Ostrokrzew

326 24 46
                                    

Blondynka porozmawiała z Sam, jej też było wszystko jedno, gdzie mieszkają. Znała Cas od lat, właściwie odkąd pamiętała. Były w trójkę w pakiecie.

Sam dostała odgraconą graciarnię do momentu, w którym będzie potrzebny pokój dla dziecka, a Deanna wprowadziła się bezczelnie do sypialni brunetki. Małżeńskie łóżko, duża szafa, przyjemne światło rano. Same plusy.

Znów spały, jakby miały po dwanaście lat, tylko teraz było tak co noc, jak jedno wielkie piżama party. Zasypiały, oglądając na starym laptopie Castielle Władcę Pierścieni, zasypiały w połowie rozmowy o trzeciej nad ranem w weekendy, gdy Deanna nie mogła spać.

Kiedy jednak wierciła się do późna w tygodniu, Cas traciła swoją świętą cierpliwość.

-Zabierasz mi kołdrę.-mruknęła, znów się wybudzając.-D. Kołdra.

Winchester pociągnęła cicho nosem.

-Deanna?-wsparła się na łokciu, przybliżając nieco.-Wszystko okay?

Blondynka otarła łzy, kiwając głową.

-Tak.-powiedziała.-Ale mam tak straszną ochotę na burgera, że to przytłaczające.

-...i płaczesz, bo masz ochotę na burgera?

-STRASZNĄ!

-Chryste.-Cas otarła zmęczoną twarz, siadając. Deanna dalej płakała, wyobrażając sobie świeżą bułeczkę, mięso, warzywa, ciepły ser.-Pojechać ci po niego?

Deanna spojrzała na nią, jakby sam Bóg zesłał jej Castielle pod nos. Bez dalszych pytań, Cas wytarabaniła się z łóżka, ubrała i pojechała kupić jej burgera.

Był pyszny.

Po zjedzeniu, naładowana endorfinami i tłuszczem, Deanna zasnęła z uśmiechem na buzi, tuląc poduszkę do twarzy.

-Nie, Ben. Daj spokój.-odezwała się do mężczyzny przez telefon, gdy robiła zakupy.-To tylko jedna siatka. Nie, nie musisz przyjeżdżać. Umiem jeszcze sama zrobić zakupy!

Rozłączyła się, zirytowana, gdy musiała zapłacić-dwunasty tydzień, minął trzeci miesiąc, Benny robił się strasznie zaangażowany-zabrała zakupy i instynktownie dotknęła brzucha, nieco już wystającego na tle jej swetra. Tego, który zrobiła jej Cas.

-Nie wierć się.-syknęła, jakby dzieciak mógł ją usłyszeć i zrozumieć, bo, naprawdę, nieco już przesadzał.-Zaraz będziemy w domu.

Zrobiło jej się gorąco, mimo środka zimy-oparła się na moment o ścianę sklepu, jeszcze w środku, odstawiając ciężką siatkę na ziemię.

-Fasolka.-pogładziła brzuch, stabilizując oddech. Fasolka już taką fasolką nie była, teraz wielkością dorównywała raczej przeciętnej papryce, ale dalej ją tak nazywała, póki nie znała płci.-Uspokój się.

Gdzie tu była jakaś ławka? Zaraz zemdleje.

Jęknęła cicho z bólu, zginając się, gdy cały brzuch jej się napiął.

Panika.

Serce jej przyspieszyło, tak samo oddech-panicznie podtrzymała brzuch, ale to nic nie dało, bolał jeszcze bardziej, jakby coś rozrywało ją od środka. Dziecko, coś się działo z dzieckiem, coś niedobrego.

-Nie, nie, nie...-łzy stanęły jej w oczach, czemu nie przestawało boleć?-Pomocy...

-Proszę pani?

Mało nie upadła na podłogę, jakiś starszy jegomość pomógł jej usiąść-jego żona stanęła koło niej, była tak niziutka, że niemal zrównały się wzrokiem.

sick of losing soulmatesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz