ROZDZIAŁ TRZECI

531 28 2
                                    

  Następnego dnia, po poznaniu Presnela wstałam o siódmej rano, uznając iż trzy godziny zdecydowanie wystarczą mi na przyszykowanie się do spotkania z piłkarzami reprezentacji Francji. Wciąż nie mogłam jeszcze uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Początkowo miał to być zaledwie pięciodniowy wyjazd do Paryża na mecz i zwiedzenie niektórych zabytków i miejsc, a nie rozpoczęcie znajomości z Kimpembe i resztą. Bardzo cieszyłam się, że los obdarzył mnie taką możliwością, lecz obawiałam się również, iż jeśli polubię tych zawodników — bardzo trudno będzie mi się rozstać i wrócić z powrotem do Polski. Miałam więc nadzieję, że dzisiejsze spotkanie okaże się jedynie krótką, kilkuminutową wymianą zdań, po której jak gdyby nigdy nic wrócę do hotelu i zapomnę, że kiedykolwiek coś takiego miało miejsce. Wstałam z łóżka i leniwym krokiem przetransportowałam się do łazienki, rozciągając przy tym wszystkie kości w moim ciele. Zazwyczaj nie miałam problemów z wczesnym wstawianiem, czasami nawet budziłam się o czwartej, żeby móc chociaż godzinkę pospacerować w świetle budzącego się dnia, słuchając śpiewu ptaków i zachwycając się byciem całkiem samemu. Spacerowanie w godzinach, gdy wszyscy jeszcze śpią lub tylko nieliczni szykują się do pracy napawało mnie błogim spokojem i relaksem. Mogłam wtedy odetchnąć, wyciszyć się i udawać, że przez tą godzinę na świecie istnieję tylko ja sama, a inni ludzie po prostu nie egzystują. Dziś jednak, po wczorajszym meczu nie miałam zbyt dużo sił na podnoszenie się z wygodnego łóżka o tak wczesnej porze. Przez chwilę myślałam nawet o tym, czy może nie powinnam odwołać dzisiejszego spotkania, ale potem uznałam, iż byłaby to najgłupsza rzecz, jaką mogłabym zrobić, zważywszy na to, że prawdopodobnie podobna okazja nie miałaby w przyszłości miejsca i rezygnując, zmarnowałabym szansę, której tak bardzo pragnęłam. W dodatku, skoro miałam poznać cały skład, to oznaczało to również, że miałam możliwość poznania także Kyliana Mbappe, którego przecież tak bardzo lubiłam. Miałam nadzieję, że on także się tam pojawi.
  Przed godziną dziesiątą byłam już na zewnątrz, przed budynkiem hotelu. Ulice Paryża o tej porze dnia były już całe zatłoczone. Samochody, autobusy i tramwaje jeździły w każdą możliwą stronę, wyłaniając się uprzednio z zakamarków skrytych gdzieś za wysokimi, renesansowymi budowlami. Raz po raz obok mnie przejeżdżał jakiś rower należący do persony, która przewoziła w koszyku to kwiaty, to pieczywo, a nawet pieska bądź kotka. Ludzie spacerowali brukowanymi chodnikami wraz z dziećmi lub zwierzętami. Po drugiej stronie, gdzie znajdowała się restauracja, pod białymi pawilonami miejsca zajmowali sami bogaci ludzie, którzy aktualnie spożywali śniadanie lub też odbywali jakieś bliżej nieokreślone spotkania towarzyskie. W powietrzu unosiła się aura miłości i zakochania, zwłaszcza gdy na horyzoncie dostrzegłam chłopca i dziewczynę trzymających się za dłonie i co jakiś czas kradnących sobie nieśmiałe buziaki. I tylko ja po środku owej sielanki stałam samotnie na szarym betonie ubrana w czarną koszulkę i moro spodnie, jakby wyrwana prosto z horroru, ewentualnie dramatu i włożona w komedię romantyczną. Słońce grzało niemiłosiernie. Pomyślałam, że dobrym pomysłem byłoby wrócenie do hotelu i zaczekanie w recepcji na mój powóz, jakim był samochód Presnela, ale akurat w tym samym momencie, tuż obok krawężnika zatrzymało się czarne, ekskluzywne auto, które świetnie pamiętałam z wczorajszego wieczoru. Wkrótce zaciemniona, przednia szyba uchyliła się lekko, a w niej pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha Presnel. Mimowolnie również obdarzyłam go lekkim uśmiechem.
  — Bałem się, że mnie wystawisz, ale jednak przyszłaś — zaczął na powitanie, w momencie gdy ja przechodziłam na drugą stronę, by wejść do środka.
  — Nie jestem taka — powiedziałam, będąc we wnętrzu samochodu. — Nie łamię danych obietnic.
  Kimpembe nic nie powiedział. Zaczekał chwilę, dopóki nie zapiełam pasów bezpieczeństwa i w końcu ruszył przed siebie. Jechaliśmy w ciszy. Brak jakiegokolwiek tematu do rozmów sprawiał, że czułam się niekomfortowo. Nigdy nie znosiłam, gdy w pomieszczeniu, w którym przebywałam panowała niezręczna cisza. Wtedy zawsze starałam się wymyślić jakiś temat, żeby chociaż trochę pociągnąć rozmowę i nie tkwić pośród przytłaczającej niepewności. Teraz również głowiłam się, co powinnam była powiedzieć, żeby pozbyć się tej nieznośnej ciszy. Za wszelką cenę starałam się wymyślić coś, co nie byłoby głupie i niestosowne, a co sprawiłoby, iż Presnel włączyłby się do konwersacji.
  — Jedziemy na stadion? — zapytałam w końcu. W tle leciał jakiś mało mi znany rap, który nie bardzo przypadł mi do gustu, ale Kimpembe raczej go lubił, bo stukał palcami w rytm o kierownicę i podśpiewywał cicho pod nosem. Niestety przerwałam jego mały solo koncert.
  — Nie, normalnie ćwiczymy poza Paryżem — odpowiedział, a potem wrócił do śpiewania.
  — Aha. — Obróciłam głowę w bok i zaczęłam podziwiać widoki za szybą. Jasne kamienice z dużymi oknami i balkonami, na których zawieszone starannie zostały wszelkiego rodzaju kwiaty; pełno ludzi, drzew, krzaków i samochodów. O tej porze dnia panował tu naprawdę duży ruch. Przed nami jechało jakieś osiem lub więcej samochodów, a z naprzeciwka nieustannie nadjeżdżały kolejne pojazdy. Chociaż tak wiele się działo, nie potrafiłam na niczym się skupić. Głupia niezręczna cisza. — Szkoda, myślałam, że trochę pozwiedzam. — Miałam na myśli stadion PSG, na którym okazję miałam przebywać wczoraj, ale którego niestety nie było mi dane dokładnie obejrzeć. Propozycja Presnela wiązała się więc z możliwością spacerowania po budynku i dokładnego mu się przyjrzenia (a przynajmniej tak sądziłam). Tymczasem jechaliśmy gdzieś poza miasto zakochanych, co wcale a wcale mi się nie podobało.
  — Spokojnie — zaśmiał się. — Jak wrócimy, to obiecuję, że gdzieś jeszcze pójdziemy. Mogę zabrać cię na kręgle albo do jakiegoś klubu.
  Spojrzałam na niego zaskoczona kolejną propozycją. Sądziłam, iż poznanie zawodników Francji będzie jedyną ofertą z jego strony, a jednak Presnel Kimpembe zaproponował mi także kręgle lub klub. Czego mogłam chcieć więcej? Chociaż powinno mnie to cieszyć, to niestety z każdą spędzoną chwilą w jego towarzystwie oraz tego typu propozycjami cierpiałam coraz bardziej, gdyż świetnie zdawałam sobie sprawę, że za trzy dni mnie już tutaj nie będzie.
  — Wolę muzeum — rzekłam, na co Kimpembe ponownie się zaśmiał, tym razem głośniej i jakoś pewniej. Tragiczny rap zmienił się na kolejny, jeszcze bardziej do bani utwór.
  — Ale nudy... — bąknął. Słońce zaczęło świecić coraz mocniej, jechaliśmy w stronę południa, więc promienie słoneczne padały akurat na przednią szybę. Piłkarz sięgnął do stacyjki po mojej stronie, po czym wyciągnął stamtąd dwie pary ciemnych okularów przeciwsłonecznych. Podał mi jedną z nich, a drugą sam włożył na nos. — Załóż. To mojej dziewczyny, ale raczej się nie pogniewa.
  Spojrzałam na duże, ciemnobrązowe szkła oprawione w grube, czarne ramki. Widziałam w nich swoje odbicie, twarz na wpół szczęśliwą i na wpół przerażoną. Włożyłam je do miejsc na kubki przy siedzeniach, czym chyba wzbudziłam w mężczyźnie zaskoczenie, gdyż nagle spojrzał na mnie. Miał zmarszczone brwi.
  — Nie założysz?
  — Nie. Nie lubię używać cudzych rzeczy. Wiesz, mam bardzo dużą tendencję, a raczej nieszczęście do psucia wszystkiego, dlatego wolę je odłożyć. Nie chcę, żeby twoja dziewczyna miała do mnie jakieś wyrzuty — wyjaśniłam.
  — Poważnie wszystko psujesz? — kolejny raz wybuchł śmiechem. Zastanawiałam się, jak bardzo musiał być szczęśliwy, że wszystko sprawiało mu ogromną radość. Nawet to, że byłam życiowym nieudacznikiem.
  — Tak. — Poniekąd skłamałam. To znaczy, bardzo często zdarzało mi się coś zepsuć, chociaż nie chciałam. Stawało się to jakoś tak nagle, niespodziewanie, bez mojej wiedzy. Po prostu miałam coś, a potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, momentalnie ulegało destrukcji. Teraz jednak chodziło mi bardziej o to, że partnerska Kimpembe mogłaby mieć mu i mi za złe, że użyłam jej własności. Strasznie nie lubiłam być częścią jakichkolwiek konfliktów.
  — Chujowo — stwierdził. Było to pierwsze jego przekleństwo w moim towarzystwie. Jak się później okazało - nie jedyne. — Ale nie musisz się martwić, Sarah by się nie pogniewała. Jest aniołem w ludzkiej postaci.
  Mówił to z takim błogim spokojem w głosie i wyczuwalną radością. Sposób w jaki wymówił jej imię sprawił, że w jednej chwili poczułam się cholernie samotna. Chciałam, by ktoś także wypowiadał moje imię w taki sposób.
  — Zapewne — uciełam. — Jednakże podziękuję.
  — Jak wolisz — odpowiedział, a potem znów zapadła cisza. Przeleciało jakieś sześć różnych kawałków, niestety także nie w moim guście, aż w końcu dotarliśmy na miejsce. W momencie, w którym Presnel oznajmił, że to tutaj, w myślach chwaliłam Pana za tak szybkie skończenie moich tortur w zbyt nagrzanym samochodzie piłkarza, o zbyt niezręcznej atmosferze w nim panującej.
  Jak tylko szybko potrafiłam, wyszłam na zewnątrz, uprzednio odpinając uwierające mnie pasy. Na zewnątrz było jeszcze gorzej niż w samochodzie. Upał, jaki panował sprawiał, że miałam ochotę uciec w jakieś zacienione miejsce, wziąć ze sobą jakiś bardzo zimny, nigdy niekończący się sok i zostać tam na zawsze. Z nieba niemal wylewały się kotły lawy niczym z wulkanu i bezceremonialnie spadały wprost na mnie, powodując moje lekkie zawroty głowy i osłabnięcia. Nigdy nie lubiłam upałów. Gorące słońce, wszechobecne duszące powietrze i sucha powierzchnia napełniały mnie zmęczeniem i brakiem chęci do czegokolwiek. Poza tym zbyt długie przebywanie na otwartej przestrzeni w takie upały prawie zawsze kończyły się omdleniami. Zdecydowanie czarny strój, jaki miałam na sobie nie był odpowiedni na taką pogodę.
  Rozprostowałam ciało, a ono zaczęło strzelać jak z karabinu maszynowego. Spojrzałam na Presnela, czy przypadkiem tego nie słyszy. Na szczęście robił coś jeszcze przy samochodzie i raczej nie zwracał na mnie uwagi. Odwróciłam od niego wzrok i skupiałam się na dosyć sporym budynku przed nami. Miał pięć pięter, bardzo dużą ilość okien i płaski dach. Tak, jak większość budynków został zbudowany z jasnej cegły, a wokół niego rosło pełno idealnie przystrzyżonych krzaczków i mini drzewek. Zero kwiatów. Na ogromnym placu przed nim, na którym aktualnie się znajdowaliśmy był parking stworzony z ciemniej kostki brukowej z wydzielonymi miejscami na każdy pojazd utworzonymi z pasów z białej kostki. Stało tam całe mnóstwo różnych samochodów osobowych i dostawczych, ciężarówek oraz motocykli. To, co rzucało się najbardziej, to fakt, że każdy z nich był wart więcej, niż cały mój dobytek zostawiony w Polsce.
  — Idziemy? — Usłyszałam nagle przy swoim uchu, na co podskoczyłam przestraszona.
  — Nie strasz mnie! — krzyknęłam, a Presnel tylko się zaśmiał i ruszył w kierunku budynku. Założyłam poddenerwowana ręce na piersiach i podążyłam za nim.
  Szedł dumnie wyprostowany, z rękoma włożonymi w krótkie szorty. Na nosie wciąż zajmowały miejsce okulary przeciwsłoneczne, a na prawym ramieniu zawiesił dużą, czarną torbę treningową. Ja natomiast dreptałam za nim na tyle szybko, na ile potrafiłam, męcząc się przy tym potwornie. Kimpembe miał około dwa metry wzrostu, moje ciało nie mierzyło nawet metra sześćdziesięciu, toteż dotrzymanie mu kroku było wręcz niewykonalne. Nawet na mnie nie patrzył, wzrok skupiony miał na budynku i nucił przeklęty rap z samochodu, podczas gdy ja wypluwałam wnętrzności. Wtem zatrzymał się nagle, obrócił się na jednej nodze w moją stronę, a ja natychmiast wyprostowałam się i powstrzymując zbyt szybki oddech, udawałam, że wszystko jest w porządku.
  — Słuchaj — zaczął, kiedy już do mnie podszedł. — Nie zdołałem zdobyć dla ciebie identyfikatora, więc musisz cały czas trzymać się mnie, w innym wypadku możesz mieć duże problemy, jasne?
  Pokiwałam głową, nie byłam w stanie cokolwiek powiedzieć. Moja kondycja pozostawiała wiele do życzenia, a ja niemal czułam jak moje płuca płoną żywym ogniem.
  — Zanim poznasz chłopaków, pójdziemy to załatwić — kontynuował. Ponownie pokiwałam głową. — Wszystko okej? — zapytał podejrzliwie.
  — No pewnie! — odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się jak najszczerzej tylko potrafiłam, ale on chyba tego nie kupił, bo zmarszczył nieprzekonany brwi, mruknął coś, a potem nakazał mi iść za nim. Do budynku, w którym zapewne znajdowało się boisko do trenowania, zostało tylko kilka metrów, lecz ja czułam, jakby był to co najmniej kilometr.
  Szłam za Presnelem, a z każdym kolejnym krokiem rosły we mnie coraz większe zmęczenie oraz strach przed poznaniem piłkarzy.

TAMTEGO LATA W PARYŻU // KYLIAN MBAPPE // NEYMAR JUNIOROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz