Rozdział 1.

140 5 0
                                    

Chciałabym wiedzieć, dlaczego tego dnia byłam w szkole językowej. Może dlatego, że chciałam poczuć jakieś zakończenie. Trudno powiedzieć. To wydaje się jedynym jasnym wytłumaczeniem dla mojego zachowania... chociaż nie wiem, czy moje zachowania można w ogóle usprawiedliwiać jakąkolwiek logiką.

Dzień był bardzo ładny, zdecydowanie zbyt ładny na spędzanie go w budynku, aczkolwiek nikt wśród siedzących na korytarzu uczniów nie narzekał. Przysłuchiwałam się rozmawiającym czekając na moment, aby coś zripostować, albo komuś dogryźć. Lubiłam czasem być uszczypliwa w stosunku do innych.

- Wczoraj śnił mi się najdziwniejszy sen, jaki chyba w życiu miałam – stwierdziła blondwłosa dziewczyna, rozsiadając się w wygodnym pluszowym fotelu. Jej zielone oczy wyrażały dużą zadumę. Poczułam się sprowokowana do zadania pewnego pytania:

- Co takiego tym razem, Lucy?

Dziewczyna zmarszczyła brwi, patrząc na resztę towarzyszących, którzy równie mocno byli zaciekawieni odpowiedzią na zadane przeze mnie pytanie.

- Nie ma mowy, że się znowu ośmieszę – skwitowała w końcu.

- Przestań, no gadaj! – odparł z lekką irytacją Gaspar.

Nigdy nie lubiłam tego, jak bardzo nietaktowny i wścibski był mój kolega z zajęć.

- Spadaj na drzewo – szturchnęła go Lucy, wstając i kierując się do wyjścia.

Wiedziałam, że muszę się zmywać. Dopiłam stojącą przede mną filiżankę kawy, po czym prędko podniosłam się z krzesła i zaczęłam iść w kierunku wyjścia. Nie lubiłam ludzi w szkole językowej. Wszyscy byli albo zbyt pozytywni, albo wścibscy. Lucy była jedyną normalną osobą, ale nie łączyła nas większa znajomość. Żadna z nas nie myślała nawet nad tym, żeby się zakolegować. Tak było prościej i to wystarczyło.

Gdy znalazłam się na frontowych schodach budynku, uderzył mnie mocny zapach topiących się opon towarzyszący gorącu. Odgarnęłam ciemne kosmyki z czoła, rozglądając się za kimś.

- Tutaj! – usłyszałam za sobą znajomy melodyjny głos.

Odwróciłam się, widząc jak szczupła mulatka o bujnych naturalnie skręconych w sprężynki włosach przeskakuje schodki, aby się do mnie zbliżyć.

- Miło, że wpadłaś po mnie Raisa – powiedziałam lekko zmęczonym tonem.

- Po ciebie zawsze – zaśmiała się, wyjmując klucze do auta ze swojej astronomicznie drogiej torebki.

Raisa urodziła się bogata. Oznaczało to fakt, że nigdy nic jej nie brakowało. Widać było, że nie wie jak żyje się bez stałego dopływu gotówki. Bieda była dla niej czymś niezrozumiałym. Można było to zauważyć po sposobie, w jaki podchodziła do życia – bardzo dużo imprezowała, brała narkotyki i bała się parkować w danych miejscach, bo bała się, że jakieś „obdartusy" ją okradną. Nie chciałam jej oceniać na głos – potrafiła być także miła i była dla mnie dobrą przyjaciółką od czasu gdy parę miesięcy wcześniej przyjechałam do Włoch. Poznałyśmy się na studiach i od razu kliknęło między nami. Łączyło nas wiele rzeczy, ale przede wszystkim obie miałyśmy mieszane pochodzenie – ja byłam angielką wychowaną w Niemczech i Francji, a matka Raisy była amerykanką, która wyszła za włoskiego biznesmena. Zdecydowanie miałyśmy o czym rozmawiać i to spowodowało, że mocno się do siebie zbliżyłyśmy.

- Wiem, że wolałabyś być teraz na jodze z przystojnym instruktorem Mariano, czy jakoś tam, ale najpierw musimy pojechać do mnie. Potem możemy jechać, gdzie chcesz – oznajmiłam, podczas gdy przyjaciółka otworzyła drzwi swojego czarnego sportowego auta.

Vent'anni // Damiano DavidOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz