IV

151 8 8
                                    

Siedzieli w samolocie oczekując na start. Victoria uporczywie wpatrywała się w okno, próbując zignorować siedzącego obok Ethana.

— Uśmiech. — siedzący przed nią Damiano uniósł telefon, a po chwili oślepił ją blask flesza.

— Wyłączyłbyś tę lampę. — siedzący obok Torchiego Thomas, przecierał oczy.

— Good morning, ladies and gentlemen. Welcome on a board your Rotterdam flight. Now we will present the safety instructions on this airplane. In the event of an emergency, you have to leave all your luggage on the board. When the fasten seatbelt signal is on, your seat belts have to be fastened. — głos stewardessy wypełnił samolot. — If we land on water, take a life jacket from under your seat. — rudowłosa kobieta stojąca w przejściu nałożyła na siebie żółtą kamizelkę, pokazując pasażerom, jak obchodzić się z nią. — We are starting in a moment. I am asking everyone to fasten their seat belts.*

De Angelis, ponownie, upewniła się, że jej pas został zapięty prawidłowo. Z przyzwyczajenia sprawdziła również te Raggiego i Torchio.

— O co chodzi? — zapytał nieumiejący angielskiego, Ethan.

— To co zwykle. — odpowiedziała. — Pasy zapięte dopóki świeci się kontrolka i co zrobić w sytuacji awaryjnej. — wzdrygnęła się wypowiadając ostatnie słowa. Chłopak kiwnął głową na wieść, że zrozumiał.

Maszyna rozpędzała się, by po chwili wzbić się w powietrze. Dziewczyna zaciskała dłonie na podłokietnikach tak mocno, że jej knykcie pobielały. Zacisnęła oczy i próbowała utrzymać miarowy oddech, lecz ciągłe przełykanie śliny nie pomagało jej w tym.

— Vic? — usłyszała. Delikatnie otworzyła oczy, by spojrzeć wprost w ciemno brązowe tęczówki Ethana. Chłopak położył swoją dłoń na tej dziewczyny. Basistka szybo ścisnęła ją. — Boże, Vic, nie wiedziałem, że masz tyle siły. — zaśmiał się, próbując zwrócić uwagę blondynki na siebie. — Boisz się? — zapytał. Pokiwała głową. Nachylił się w jej stronę i objął ramieniem. — Będzie dobrze. — szepnął jej do ucha.

Po kilkunastu minutach samolot osiągnął wysokość przelotową.

— Ej, Vica. — uniosła wzrok. Ujrzała, wychylającego się z przedniego siedzenia, Davida. — Nie mów, że się boisz. — zaśmiał się. Blondynka zgromiła go wzrokiem. — Przecież samolot, to najbezpieczniejszy środek transportu. — kontynuował niezrażony. — Jest nawet bezpieczniejszy od tej twojej deski.

— Nieprawda. Jadąc na desce mam pod nogami grunt, a samolot nie stoi na ziemi, tylko leci. — wskazała dłonią na zasłonięte teraz okno, za którym można było dostrzec, delikatnie różowe, chmury.

— Samolot przynajmniej nie wjedzie w drzewo. — nawiązał do jej ostatniego incydentu z deskorolką, kiedy to jeżdżąc po miejskim parku, zagapiła się i nie zahamowała na czas. Skończyło się na kilku siniakach i obtarciach.

— Bardzo śmieszne. — skwitowała.

— No już. Nie obrażaj się, Vic. Masz żelki. — rzucił w nią paczką. Wzięła ją do ręki.

— Serio? Od zawsze wiedziałam, że masz beznadziejny gust, ale co trzeba mieć w głowie, żeby kupić kwaśne żelki?

— To są najlepsze żelki na świecie. — Damiano złapał się teatralnie za serce. — Nie masz prawa sądzić inaczej ty... ty... ty, bezbożniku żelkowy.

— Bezbożniku żelkowy? Serio, Dam?

— No co? No, ale, jak można nie lubić kwaśnych żelków? Edgar, Thomas, co z wami?

— No, ja muszę zgodzić się z Vicą. — Raggi potarł swój kark. Zawsze robił to w stresujących sytuacjach.

— Zgadzam się z Damiano. — oznajmił perkusista. — Nie ma nic lepszego od kwaśnych żelków.

— Ty, zdrajco. — Victoria uderzyła go w ramię.

___

* Wybaczcie wszystkie błędy, które mogą się pojawić. Nie jestem native speakerem.

To mnie nie złamieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz