Przysięga

266 24 18
                                    

Ginekolog poleciła jej odrobinę świeżego powietrza, więc wychodziła na krótkie spacery. Chodzenie naprawdę było kłopotliwe. Spacery to też duże słowo, szła do parku i siadała na ławce, czasem sama, czasem z siostrą, lub Castielle, czasem z Benny'm, jeśli znalazł chwilę wśród nakładu pracy.

Jakiś chłopiec na rowerze prawie przejechał jej po stopie, miał może z sześć lat-przeprosił pospiesznie i pojechał dalej, tata gonił go w panice, trzymając czapkę z daszkiem na głowie, by mu nie sfrunęła.

-Ty będziesz grzeczniejsza, prawda?-zapytała cicho.-Na pewno będziesz.

Każdy rodzic sądził, że jego dziecko będzie wyjątkiem od reguły, najgrzeczniejszym, najmądrzejszym w całej wsi. Przyzwyczaiła się do Holly, przywykła do mówienia do niej, nawet, jeśli Holly nie odpowiadała, przynajmniej nie naprawdę. Wczoraj leżały z Cas na ich łóżku, słuchały muzyki z dzielonych między sobą słuchawek, aż w końcu brunetka oddała swoją Holly, trzymając ją przy brzuchu przyjaciółki. Pierwszą piosenką, jaką bezpośrednio usłyszała Holly Winchester było Eye of the Tiger. To oczywiste, że grzeczne, leniwe i powolne dziecko z niej nie będzie.

Uniosła twarz, by słońce mogło ją lepiej ogrzać.

-Deanna?

Zamrugała, przystając w drodze na swoją ławkę. Lee gapił się na nią jak na kosmitę, idąc z naprzeciwka. Zdjął okulary przeciwsłoneczne, żeby upewnić się, że wzrok mu nie szwankuje.

-Hej.-Deanna otuliła się nieco jeansową kurtką, jakby miało to zamaskować oczywistą ciążę.-Co tam?

-Czy ty...czy ty jesteś...-Lee przekrzywił głowę.-Przy nadziei?

Nie widzieli się, odkąd ostatni raz ze sobą spali, uparcie ignorowała jego wiadomości, ale teraz chyba nie mogła go gładko spławić. Pokiwała głową.

-Który miesiąc?

Chłop panikował, panikował jej na chodniku jak nic.

-Ósmy.-odparła.-Nie jest twoje.

Lee nie był przekonany.

-Na pewno?-zmarszczył brwi.-Osiem miesięcy...

-Lee, nie jest twoje.-westchnęła.-Zrobiłam test na ojcostwo, to mój inny znajomy. Nie musisz się martwić.

Lee przełknął ciężko, ale przytaknął, nie tyle uspokojony, co pozbawiony wyrzutów sumienia.

-Wszystko w porządku?-zapytał pospiesznie, jakby chciał już iść.

-Tak, jest okay. A u ciebie?

-Też.-odchrząknął, zakładając okulary z powrotem na nos.-To cześć. Powodzenia.

Odszedł szybkim krokiem, wciskając ręce do kieszeni kurtki. Deanna odetchnęła lekko, kontynuując swój marsz.

Miała farta z Benny'm, ewidentnie, przyznała to już na samym początku. Gdyby to było dziecko Lee czy Michaela, nie dostawałaby żadnych pieniędzy, o ile nie rozkazałby tak sąd, nie miałaby nikogo, kto zaofeorwałby się do wychowania Holly, mało tego, pewnie nawet by tej Holly nie miała, już dawno. Wiedząc, kiedy zaciążyła i potrafiąc obliczyć, że to Benny był ojcem, wyznaczyła sobie ścieżkę do porodu. Benny, w jej przypadkowym, chaotycznym życiu, był wręcz przywilejem.

Facet, z którym kiedyś spała, który minął się z Laffitem na pozycji ojca zaledwie o tydzień, zapytał tylko, czy nie będzie musiał nic na nią płacić, może nie dosłownie, ale o to chodziło. Mój obowiązek? Nie? To cześć. Powodzenia.

Może nie miała wzorowych manier, ale chyba mógł chociaż zapytać, czy to JEDNO dziecko. Czy to chłopiec, czy dziewczynka. Kiedy urodzi. Podstawowe pierdoły, o które pytały ją nawet panie w kolejce w sklepie. Michael nie odezwałby się do niej, dopóki nie wykazałaby testu genetycznego, że jest spokrewniony z maluchem. Benny potrzebował tylko jej słowa, by zaplanować im całe życie.

sick of losing soulmatesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz