ROZDZIAŁ DRUGI

532 23 1
                                    

  Po przyjeździe na miejsce, weszłam do środka budynku i podążając za całymi tabunami kibiców zarówno francuskich, jak i portugalskich oraz po sprawdzeniu przez ochroniarza mojego biletu, dotarłam w końcu do wejścia na trybuny. Wykupione przez mnie miejsce znajdowało się dosyć wysoko, ale nie na tyle, bym dokładnie nie widziała, co dzieje się na boisku. Wokół mnie miejsca zajmowali bądź już zajęli sami znani, ewentualnie bogaci ludzie, którzy obdarzali mnie takim wzrokiem, jakby chcieli mnie stąd wyeliminować. Nie wiedziałam dlaczego płynęła od nich tak negatywna energia i dlaczego — pomimo że mnie nie znali — oceniali mnie z góry. Być może było to spowodowane faktem, iż w przeciwieństwie do nich, nie odpicowałam się jak szczur na otwarcie kanału, lecz włożyłam dresy, aby było mi jak najbardziej wygodnie podczas oglądania meczu. To nie tak, że sama nie lubiłam czasami ubrać się bardziej elegancko, ale uważałam, że podczas tego typu spotkań najlepiej jest czuć się komfortowo. Usiadłam na czerwonym plastikowym krześle, położyłam plecak na kolanach, uprzednio ściągając go z ramion i wyciągnęłam przed siebie nogi na tyle, na ile mogłam, i czekałam na rozpoczęcie rywalizacji. W międzyczasie obok mnie usiadł około czterdziestoletni facet z widoczną nadwagą, który co rusz nieudolnie próbował wcisnąć mi różnego rodzaju przekąski. Chociaż za każdym razem grzecznie odmawiałam, on się nie poddawał. Początkowo myślałam, że być może nie zrozumiał moich zaprzeczeń, gdyż prawdopodobnie nie mówił po angielsku, ale później zdałam sobie sprawę, iż doskonale wiedział, że odmawiam, lecz był po prostu natarczywy i nieokrzesany, gdyż co chwila wlepiał ciekawskie spojrzenie w moje lekko odkryte piesi, co czyniło go jeszcze większym oblechem. Niestety, zważywszy na to, iż bardzo chciałam obejrzeć ów mecz i zdecydowanie bardziej nie pragnęłam stracić setki pieniędzy wydanych na bilet z powodu jakiegoś starego idioty, nie mogłam stąd wyjść lub zmienić miejsce, toteż zostało mi jedynie czekanie w męczarniach oraz ignorowanie jego chorych zalotów.
  Po około piętnastu minutach na boisko w końcu wyszli zawodnicy, którzy wkrótce potem ustawili się w równe szeregi i poczęli oczekiwać na melodię swoich hymnów państwowych, by móc dołączyć do nich swój śpiew. Dopiero wtedy mój obrzydliwy adorator oraz diler przekąsek postanowił się uspokoić i przenieść swój obiekt zainteresowania ze mnie na to, co działo się na dole. Byłam wręcz przeszczęśliwa i wdzięczna niebiosom za taki obrót spraw, gdyż obawiałam się, że nawet wtedy mężczyzna ten nie przestanie zachowywać się jak dotychczas. Bardziej spokojna, lecz wciąż ostrożna, co do sąsiada przeniosłam spojrzenie na zawodników Francji, a już po chwili stałam wyprostowana, gdyż zaczęło się śpiewanie hymnów. Przez cały ten czas — podczas śpiewania, czekania na rozpoczęcie meczu, a także podczas niego — nie mogłam przestać myśleć o tym, że to wszystko działo się naprawdę. Nawet wielki stadion PSG, tłumy kibiców krzyczących w niebogłosy i dopingujących swoim faworytom, piłkarze biegający po zielonej murawie kilkanaście metrów ode mnie, a nawet ów oblech z krzesełka obok nie były w stanie uświadomić mi, że to, co właśnie się działo nie było jednym z moich licznych wytworów wyobraźni, lecz najprawdziwszą rzeczywistością.

------

  Kiedy skończył się mecz — oczywiście z wygraną dla Francuzów — a ludzie powoli zaczynali wychodzić z trybun, ja również postanowiłam spakować swoje rzeczy, by chwilę później czekać minutami, aż w końcu wszyscy wyjdą, a ja znajdę się przy wyjściu na zewnątrz. W momencie, gdy już prawie wstawałam ze swojego miejsca, usłyszałam niski krzyk zdumienia i zaskoczenia dobiegający z niecałego metra przede mną. Podniosłam zmęczona oczy, kierując je do źródła owego dźwięku i ujrzałam przed sobą wysokiego, czarnoskórego mężczyznę wciąż ubranego w strój piłkarski. Swoimi dużymi, ciemnymi oczami patrzył na mnie, nawet na chwilę nie spuszczając ich ze mnie. Przestraszona zaczęłam lekko przesuwać się na siedzeniu i zakładać nogę na nogę. Widok jedynego z zawodników Francji w towarzystwie kilku ochroniarzy sprawił, że prawie zeszłam na zawał. Zaczęłam się zastanawiać, czy zrobiłam coś źle; czy może kogoś w jakiś sposób obraziłam; a może mój bilet został sfałszowany i nie powinno mnie tu być? Na raz do głowy przyszło mi tysiące różnych teorii, a w tym samym czasie mężczyzna podszedł bliżej i zaczął się uśmiechać. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak skołowana.
  — Jesteś Eliza Buska, prawda? — zapytał, ledwo wymawiając moje nazwisko. Pokiwałam głową na znak, że to prawda. — Uwielbiam twoją książkę. Przeczytałem ją chyba z dziesięć razy! Jest niesamowita, a ty masz ogromny talent.
  Nie wiem, co zdziwiło mnie bardziej — fakt, że sławny piłkarz mnie zna, czy to, jak płynnie posługiwał się językiem angielskim.
  — Dziękuję... — wybełkotałam cicho. Moje dłonie powoli zaczynały drżeć ze zdenerwowania. — To bardzo miłe.
  Potem czarnoskóry powiedział coś do ochroniarzy, a ci po długich namowach w końcu opuścili trybuny, więc założyłam, iż prosił ich o zostawienie nas samych. Co prawda kojarzyłam go z meczów reprezentacji i klubów, i wydawał się być naprawdę w porządku facetem, co znaczyło, że nie powinnam była się go obawiać, ale przebywanie z nim sam na sam napawało mnie lękiem. Ścisnęłam czarny plecak leżący na moich kolanach, co chyba zauważył, bo po chwili zaczął się szczerzyć, a jego białe zęby zabłysły w świetle lamp osiedlających stadion.
  — Jestem Presnel Kimpembe, ale to pewnie wiesz, skoro przyszłaś na nasz mecz — wyjaśnił. — Tak w ogóle to dlaczego tutaj jesteś? To znaczy, interesujesz się piłką nożną? Może sama grasz?
  — Po prostu lubię reprezentację Francji — przerwałam mu, czując, że zaleje mnie jeszcze większą ilością pytań. — Kupiłam bilet, no i jestem. Nic nadzwyczajnego.
  Mężczyzna zrobił zamyśloną minę, wbił wzrok w coś za mną i stał tak chwilę, aż w końcu dostał chyba jakiegoś olśnienia, bo niemal byłam pewna, iż dostrzegłam w jego oczach ogniki ekscytacji i ciekawości.
  — Ale jesteś z Polski, nie? Przyjechałaś więc z własnego kraju tylko po to, żeby nas zobaczyć? — Ponownie pokiwałam głową. — I jesteś tutaj sama? Tak bez nikogo? Nie boisz się, że coś może ci się stać? Wiesz, w końcu jesteś kobietą, a kobiety...
  — Nie bałam się, dopóki tego nie powiedziałeś — zauważyłam, kolejny raz mu przerywając. — Poza tym, to dosyć długa historia, a ja się trochę spieszę, więc będę musiała już iść.
  Finalnie wstałam z zajmowanego przeze mnie miejsca. Rozejrzałam się po stadionie i zauważyłam, że prawie wszyscy już wyszli. Zostało tylko kilka kibiców, którzy robili sobie zdjęcia, pracownicy, ochroniarze, kilku piłkarzy kręciło się jeszcze po boisku, w miejscu, gdzie byłam aktualnie, oprócz mnie i Presnela nie było nikogo.
  — Nie powinieneś być w szatni? W końcu wygraliście mecz, pewnie inni to celebrują, a ty stoisz tu ze mną i marnujesz swój czas.
  — Wcale nie, cieszę się, że tu jestem, przecież poznałem moją ulubioną autorkę. Ogólnie to miałem zamiar iść do szatni z innymi, ale zobaczyłem na trybunach kogoś bardzo podobnego, kto wydawał mi się być tobą, więc postanowiłem, że tutaj przyjdę i sam to sprawdzę, i tak jak myślałem, to jesteś ty! Więc nie żałuję.
  Uśmiechnęłam się zaraz po tym, jak skończył wypowiadać wszystkie komplementy w moją stronę. Kimpembe był naprawdę miłym, grzecznym i zabawnym, a ja zaczęłam myśleć, że to wszystko, to tylko sen, a nie rzeczywistość. To nie miało prawa bytu. W żadnym wypadku. Już sam fakt, że w jakiś sposób udało mi się kupić bilet VIP, dojechać szczęśliwie do Paryża i w spokoju obejrzeć mecz był nie do pomyślenia, a co dopiero zawarcie znajomości z Presnelem Kimpembe.
— Słuchaj, naprawdę miło mi było ciebie poznać i chciałabym móc rozmawiać z tobą jeszcze tysiące godzin, ale muszę już iść. Obecnie wynajmuję pokój w hotelu i muszę tam być przed pierwszą.
  — Zamierzasz wracać sama?
  — Tak, co w tym złego?
  — Jest prawie północ, a o tej porze kręci się tutaj dużo dziwnych typków — wyjaśnił, przyjmując ton nadopiekuńczego starszego brata.
  — Czyli sugerujesz, że powinnam spędzić tą noc na stadionie? — Zaśmiałam się.
  — Nie, absolutnie. Myślę jednak, że skoro już cię poznałem, to powinienem się tobą zaopiekować i w nienaruszonym stanie odwieźć do hotelu. Chyba bym oszalał, gdybym jutro dowiedział się, że gdzieś w Paryżu znaleziono twoje martwe zwłoki. Co ja będę czytał, gdy umrzesz, co?
  — Jest wiele świetnych pisarzy z dużo większym doświadczeniem, których dzieła możesz czytać.
  — Nie, nie! Zaczekaj tutaj na mnie chwilę, pójdę się tylko przebrać i zaraz po ciebie wracam. — Nie zdążyłam nawet powiedzieć słowa, bo Presnel w mgnieniu oka znikł z mojego pola widzenia, zostawiając mnie jeszcze bardziej skołowaną, niż wcześniej. Początkowo myślałam, iż robi sobie ze mnie żarty i tylko udaje, że się o mnie troszczy (co zresztą byłoby całkiem normalne, zważywszy na to, że znał mnie zaledwie kilka minut), ale jego ton głosu i zachowanie przekonywało mnie, że on naprawdę chce mnie odwieźć. To już chyba był prawdziwy sen.
  Ponownie zajęłam swoje miejsce i w skupieniu czekałam na powrót Kimpembe, obserwując jak stadion traci życie wraz z wyjściem ostatniej osoby.

------

  — To tutaj. — Wskazałam palcem na średniej wielkości budynek przy drodze, a Presnel zjechał na pobocze i zatrzymał się kilka metrów przed hotelem. Jechaliśmy kilkanaście minut drogim, niesamowicie klimatycznym i pięknym samochodem Kimpembe. Czułam się w nim jak wyrzutek — czarna koszulka i dresy zdecydowanie nie pasowały do auta takiego jak ten. Nawet mężczyzna ubrał się elegancko, przez co jeszcze bardziej napływały na mnie myśli, że jednak już zawsze będę czuła się gorzej od innych.
  — I widzisz? O wiele szybciej jesteś w hotelu i w dodatku cała i zdrowa. Gdyby nie ja, być może byłabyś już martwa — powiedział dumnie, wypiął pierś do przodu, na co prychnęłam pod nosem.
  — Wątpię, ale i tak dzięki za podwiezienie.— Otworzyłam ostrożnie drzwi i gdy byłam już jedną nogą na zewnątrz, przypomniałam sobie o czymś. — Tak w ogóle, to co powiedziałeś reszcie, gdy wróciłeś do szatni? Nie byli zdziwieni dlaczego jedziesz wcześniej do domu i nie chcesz z nimi zostać?
  — Byli, więc powiedziałem im, że poznałem fajną dziewczynę i że chcę ją odwieźć do domu, na co oni zadowoleni powiedzieli, że chcą cię poznać, więc zaproponowałem, że przedstawię cię im jutro na treningu. Także bądź gotowa na dziesiątą rano.
  — Aha... Że co?! — poprawiałam się szybko, zdając sobie sprawę, że właśnie oświadczył mi, iż jutro mam poznać całą kadrę reprezentacji Francji, i że nie ma już odwrotu.
  — No co? Nie chcesz ich poznać? Przecież bardzo ich lubisz.
  — Tak, ale wolałabym wiedzieć wcześniej, że czeka mnie z nimi spotkanie, a nie dopiero teraz. Jest dwunasta, chciałam trochę dłużej jutro spać, a w takim wypadku będę musiała wstać o siódmej lub nawet szóstej, żeby się ogarnąć.
  — Potrzebujesz aż czterech godzin, żeby się przyszykować? — zdziwił się, po czym wybuchł śmiechem.
  — Tak, co w tym dziwnego? — Zmarszczyłam brwi. — Znamy się niecałą godzinę, a mimo to już działasz mi na nerwy, Presnel. — Wyszłam z samochodu i będąc na zewnątrz powiedziałam:
  — Bądź o dziesiątej w tym samym miejscu, co teraz. Dobranoc.

-----
  Rozdział trochę niedopracowany i niedokładny, ale zapomniałam o nim i nie miałam czasu na dokończenie i wprowadzenie jakichkolwiek poprawek, a bardzo chciałam wstawić go dzisiaj.

  Kolejne rozdziały będą pojawiały się w każdą środę (ewentualnie inny dzień, jeśli w którąś środę nie dam rady, o czym Was poinformuję).

  A teraz życzę Wam dobranoc lub miłego dnia w zależności, kiedy to czytacie!

TAMTEGO LATA W PARYŻU // KYLIAN MBAPPE // NEYMAR JUNIOROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz