ROZDZIAŁ ÓSMY

240 12 1
                                    

  Następnego dnia, gdzieś około południa, a może nawet już i po południu (nie wiedziałam tego, gdyż czas w miejscu tak pięknym jak Paryż płynął zdumiewająco szybko i przyjemnie) wyszłam na krótki spacer po krętych uliczkach miasta, aby pooglądać co nieco, nawet jeśli nie były to żadne zabytki czy muzea. Paryż był na tyle ciekawym i fascynującym miejscem, że dosłownie wszystko, co się tutaj znajdowało potrafiło mnie usatysfakcjonować. Toteż od kilku godzin błądziłam uradowana po centrum miasta i z zapartym tchem obserwowałam tętniące tam życie. Niestety jako iż nie znałam dobrze języka francuskiego, a Francuzi z kolei nie targnęli się do nauki angielskiego, to w żaden sposób nie mogłam wejść do jakiejkolwiek restauracji czy kawiarni, aby zjeść cokolwiek, gdyż mój brzuch coraz to bardziej zaczął wygłaszać przeróżne symfonie. Oczywiście mogłam pójść do jakiejś restauracji i improwizować w razie potrzeby, jednakże moja nieśmiałość i poniekąd fobia społeczna, a raczej jej pozostałości nie pozwalały mi zrobić chociażby kroku w tamtą stronę. Wobec tego skierowałam się do przydrożnego sklepu spożywczego, gdzie panował cudowny chłód, który dał mi wytchnienie jedynie na kilka sekund, gdyż wkrótce okazało się, że w ów sklepie ukojenie znalazło wiele innych osób, które teraz tłoczyły się w ciasnym pomieszczeniu pomiędzy półkami i stoiskami z przedmiotami różnego rodzaju. Wypuściłam zrezygnowana powietrze z ust, ale nie wyszłam ze sklepu, chcąc oczywiście to zrobić, ponieważ niemal czułam jak mój żołądek trawi sam siebie, nie mając w sobie nic prócz wczorajszej kolacji składającej się z croissanta i soku pomarańczowego, które jadłam i piłam wraz z Kimpembe i Sarah.
  Co do tej dwójki - czułam, że złapię z nimi naprawdę dobrą i silną więź. Presnela znałam zaledwie dwa dni, a już czułam się przy nim prawie do końca swobodnie. Co prawda, kłóciliśmy się co chwila o najmniejsze drobnostki, ale mimo to naprawdę go lubiłam i chyba również mu ufałam (jeśli można darzyć kogoś zaufaniem po tak krótkim czasie znajomości). Chciałam stworzyć z nim dobrą i ciekawą relację dla siebie, ale głównie dlatego, bo Presnel tego chciał, tak jak powiedział to wczoraj w drodze do restauracji. Wobec tego, pomimo ciągłych sprzeczek i kłótni zamierzałam pielęgnować tę relację i być może kiedyś doprowadzić do przyjaźni.
  Z Sarah znałam się o wiele krócej, bo dopiero od wczorajszego wieczoru, ale mimo to też ją lubiłam. Była cudowną, sympatyczną i uprzejmą osobą, która zarażała uśmiechem. Opowiadała historie ze swojego życia z takim zapałem, jakby co najmniej mówiła o jakichś nowych wykopaliskach archeologicznych. Ponadto była ogromną fanką mojej książki i nawet poprosiła mnie o autograf, co bardzo mnie uszczęśliwiło. Potem długo zachwycała się poszczególnymi elementami z mojej książki i wyrażała swoje zadanie. Oprócz tego powiedziała, że w każdej chwili będę mogła na nią liczyć i prosić o pomoc w razie potrzeby. Aha, no i jeszcze obiecała, że pomoże mi z francuskim. Była prawdziwym aniołem - tak jak zapewniał Presnel. Pragnęłam pielęgnować naszą znajomość i podobnie jak z piłkarzem stworzyć coś więcej.
  Kiedy w końcu stanie w jednym miejscu w sklepie mi się znudziło, postanowiłam wreszcie się ruszyć i dotrzeć do celu, pomimo że nawet nie wiedziałam, gdzie on się znajdował. Zrobiłam pierwszy krok, potem drugi, a następnie trzeci, przy czwartym spotkałam się z pierwszą przeszkodą, jaką była starsza pani ubrana w białą długą sukienkę w duże fioletowe kwiaty oraz kapelusz z szerokim rondem pasujący do sukienki. W dłoni trzymała koszyk, w którym już znajdowały się jakieś warzywa, a sama szukała jeszcze czegoś na stoisku z owocami. Niestety, przez moją niezdarność potknęłam się o własne buty i nie zdążyłam się zatrzymać, przez co dosyć lekko, ale jednak, uderzyłam w plecy ów starszej kobiety. Zacisnęłam szczękę i przymknęłam dosłownie na sekundę oczy w obawie przed jej reakcją. Następnie szeroko je otworzyłam, bojąc się że w przeciągu kilku sekund oberwę koszykiem. Popatrzyłam na nią, a ona z kolei odwróciła się wolno w moją stronę z miną tak wściekłą, że niemal nie byłam w stanie dostrzec jej oczu, gdyż wszystkie zmarszczki pod wpływem grymasu zlały się w jedno i wygląda jak bardzo stary kabanos. Uśmiechnęłam się nerwowo, nie wiedząc, co ze sobą począć. Standardowo dłonie znów trzęsły mi się nienaturalnie. Chwilę później, zaraz po dokładnym przeskanowaniu mojej osoby przez kobietę, zaczęła szybko mówić coś po francusku, co zinterpretowałam jako obelgi w moją stronę oraz jej niezadowolenie. Stare usta, a raczej cienka linia bez zębów za nią poruszała się zaskakująco szybko, wolną ręką zaczęła wymachiwać, jakby rzucając na mnie jakiś urok, a drugą ścisnęła koszyk, przez co jej już bardzo jasne knykcie zrobiły się jeszcze jaśniejsze. Zrobiłam krok w tył nieco przerażona jej gwałtowną reakcją, po czym wybełkotałam ciche przepraszam po francusku i czym prędzej oddaliłam się od staruszki.
  Przemierzyłam dwa regały — najpierw z nabiałem, a potem kolejny ze słodyczami i upewniwszy się, że jestem już wystarczająco daleko od kobiety, zatrzymałam się przy regale z pieczywem. Oddychałam bardzo szybko, próbując w jakikolwiek sposób się uspokoić, przez co do moich nozdrzy ze zdwojoną siłą dotarł piękny zapach świeżych wypieków. Mój żołądek po raz kolejny zrobił salto, oznajmiając wszem i wobec, iż jestem piekielnie głodna. Nie chcąc myśleć już o szalonej staruszce, wlepiłam wzrok w bułki i chleby rozłożone na półkach. Czułam, jak kilkoro ludzi patrzy się na mnie jak na wariatkę, gdy tak stałam nieruchomo przed ów półkami, próbując nie umrzeć z braku powietrza, którego w ogóle nie mogłam zaczerpnąć, gdyż oddychałam zbyt płytko. Wkrótce, aby nie wyglądać jak zmęczony maratończyk, zamknęłam w końcu usta i zaczęłam oddychać tylko nosem, przez co jeszcze bardziej się męczyłam. A kiedy obok mnie stanął jakiś mężczyzna z zamiarem kupna rogali, przestałam już w ogóle oddychać i modliłam się, żeby poszedł jak najszybciej, bo w przeciwnym razie leżałabym trupem na zimnej posadzce sklepu. Ku mojej uciesze szybko się ewakuował, prawdopodobnie przerażony na widok mojej czerwonosiwej z niedotlenienia twarzy. Ja natomiast, uspokoiwszy się nieco, zdecydowałam się na drożdżówkę z serem i odeszłam od stoiska. Potem przeszłam na dział z napojami i wybrałam sok bananowy, po czym pragnąc jak najszybciej wydostać się z przeklętego sklepu, ruszyłam pewnym krokiem do kasy, błagając w duchu, aby nie spotkać staruszki. Całe szczęście nie było jej w pobliżu, a ja w spokoju dokonałam zakupu i wyszłam na zewnątrz, gdzie słońce prażyło niemiłosiernie, lecz przynajmniej nie było tej wariatki.
  Skierowałam się na pobliską ławkę, która stała zaraz pod rozłożystym drzewem, dzięki czemu był tam cudowny cień. Usiadłam na ciemnych drewnianych sztachetkach, ściągnęłam plecak, po czym odłożyłam go na bok, a następnie zaczęłam jeść kupioną wcześniej drożdżówkę. Dzisiaj byłam trochę bardziej rozsądna i założyłam krótkie spodenki oraz zwyczajny top, aby nie było mi aż tak gorąco jak wczoraj. Jednakże czarny kolor odzieży skutecznie mi to utrudniał. Mimo wszystko jednak nie było tak źle i siedząc pod drzewem na paryskiej ławce czułam przyjemny chłód, delektując się pokarmem.
  — Eliza, to ty? — Usłyszałam nagle gdzieś z boku. Rozejrzałam się wokół z zamiarem odnalezienia źródła głosu, a po chwili ujrzałam niedaleko męską sylwetkę ubraną w czapkę z daszkiem, granatowe szorty i równie ciemną koszulkę. Na nos włożył duże okulary przeciwsłoneczne. Już po samym głosie wiedziałam, że to nie kto inny niż Antoine Griezmann, ale musiałam się upewnić, czy nie oszalałam do końca.
  — Hej... — powiedziałam, nerwowo ścierając okruszki z twarzy. Jak wiele tortur musiałam jeszcze przeżyć, by móc w końcu odpocząć w samotności?
  Antoine zajął miejsce po mojej prawej stronie, wyciągnął przed siebie nogi i ściągnął okulary. Opalona skóra jego łydek połyskiwała w słońcu. Nie mogłam przestać się na niego patrzeć. Bezustannie wlepiłam wzrok w jego profil z rozchylonymi ustami, nie wiedząc, co tak właściwie się działo.
  — Co ty tutaj robisz? — zapytał. W mgnieniu oka przeniósł spojrzenie z tryskających przed nami fontann na mnie, a ja czym prędzej odwróciłam wzrok, nie chcąc wyjść na wariatkę, choć pewnie i tak już mnie za nią uważał.
  — Jem obiad...? — To zabrzmiało bardziej jak pytanie, niż odpowiedź. Piłkarz zrobił jakąś bliżej nieokreśloną minę, po czym rozejrzał się wokoło, jakby czegoś szukając.
  — Na ławce? — Zaśmiał się. Pokiwałam głową, mimo iż wiedziałam, że brzmi to absurdalnie. — Nie mogłaś pójść do jakiejś restauracji, albo przynajmniej zjeść w hotelu?
  Zastanawiałam się skąd wiedział, że mieszkałam w hotelu, ale teraz to było mało ważne. Musiałam jakoś go spławić, jeśli chciałam zjeść w spokoju. Jedzenie przy kimś było dla mnie jedną z najbardziej niekomfortowych sytuacji i strasznie nie lubiłam tego robić.
  — To długa historia — odparłam wymijająco.
  — Domyślam się — parsknął śmiechem.
  Potem zapadła dziwna cisza. Słychać było wszystko, co działo się wokoło: śmiechy dzieci, rozmowy siedzących nieopodal ludzi, dźwięki kół samochodów, dzwonki rowerów i szum wody w fontannach, a ja pragnęłam jedynie, by Antoine zaczął coś mówić lub jeszcze lepiej - po prostu stąd poszedł. Trzymałam zawzięcie ugryzioną zaledwie dwa razy drożdżówkę w dłoniach. Czułam jak zaraz mój brzuch wyda z siebie kolejny grymas niezadowolenia, a wtedy spaliłabym się ze wstydu. Z jednej strony marzyłam o tym, by móc dokończyć posiłek, ale z drugiej nie mogłam zrobić tego przy kimś takim jak Antoine Griezmann. To głupie, ale nie mogłam nic z tym zrobić.
  — Nie chcę cię straszyć — odezwał się Francuz, zerkając na mnie — ale za godzinę zaczyna się mecz, na którym ty koniecznie musisz być.
  — Słucham?! — wykrzyknęłam chyba trochę za głośno, bo kilkoro ludzi spojrzało w naszą stronę. — Jak to za godzinę? — To by znaczyło, że zabawiłam na mieście trochę dłużej niż myślałam. Dlaczego nie spojrzałam na zegarek?
  — No mecz zaczyna się o osiemnastej, a za niecałe dziesięć minut będzie siedemnasta, więc w sumie to masz godzinę, żeby się przyszykować.
  Szokowało mnie to, że był tak bardzo spokojny, podczas gdy to mówił. Sam miał brać udział w meczu, a mimo to siedział tutaj ze mną jak gdyby nigdy nic i ze stoickim spokojem oznajmiał mi, że na pewno spóźnię się na najważniejsze wydarzenie w moim życiu.
  Podniosłam się gwałtownie z ławki, schowałam zarówno pieczywo, jak i sok do plecaka, po czym włożyłam go na plecy i ruszyłam przed siebie, nie zwracając uwagi na wciąż siedzącego Griezmanna.
  — Dokąd idziesz? — zawołał.
  — Do hotelu. Muszę wziąć prysznic i się przebrać — odparłam, wciąż idąc.
  Piłkarz podbiegł do mnie zaskakująco szybko i zaczął biec tyłem, chcąc nadążyć za moim szybkim krokiem, chociaż i tak był dużo szybszy ode mnie.
  — Nie zdążysz. Twój hotel jest strasznie daleko stąd, a na stadionie powinnaś być za co najwyżej dwadzieścia minut. W dodatku, jak znam kobiety to twój prysznic raczej nie będzie trwał pięć minut, więc na pewno nie zdążysz.
  — Chwila, moment — ucięłam, gwałtownie się zatrzymując. — Skąd w ogóle wiesz, gdzie jest hotel, w którym się zatrzymałam?
  — No wiesz... — przeciągał słowa, aby tylko nie musieć się tłumaczyć. Jednakże na widok mojej nalegającej, ale jednocześnie zdenerwowanej miny, postanowił odpuścić. — Presnel przypadkiem się wygadał...
  Nie sądziłam, że był to przypadek, ale mogłam się spodziewać, że stał za tym Kimpembe.
  — Wszystko jasne! Jak ja go nie znoszę...
  — Nie bądź na niego zła. On jest po prostu bardzo zafascynowany tobą i mówi dosłownie wszystko, co jest związane z tobą. A właśnie, jak tam Sarah? Polubiłaś ją?
  Nie byłam do końca pewna czy to przez panujący upał czy bez zdenerwowanie zaczęłam odczuwać nagłe przypływy gorąca, ale jedno wiedziałam na pewno - Presnel miał za uszami coraz więcej.
  — Dosłownie wszystko? — zapytałam. Antoine wydawał się być lekko przestraszony i chyba żałował, że w ogóle zaczął ten temat.
  — Zawiozę cię na stadion — zmienił temat i poszedł do przodu.
  Chciałam jeszcze drążyć ten temat, ale uznałam, że mam naprawdę mało czasu, a jeśli chciałam wykazać się przed trenerem, to musiałam skorzystać z propozycji Griezmanna. Ruszyłam więc za mężczyzną, planując w myślach, jak zemścić się na Presnelu Kimpembe.

TAMTEGO LATA W PARYŻU // KYLIAN MBAPPE // NEYMAR JUNIOROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz