Prolog

191 20 10
                                    




Przyglądałam się zadrapaniom na podłodze. Nigdy wcześniej ich nie zauważałam. Nie wiedziałam, że znajdę na niej tyle detali. Każda część podłogi miała nieco inny odcień. Zadrapania biegły w różne strony i przybierały dziwaczne kształty. Gdyby dłużej się nad tym zastanowić takie rysy stałyby się formą sztuki. Urozmaicały nudny design drewnianych paneli. Jeden wyglądał nawet jak kawałek chmury. Dziwne, podłoga zawsze wydawała mi się po prostu biała. Jednak teraz, po kwadransie, który swoją drogą wydawał się być kawałkiem wieczności, „biała" nabrała nowego znaczenia, bardziej wymiarowego.

- Nie rozumiesz? – mówił ktoś w oddali.

A jeżeli się mylę? Mary Jane miała rację? Za mocno odkurzałam i teraz mam tego efekt. Rysy nie stały się sztuką. Są po prostu zniszczeniem.

Wspaniale, zniszczyłam podłogę.

-  Maya – dźwięk wpadał jednym uchem, a swobodnie wylatywał drugim. Spojrzałam wyżej. Nie podejrzewałabym, że mój pokój tak ładnie wygląda nocą. Księżyc oświetlał jego wschodnią część. Lustrowałam każdy element dekoracji.

Wzrok jednak zatrzymałam na dłużej dopiero na jednym z plakatów wiszących na zachodniej ścianie. Uśmiechnęłam się do siebie. Obrazek przedstawiał nasz ulubiony zespół. W czerwcu byłyśmy na koncercie. Jednego dnia uciekłyśmy ze szkoły, żeby następnego pojawić się w innym mieście. Spełniłyśmy w ten sposób jedno z marzeń. Udało nam się nawet dopchać po autografy.

- Maya, to koniec – głos stał się bardziej wyraźny. Realny. Przebił mnie na wylot.

Zacisnęłam powieki. Znów pojawiło się znane mi uczucie. Ogromny dyskomfort wywołany gulą w gardle.

Lodowatymi dłońmi.

Zagryzionym policzkiem.

Spojrzałam na swoje dłonie. Niewiarygodnie się trzęsły. Zaczęła boleć mnie głowa.

Rozdzierające uczucie z każdą sekundą stawało się coraz intensywniejsze.

Nie byłam w stanie spojrzeć jej w oczy. Obie wiedziałyśmy z czym to się będzie wiązało. Czułam się przytłoczona tym wszystkim, co wydarzało się w ciągu ostatnich dwudziestu minut. Kilka rzekomo nieistotnych słów i natłok dawno zakopanych wspomnień potrafi wypalić zagojoną już ranę w sercu. Teraz wszystko znowu stało się świeże.

- Nie rozumiem – wydukałam po dłuższej chwili. Dopiero teraz byłam w stanie podnieść wzrok. Zoe kucnęła w kącie. Dłońmi zakryła twarz. Długie kosmyki blond włosów przykleiły się do jej mokrego policzka. Zacisnęłam zęby i spróbowałam podnieść się z podłogi. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Powolnymi, niezgrabnymi ruchami postawiłam kilka kroków przed siebie.

- Nie podchodź.

Mój wzrok podążył za głosem. Zobaczyłam, że Zoe wstała i zdecydowanie nie chciała mnie obok siebie.

– To koniec.

Zrozumiałam, że tym razem nie będzie odwrotu. Wszystko poszarzało.
Nie mogąc wydusić z siebie nawet jednego dźwięku obserwowałam, jak dziewczyna podnosi okno i posyła mi ostatnie spojrzenie. Jej wzrok był pełen nienawiści i nieznanej mi do tej pory złości.

Wychodzi z pokoju. Zaczynam płakać.

Zamyka okno. Trzask dudni w moich uszach.

Nie zatrzymałam jej. Tym razem nie zrobiłam zupełnie nic.

Zapach deszczuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz