ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

298 15 1
                                    

  Gdy wszyscy kierowali się po raz kolejny tego dnia do szatni, ja oznajmiłam jeszcze, że muszę pójść na minutkę do toalety, na co piłkarze zgodnie pokiwali głowami. Oczywiście teraz było już stanowczo za późno na jakiekolwiek poprawki i w sumie w ogóle mi na nich nie zależało, jednakże pomyślałam, że dobrze byłoby chociaż trochę się odświeżyć, zważywszy na to, iż od wczoraj nie brałam prysznica, a prawie cały dzisiejszy dzień spędziłam poza hotelem.
  Weszłam do łazienki, w której ku mojemu zaskoczeniu nie było nikogo. To znaczy, na początku były tam jakiejś dwie dziewczyny, ale ujrzawszy mnie wchodzącą do środka, szybko się ewakuowały. Nie byłam pewna, co takiego tam robiły, ale nie było to raczej nic normalnego, analizując ich dziwne zachowanie po moim przyjściu. Tak czy inaczej, cieszyłam się, że zostałam sama; mogłam przynajmniej przez chwilę pobyć sobą i zrobić wszystko, na co miałam ochotę, a nie ograniczać się, żeby nie wyjść na wariatkę i idiotkę. Odłożyłam na parapet wąskiego okna mój plecak, który cały czas miałam przy sobie, po czym podeszłam do bardzo drogo i prestiżowo wyglądających umywalek z marmuru. W ogromnym podświetlanym lustrze nad nimi dostrzegłam siebie, a raczej przeżute i wyplute resztki mojego ciała. Moje włosy splecione w kilkadziesiąt warkoczyków wyglądały jak spagetti - były poplątane i nie na swoim miejscu. Moja twarz wygląda jakbym co najmniej nie jadła kilka dni i nie piła jeszcze dłużej. Z reguły nie robiłam mocnego makijażu, ale nawet to, co dzisiejszego poranka na nią nałożyłam, zważyło się i przez to wyglądałam jakbym miała ciastko zamiast twarzy. W dodatku ciemny tusz nie znajdował już się na rzęsach, ale pod nimi, czyniąc ze mnie pandę. Co do stroju, to krótki top zniżył się nieco, przez co mój dekolt był jeszcze bardziej osłonięty, a spodenki pomięły się w każdym możliwym miejscu. Wyglądałam jak kupa gówna.
  Postanowiłam najpierw umyć spocone dłonie, następnie wygrzebałam z plecaka jakieś chusteczki higieniczne i zamoczyłam je w wodzie, by móc przetrzeć zmęczoną twarz i zmyć resztki tuszu. Potem poprawiłam włosy i zawiązałam od nowa top. Na końcu zrobiłam jakiś szybki i mało staranny makijaż, po czym wylałam na siebie tonę perfum. Doskonale wiedziałam, że nie jest to dobry pomysł, skoro byłam spocona i brudna, ale i tak nie miałam już na nic siły i ochoty, więc nawet nie zależało mi na tym, jak będę wyglądać i pachnieć, gdy wrócę do szatni. Poza tym zamierzałam już wrócić do hotelu, więc w sumie miałam wszystko gdzieś. Kiedy skończyłam robić wszystko, co wydawało mi się potrzebne, aby chociaż trochę wyglądać przyzwoicie, wyszłam z łazienki.
  Na korytarzu, w odległości jakiegoś metra od drzwi toalety stał całkiem wysoki i umięśniony mężczyzna wsparty plecami o jeden ze słupów podtrzymujących sufit i przeglądał coś na telefonie. Oprócz niego nie było tam nikogo, toteż zdziwiłam się, co też mógł robić w pobliżu damskiej toalety. Lekko przestraszona postanowiłam dla własnego dobra nie przyglądać mu się zbyt długo i jak najszybciej wrócić do chłopaków. Ruszyłam wolno przed siebie, aby nie robić dużego hałasu i starając się nie odwracać z zamiarem kontrolowania sytuacji zacisnąłem szczękę. Wtem usłyszałam kroki i byłam na sto procent pewna, iż mężczyzna dostrzegł mnie i zaczął iść za mną. Serce biło mi nienaturalnie szybko. Dłonie powoli zaczynały się trząść. W głowie na raz zebrały mi się same złe myśli, a na domiar złego przypomniałam sobie wszystkie filmy o seryjnych mordercach, którzy najpierw zgwałcili, a potem zabili bezbronne kobiety. W tamtej chwili żałowałam, że nie miałam nic do samoobrony, ani też nie potrafiłam się bić, gdyż nie znałam żadnych sztuk walki. Nie pozostawało mi nic innego jak dalsza wędrówka przed siebie. Szatnia była oddalona o kilka metrów, ale musiałam najpierw pokonać zakręt, by znaleźć się na prostej do niej drodze. Dlaczego nikogo innego nie było w pobliżu? Przecież zawsze ktoś tutaj był.
  — Hej! — Mężczyzna krzyknął nagle, a ja przymknęłam oczy w nadziei, że nie krzyczał tego w moją stronę. — Zaczekaj! — znów krzyknął. Myślałam, że się rozpłaczę. Tylko dlaczego skoro chciał mnie zabić, cały czas mnie wolał, zamiast po prostu mnie złapać?
Wiedząc, że nic mi już nie pomoże musiałam się zatrzymać. Kiedyś słyszałam, że gdy nie ma drogi ucieczki, a pragnie się przetrwać napad, należy wykonywać wszystkie polecenia atakujących. Wobec tego stanęłam prosto w miejscu, wzięłam głęboki wdech i powoli odwróciłam się do tyłu.
Mój prześladowca stał niedaleko za mną. Był ciemnoskóry i posiadał średniej długości czarne dredy. Ubrany w spodnie cargo z łańcuchami i koszulkę na ramiączkach odrywającą jego tors z powodu zbyt dużych wycięć na ramiona wyglądał całkiem atrakcyjnie. W dodatku był całkiem przystojny, ale też nie jakoś bardzo. Złapałam się na tym, że pod wpływem stresu, zaczęłam myśleć o wszystkim, tylko nie o mojej prawdopodobnej śmierci i w dodatku uważałam mojego przyszłego mordercę za przystojnego mężczyznę. Chyba zaczął mi się już włączać syndrom sztokholmski.
  Przez pewien czas nic nie mówił. Patrzył tylko zawzięcie na moją twarz, a ja sama również nie mogłam oderwać od niego oczu. W pewnym momencie przeszło mi przez myśl, że skądś go kojarzyłam, a po chwili byłam już na bank pewna, że go znałam. Tylko nie wiedziałam skąd. Kiedy jednak po pewnym czasie uśmiechnął się szeroko, dostałam nagłego olśnienia i już wiedziałam, kim był ów mężczyzna, którego wzięłam za swojego zabójcę.
  — Chciałem tylko powiedzieć, że obserwowałem cię przez cały mecz i zastanawiałem się, kim jesteś — odezwał się w końcu całkiem niezłym angielskim. Złączył dłonie razem i co jakiś czas opierał ciężar ciała to na prawej, to na lewej nodze, przez co wyglądał dosyć uroczo.
  — Co tutaj robisz? — Zastanawiało mnie, co piłkarz reprezentacji Portugalii robił na meczu Francja - Belgia, zwłaszcza, że ostatni mecz z Trójkolorowymi przegrali.
  — Oh, ja zobaczyłem jak idziesz w stronę łazienki i chciałem się przedstawić, dlatego za tobą poszedłem — wytłumaczył, a kiedy ja nic nie odpowiedziałam, zrozumiał, że pytałam o coś innego, bo zaraz zaciągnął się skołowany powietrzem. — Mam przyjaciela z klubu, który jest Belgiem i przyjechałem mu kibicować.
  Pokiwałam głową, nie wiedząc, co mogłam jeszcze powiedzieć. Cała ta sytuacja była jakaś dziwna i chora. Typ obserwował mnie przez całe dziewięćdziesiąt minut, kiedy byłam na boisku, zamiast oglądać mecz, a zaraz po nim postanowił śledzić mnie i czekać na mnie pod damską łazienką. W dodatku był całkiem sam, bez żadnej ochrony czy przyjaciół. Dlaczego nie pomyślał, że pójście za bezbronną dziewczyną będzie w jakikolwiek sposób odpowiednie? Gdybym nie kojarzyła go z meczów z Portugalią, umarłabym ze strachu.
  — Wiesz... — Zrobił kilka kroków do przodu, przez co był tylko o pół metra dalej ode mnie. Widziałam jak skanował mnie od góry do dołu i jak trochę zbyt długo przyglądał się mojemu dekoltowi. Nie to, żebym miała cokolwiek tam do zaoferowania, ale mimo wszystko było to obleśne i definitywnie nie na miejscu. Instynktownie zrobiłam krok do tyłu. — Nie bój się! — Zaśmiał się, ale mi nie było do śmiechu. — Racja, powinienem się przedstawić. Jestem Renato Sanches.
  Spojrzałam na wystawioną w moją stronę rękę. Bałam się ją uścisnąć, ale uznałam, iż będzie to brakiem szacunku i kultury z mojej strony, więc chwyciłam dłoń Portugalczyka.
  — Eliza — odpowiedziałam. Mężczyzna po raz kolejny uśmiechnął się i zaczął instynktownie przyglądać się mojej twarzy. Ponadto wciąż trzymał moją dłoń, co było bardzo niekomfortowe.
  Speszona, ale i poddenerwowana wyrwałam dłoń z jego uścisku, nie myśląc nawet, czy będzie o to zły lub czy uzna mnie za osobę bez manier. Pragnęłam jedynie już stamtąd uciec i schować się w szatni, gdzie był Presnel. W tamtym momencie dotarło do mnie, że faktycznie coraz bardziej ufałam Kimpembe i że był dla mnie czymś na wzór azylu. I naprawdę czułam, że obok niego będę bezpieczna.
  — Muszę już iść — oznajmiłam.
  — Chwila! — Po raz kolejny mnie zatrzymał. — Chciałabyś może wyjść gdzieś teraz ze mną?
  Zamurowało mnie. Co to w ogóle była za propozycja. Nie znałam go ani trochę; przez kilkadziesiąt minut nie spuszczał ze mnie wzroku, po czym śledził mnie i czekał przy toalecie dla kobiet, a potem bezczelnie gapił mi się na piersi i nie chciał puścić mojej dłoni. Pójście z nim gdziekolwiek sam na sam byłoby największą głupotą, jaką mogłabym popełnić. Co prawda, Presnel w dniu naszego poznania również był dla mnie całkiem obcy, a jednak mu zaufałam i zgodziłam się z nim pojechać. Aczkolwiek on nie był tak nachalny i prostacki. Poza tym czułam, że nie zrobi mi krzywdy.
  — Bardzo mi przykro, ale nie mogę. Jestem bardzo zmęczona i w dodatku muszę jeszcze coś obgadać z chłopakami — wymyśliłam, siląc się na uprzejmość.
  — Nie daj się prosić, będzie fajnie. Obiecuję, że ci się spodoba. — Przysunął się jeszcze bliżej mnie, aż w końcu objął ręką moją talię i dosunął do swojego torsu. To zdecydowanie było już za dużo.
— Puść mnie! — powiedziałam. Był silny, ale udało mi się wyswobodzić z sideł jego ramion. Spojrzałam na niego wściekła, a potem bez żadnego słowa uciekłam w stronę szatni, modląc się w duchu, aby za mną nie biegł.
  Po chwili wparowałam do szatni z całym impetem. Na raz kilkadziesiąt par oczu spojrzało na mnie jak jeden mąż z zaciekawieniem, ale i zażenowaniem. Prawdopodobnie wyglądałam jak ostatni błazen, kiedy tak stałam cała spocona, zmęczona, nie mogąc złapać tchu i opierając się o drzwi, jakbym chciała w ten sposób powstrzymać Sanchesa przed wejściem tutaj. Kiedy w końcu się uspokoiłam - a trwało to dosyć długo - wypuściłam powietrze z ust i poprawiłam włosy, które opadły mi na twarz. Każdy, dosłownie każdy zawodnik reprezentacji Francji porzucił swoje dotychczasowe zajęcie i patrzył na mnie jak na wariatkę. Przejechałam spojrzeniem po każdym z nich, a kiedy w końcu to gapienie się stało się irytujące, założyłam ręce na piersiach i zrobiłam skrzywioną minę.
  — No co? — zapytałam, udając, że absolutnie nie wiem, dlaczego tak na mnie patrzyli.
  — Co wydarzyło się w tej łazience? — zaśmiał się Paul Pogba, a kilku jego kolegów dołączyło do niego. Przewróciłam oczami na docinkę piłkarza. Mi nie było do śmiechu.
  — Wszystko w porządku? — zapytał Griezmann, uprzednio podchodząc do mnie i podając mi butelkę z wodą. Podziękowałam i od razu wypiłam duszkiem jej połowę. W ten sposób sprawiłam, że cała drużyna była jeszcze bardziej zdezorientowana niż wcześniej. Naprawdę wyglądali przekomicznie.
  — Jest okej. — Odkleiłam się w końcu od drzwi, a następnie zajęłam miejsce na jednym z miejsc, w którym ktoś wcześniej się przebierał. Jak się okazało był to Lucas, który jako jeden z pierwszych skończył się szykować do wyjścia. Powiedział, że mogłam tam siedzieć, więc rozłożyłam się jak na najlepszym i najwygodniejszym łóżku świata, czując jak moje mięśnie powoli tracą wszystkie siły. Zamknęłam oczy i nie bojąc się już o własne zdrowie i życie, zaczęłam powoli odpływać.
  — Nie jestem pewien, czy na pewno dobrze się czujesz. — Poczułam jak Presnel siada obok mnie. Chwilę potem zaczął szturchać mnie i popychać, żebym się obudziła.
  — Przestań! — krzyknęłam zdenerwowana, ale on nie odpuścił. Kilkoro piłkarzy zaśmiało się na ten widok.
  — Jest impreza u nas w hotelu. Idziesz? — Paul, największy imprezowicz oraz śmieszek, jakiego znałam nie mógłby odpuścić takiej okazji, żeby co nieco wypić i się zabawić.
  — Nie chce mi się... — mruknęłam i wtuliłam się w oparcie fotela. Było naprawdę wygodnie.
  — No co ty?! Przecież to dzięki tobie wygraliśmy! Musisz iść!
  To był pierwszy raz odkąd ich poznałam, kiedy naprawdę mnie pochwalili, a nie obrażali albo śmiali się ze mnie. Do tej pory raczej nie spieszyli się z jakimikolwiek komplementami i dlatego też ich nie oczekiwałam. Szczerze wątpiłam, że ich wysokie ego pozwoli im na przeprosiny bądź pochwały. Ale w tamtym momencie poczułam się naprawdę doceniona. Otworzyłam w końcu oczy. Najpierw niestety w bardzo małej odległości ujrzałam przed sobą paskudną twarz Kimpembe, więc odsunęłam się gwałtownie, robiąc skwaszoną minę. Oczywiście w ramach żartu. Następnie przeniosłam wzrok na organizatora ów imprezy, który wciąż stał pół nagi i tańczył, prawdopodobnie czując już nadchodzącą zabawę. W końcu jednak, nawet nie wiedząc dlaczego odszukałam w tłumie Kyliana. Chyba chciałam upewnić się, czy on też chciałby, abym była na tym spotkaniu. Jednakże on na mnie nie patrzył. Robił coś w telefonie i nawet nie raczył zainteresować się tym, co działo się w szatni. Zasmucona spuściłam wzrok, po czym wstałam z trudem z fotela, ominęłam zaskoczonego Presnela i podeszłam do drzwi z zamiarem wyjścia.
  — Bawcie się dobrze — powiedziałam z uśmiechem. — Ja wracam do hotelu.
  Opuściłam pomieszczenie tak szybko, jak tylko było to możliwe, żeby nie słuchać nalegań chłopaków i przede wszystkim tekstów Kimpembe o tym, jak to niebezpiecznie jest wracać samej do hotelu. Fakt faktem, że cholernie bałam się, iż spotkam gdzieś Renato, ale nie chciałam iść na tę imprezę, a o incydencie z pod toalety powiedzieć nie mogłam.
  Na nogach miękkich jak z waty przemierzyłam dwa metry korytarza, przez cały czas nerwowo rozglądając się, czy Portugalczyk jest gdzieś w pobliżu. Na szczęście, póki co, oprócz kilku ochroniarzy pilnujących wejść, trzech piłkarzy przeciwnej drużyny stojących i rozmawiających o czymś z którzy ujrzawszy mnie od razu opuścili to miejsce oraz dwóch młodych dziewczyn idących korytarzem w drugą stronę, nie było nikogo. Przynajmniej, gdyby teraz Renato nagle mnie zaatakował, miałabym jakichkolwiek świadków, chociaż szczerze wątpiłam, że ktoś z nich wesprze mnie, a nie znanego na całym świecie piłkarza reprezentacji Portugalii i jednego z lepszych przyjaciół Cristiano Ronaldo. Tak czy tak byłam w dupie. Mimo wszystko cały czas posuwałam się na przód w taki sposób, aby wzbudzać jak najmniejsze podejrzenia, choć pewnie i tak wszyscy tutaj uważali mnie za psychopatkę - trudno byłoby tego nie robić, widząc mnie idącą w dziwny pochyły sposób, co chwila odwracającą się za siebie i ściskającą nienaturalnie mocno czarny plecak - jedyny przedmiot, jaki mógł posłużyć mi jako broń. Oczywiście, to nie tak, że Renato mógłby zrobić mi teraz jakąkolwiek krzywdę tutaj na samym środku korytarza, ale jego wcześniejsze zachowanie nie świadczyło o niczym dobrym i naprawdę bardzo się bałam.
  Moja dziwna wędrówka dłużyła mi się niemiłosiernie. Jakim cudem tak krótki korytarz, który zawsze pokonywałam z ogromną łatwością, teraz wydawał się być drogą do nikąd? Miałam już dosyć. Pragnęłam jedynie wrócić do hotelu, rozebrać się, wziąć prysznic i rzucić się nawet cała mokra prosto na miękką pościel, a potem spać do samego rana i nie myśleć o żadnych problemach, moich niepowodzeniach i tym, co czekało mnie następnego dnia. Musiałam się zrelaksować po dniu pełnym stresu i nerwów oraz przed kolejnym dniem przepełnionym nieustannym wyczekiwaniem na list od Didiera Deschampsa. Skręciłam w prawo, gdy długi czerwono-niebieski hol się skończył, a na jego miejscu pojawił się przedsionek, którym to wchodziły i wychodziły osoby, które miały na to pozwolenie. Teraz jednak nikogo już tam nie było. Prawdopodobnie każdy albo był ze swoją rodziną, przyjaciółmi, znajomymi albo został jeszcze na boisku i przyglądał się temu, co zostało po meczu. Cieszyłam się, że panował tu taki spokój. Po spotkaniu z tyloma ludźmi czułam jakby moja głowa miała mi zaraz eksplodować. Gdy chciałam już pchnąć szklane drzwi, aby wyjść na zewnątrz, poczułam jak ktoś łapie mnie za lewe przedramię. Przerażona, iż mógł to być Renato Sanches wzdrygnęłam się i zamarłam. Nie wiedziałam, co miałam zrobić. Nikt by mi nie pomógł, a spodziewałam się, iż Portugalczyk nie wahałby się tym razem, skoro wcześniej tak źle go potraktowałam. Moje serce biło nienaturalnie szybko, a poza tym nie mogłam złapać tchu. To trochę tak jak z sytuacji ze spotkania z ową staruszką w sklepie, tylko że tym razem naprawdę mogła stać mi się krzywda. Zamknęłam oczy, kiedy łzy powoli zaczęły mi do nich napływać. W tamtej chwili przeklinałam każdą swoją decyzję o rezygnacji z nauki jakichkolwiek sztuk walki. Gdybym poszła chociażby na jedną lekcję, teraz mogłabym przynajmniej jakoś zareagować. Jedyne, co mi pozostawało to długie paznokcie, którymi mogłabym podrapać napastnika.
  — Eliza, posłuchaj. — Głos wydawał mi się być znajomy. Niski z lekką chrypką i wyczuwalnym francuskim akcentem, gdy mówił po angielsku. Ów głos na pewno nie należał do Renato.
  Zmarszczyłam brwi i nieco uspokojona odwróciłam się lekko do tyłu, aby zobaczyć, kto taki tak nagle mnie zaczepił.
  — Chciałem przeprosić... — Ledwo zdążyłam nawiązać z nim kontakt wzrokowy, a Kylian już wypalił z całą formułką swoich przeprosin. Szybko spuścił wzrok na ziemię i począł bezustannie wypowiadać słowa tak szybko, że prawie nic nie rozumiałam. — Byłem dla ciebie taki niemiły, pomimo że ty nic mi nie zrobiłaś. Jednak naprawdę nie wiem, dlaczego tak się działo... Chyba ostatnio...
  — Miałeś zły czas. Tak, tak... — przerwałam mu. Widok skruszonego, pełnego pokory i niepewności Mbappe bardzo mnie satysfakcjonował i chciałam móc patrzeć na niego jeszcze długo, gdy tak kulił się i przeskakiwał z nogi na nogę poddenerwowany. Aczkolwiek jeszcze bardziej chciałam już wyjść i mieć wszystko za sobą.
  — Skąd wiesz? — zapytał zdezorientowany.
  Zaśmiałam się, po czym ściągnęłam jego zaciśniętą dłoń z mojego przedramienia, gdyż wciąż ją na nim trzymał. Speszył się.
  — Nieważne — odpowiedziałam. Gadulstwo Presnela było przekleństwem, ale też darem. — Jest w porządku. Naprawdę nie jestem na ciebie zła.
  — Poważnie? — Jego oczy powiększyły się znacząco. Nie sądziłam, że mogą być jeszcze większe. — Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Oczywiście masz takie prawo po tym, co ja ci robiłem, ale...
  — Nie żartuję — przerwałam po raz kolejny, przewracając oczami. — Po prostu rozumiem, że każdy może mieć gorszy okres. Poza tym wiem, że bardzo zależy ci na tym, co robisz, a decyzja o tym, bym to ja prowadziła mecz była bardzo nieodpowiedzialna i mogłeś się przez to zdenerwować.
  Bardzo cieszyłam się, że Kylian postanowił mnie przeprosić. Nie było to dla mnie aż tak bardzo ważne, ale mimo wszystko w momencie, w którym zaczął swój monolog poczułam ciepło i radość. Byłam pewna, że robił to szczerze, dlatego też nie mogłam być zła na niego w nieskończoność. Zostały mi i tak tylko dwa dni we Francji, a potem miałam wrócić do Polski, więc nie chciałam opuszczać tego pięknego kraju pokłócona z kimkolwiek, zwłaszcza, że w domu czekała na mnie cała wściekła na mnie rodzina z powodu, że jednak wyjechałam.
  — Oh... — mruknął. Chyba do końca nie docierało do niego, co właśnie się wydarzyło. — Dziękuję.
  — Nie ma sprawy! — Wzruszyłam ramionami.
  — Ale nadal uważasz mnie za dupka? — zadał pytanie, nawiązując do moich słów sprzed drugiej połowy meczu.
  Zaczęłam się śmiać. Sposób w jaki to powiedział oraz jego zgarbiona, nadal niepewna sylwetka i urocza mina niepewności sprawiły, że po prostu się śmiałam. Widocznie jego wysokie ego nie pozwalało mu przetworzyć informacji, że ktokolwiek mógł uważać go za kogoś takiego.
  — Tak. Bez wątpienia.
  Potem jeszcze zaczął mówić, że to niemiłe i że nie powinnam tak sądzić, skoro mnie przeprosił, ale chwilę później sam zaczął się śmiać i staliśmy tak kilka chwil, śmiejąc się ze siebie nawzajem.
  Był to chyba jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu. Ja, Kylian Mbappe i nikt inny, kto mógłby nam przeszkodzić śmiejący się bez powodu na głuchym korytarzu Parc des Princes. Gdyby kilka dni temu ktoś powiedział mi, że będę to robić - nie uwierzyłabym mu. Tymczasem naprawdę to się działo, a ja pragnęłam, by nigdy się nie skończyło.
  — Chciałabyś wyjść ze mną na spacer? — zapytał nagle, uspokoiwszy się.
  Rozszerzyłam oczy w zdziwieniu. Teraz? O tej porze? Na spacer? Z Kylianem? Tyle pytań chodziło mi po głowie, a jednocześnie narastała we mnie ogromna chęć towarzyszenia mu, skoro już zaproponował. Chciałam skakać z radości, ale musiałam się powstrzymać, żeby nie uznał mnie za psychopatkę. Siląc się na spokój, odpowiedziałam:
  — Nie idziesz na imprezę Paula?
  Machnął ręką.
  — Nie mam ochoty. Poza tym zazwyczaj takie imprezy trwają do rana, więc pewnie i tak się jeszcze załapię.
  — Yhym... — mruknęłam. Było to chyba najgorsze, co mogłam zrobić w tamtym momencie, bo Kylian spojrzał na mnie w taki sposób, że myślałam, iż padnę na zawał z zażenowania.
  — To... chcesz iść? — Wydawał się być niepewny mojej decyzji.
  Oh, gdyby tylko wiedział, jak podekscytowana byłam w tamtym momencie.
  — Jasne — odpowiedziałam tak, jakbym wcale kilkanaście minut temu nie odmówiła tej samej propozycji Renato. — Tylko jest dosyć późno.
  — Właśnie! — Uśmiechnął się, a na jego twarzy, w pobliżu ust pojawiły się urocze zmarszczki. — Założę się, że nie widziałaś jeszcze Paryża nocą.
  Chwilę potem wyszliśmy na zewnątrz. Nie było już gorąco, wiał lekki, przyjemny wiatr, który łaskotał mnie delikatnie w twarz. Na ulicach świeciły się lampy, których złoty połysk rozlewał się wokoło. W przydrożnych trawach świerszcze grały swoje koncerty, co jakiś czas przerywane przez samochody pędzące po paryskich ulicach. I gdzieś pośród tego wszystkiego byłam też ja - najszczęśliwszy człowiek na świecie, który spełnił swoje marzenie.

 
Przepraszam, że tak późno, ale mam dzisiaj naprawdę tragiczny dzień i nie dałam rady dodać go wcześniej.
Rozdział nie jest sprawdzony, więc przepraszam za jakiekolwiek błędy!!!

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 15, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

TAMTEGO LATA W PARYŻU // KYLIAN MBAPPE // NEYMAR JUNIOROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz