Witam z powrotem! Od ostatniej publikacji minął ponad rok i jakoś ostatnio się złożyło, że udało mi się coś bardzo przypadkiem naskrobać. Ta część ma ponad 6k słów więc polecam zrobić sobie herbatkę!
Każda rodzina ma takie swoje małe tradycje, czy przyzwyczajenia, które są niczym chleb powszedni domostwa lub codzienny koszmar - co zależy od punktu siedzenia. Jedne są uciążliwe, a inne w sumie do przeżycia, lecz łączy je wszystkie to, że rodzice dostają korby, gdy przychodzi co do przygotowań i obowiązkowej obecności. Wiecie jak to jest, gdy jest się nastolatkiem i wszelkie nakazy, zakazy i opinie są niczym płachta na byka, a dodatkowo każda domowa tradycja jest bezdyskusyjnie mordęgą. Wyboru za wiele nie mamy, bo jak się mówi dzieci i ryby głosu nie mają, zatem przeżyć każdą uroczystość domową należy bez lamentowania.
Moja rodzina miała zwyczaj spotykania się na kolację co drugi tydzień ze swoimi znajomymi. Wydaje mi się, że moi rodzicie lubili jeść z ludźmi, bo wierzyli, że można wtedy odczytać człowieka jak książkę. Nie wiem ile było w tym prawdy czy sensu, lecz z tego, co moja droga mama opowiadała mi kiedy jeszcze układałem klocki lego, wierzyła w to głęboko, a naprawdę lubiła poznawać ludzi i zacieśniać z nimi więzi. Na dodatek ojciec uwielbiał gotować, a mama organizować, więc idealnie się pod tym0 względem dobrali, dzięki czemu zawsze wszystko było smacznie i na miejscu. Naturalnie obecność na spotkaniu była obowiązkowa dla każdego członka klanu Barnesów, ponieważ mój ojciec, pan i władca, król domostwa nie znosił, ale to naprawdę nie znosił z całego serca, duszy i umysłu, marnych wymówek i wymigiwania się, w czym byłem naprawdę dobry, więc mój potencjał, krótko mówiąc, marnował się w co drugą nieszczęsną sobotę.
Nie byłem pewien, czy te sobotnie kolacje były do zniesienia, czy przez lata tak bardzo się wynudziłem, że zapomniałem czym jest frajda, więc jakimś niezwykłym cudem bożym, w sumie czas nie mijał tak źle i było mi już wszystko jedno. Zdecydowanie mogłem jednak oznajmić, iż wolałem te spotkania ze znajomymi rodziców tysiąc, a nawet dziesiątki tysięcy razy bardziej od konfrontacji przy obiedzie z siostrami mamy. Krótko mówiąc, te kobiety były wcieleniem plotkarskiego i wścibskiego zła. Paradoksalnie każda różniła się od pozostałej pod względem wyglądu, zachowania, poglądów i stylu życia, jednak jakimś cudem, z niekorzyścią dla mnie, stawały się śmierć niosącą jednością, gdy przychodziło co do pytania o moje życie miłosne, czy jakiekolwiek żarty na ten temat, bo poczucie humoru miały takie samo.
"Oh James, jesteś tak przystojnym i sympatycznym młodzieńcem! Jakim cudem nie kręci się wokół ciebie gromada dziewcząt?!"
"Gdybym tylko była młodsza dołączyłabym do grona twoich adoratorek haha!"
Gdyby tylko wiedziały... Gdyby tylko wiedziały, że świata nie zamykałem tylko i wyłącznie na kobiety, określając się jako biseksualista, to by im się japa nie zamknęła, a tego pod żadnym, ale to naprawdę żadnym, pozorem bym nie przeżył. Pamiętajmy też o tym, że moja mama również nie znała litości i świetnie radziła sobie z jednoczeniem się na froncie ze swoimi siostrami. Więc w ten sposób mieliśmy cztery czterdziestki na jednego siedemnastolatka. Warto wspomnieć, że na ojca w tym czasie nie miałem co liczyć, bo gdy próg domu przekraczały trzy trajkoczące kobiety, w sekundę się ulatniał, stając się mistrzem wymówek strzelanymi z rękawa.
Sobotnie kolacje równały się dla mnie z wymuszonym uśmiechem, czystą koszulką i uprzejmymi small talks, zakrapianymi winem, którego nie znosiłem. Przez nasz dom przewinęło się wiele mniej interesujących ludzi, jak i tych bardziej przebojowych, którzy potrafili nawet mnie wciągnąć w rozmowę przy stole. Do tej pory moim zdecydowanym faworytem był John McKenzie aka entuzjasta oliwek i breakdance'u.
![](https://img.wattpad.com/cover/224458062-288-k882593.jpg)
CZYTASZ
middle of somewhere | stucky oneshots
Fanfictionsteve rogers x bucky barnes mcu oneshoty stucky, bo to jedyne rzeczy, które kończę i jakkolwiek mi wychodzą. @wintersolidah2020/-