; Elizabeth nie patrzy na mnie z litością, nie mówi z troską. Odnoszę wrażenie, że po prostu zajmuje się swoją pracą i poniekąd jestem jej za to wdzięczny. Jej zielone oczy wpatrują się we mnie przez chwilę, jakby czekała na jakąś odpowiedź z mojej strony, więc krótko kiwam głową.
- Po wyjściu ze szpitala zajmę się pana rehabilitacją – oznajmia.
Ponownie zdobywam się na kiwnięcie głową, choć nieco mnie to przeraża. Zawsze uważałem rehabilitację za coś bolesnego i nieznośnie długiego, ciągnącego się bez końca i nie dającego żadnych efektów.
- Jestem pewna, że przy odpowiednich ćwiczeniach w końcu wstanie pan na nogi.
- Za ile? – odzywam się zachrypniętym głosem. – Miesiąc, dwa?
Jej oczy migoczą, a usta wyginają się w cierpkim uśmiechu.
- No, jeśli za rok będziesz mógł chodzić, to będzie wielki sukces.
Czuję, jak grunt zawala się pode mną. Szybko, gwałtownie, bez żadnego ostrzeżenia. Tak po prostu. Nagle i nieodwołalnie. Chce mi się płakać i krzyczeć.
- Jak to? – wołam, zdenerwowany.
Gardło zaciska mi się boleśnie, a oczy pieką, zapowiadając łzy.
- Powinien się pan cieszyć, panie Malik, że w ogóle pan żyje.
Mówi to i odwraca się, zostawiając mnie krzyczącego z frustracji, z Niallem przy boku, który delikatnie gładzi moje plecy.

Nie pozwól mi upaść - ✔ (Ziall) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz