Nienawiść do samego siebie, to coś co sprawia, że umierasz od środka i nie potrafisz być choć w najmniejszej mierze szczęśliwy. Wyniszczające uczucie, które dotyka nie tylko ciebie, lecz także wszystkich, którym na tobie zależy. James Barnes dobrze wiedział, co to znaczy.
Nienawidził każdej części swojego ciała, swojego nieznośnego charakteru, podejścia do życia, przeszłości. Nienawidził w sobie dosłownie wszystkiego. Jednak najbardziej nienawidził faktu, że zakochał się z wzajemnością w Stevie Rogersie i przez swoje problemy jego także ściągał na dno. Nie dość, że niszczył sam siebie, to sprawiał, że życie Steve'a stało się trudniejsze, choć ten zapewniał, że to nie ma dla niego znaczenia i tylko przy nim jest naprawdę szczęśliwy.
Kochanie osoby, której życie składało się głównie z kłopotów i problemów, było trudne. Jednak Steve wierzył w uleczającą moc miłości niczym z baśni i starał się jak tylko mógł by uszczęśliwić Bucky'ego i pomóc mu, jednocześnie nie wiedząc, jak może to zrobić. Nie potrafił patrzeć obojętnie na jego smutne oczy, trzęsącą się niemetalową dłoń i wymuszony uśmiech, którym chciał zapewnić swojego chłopaka, że wszystko jest dobrze, dlatego na każdym kroku Rogers powtarzał mu jak idealny jest w jego oczach, bo Bucky naprawdę był ideałem Steve'a, mimo tylu blizn, metalowej ręki i zniszczonej psychiki.
James robił dobrą minę do złej gry.
Z początku udawało mu się tym prawie przekonać Steve'a, że naprawdę wszystko było w porządku, lecz teraz, po wielu miesiącach, niemal roku, dzielenia sypialni, łóżka i życia, jako kochająca się para, Steve potrafił rozpoznać dokładnie kiedy zbliżał się atak paniki jego miłości, czy gdy jego dusza rozpadała się z każdą sekundą coraz bardziej. Bucky był zniszczony. Wszystko, co przeszedł doprowadziło go do tego stanu, choć innym mogłoby się wydawać, że były Zimowy Żołnierz ma się naprawdę dobrze. Chodził uśmiechnięty od ucha do ucha u boku Steve'a, potrafił nawet błyskotliwie żartować i normalnie rozmawiać z innymi lokatorami Avengers Tower. Wydawało się, że James miał się wyśmienicie.
Nic bardziej mylnego. Wszystko siedziało w jego głowie. Nie miał nad tym najmniejszej kontroli. Jednego dnia potrafił być duszą towarzystwa, śmiać się, kochać się ze swoim chłopakiem do upadłego i nie skupiać się wiecznie na swoich troskach. Były to zazwyczaj dni, które uprzedzały te następne pełne smutku i łez. Wtedy nie wychodził z pokoju, nie odzywał się do nikogo, a także był zdolny do okaleczania się. Steve starał się być przy nim podczas najtrudniejszych dla niego dni załamania, by nie zrobił sobie krzywdy. Tak, jego serce pękało, gdy widział krwawiący nadgarstek bruneta, na dodatek był za każdym razem wściekły na siebie, że nie zdążył w porę zabrać mu żyletki. Starannie opatrywał jego rany, żałując, że nie jest w stanie uleczyć jego schorowanej duszy.
Jednak ostatnio wydawało się, że wszystko zmierzało w dobrą stronę. Zielone czy Bucky'ego wydawały się nareszcie odzyskiwać dawne iskierki, takie jakie towarzyszyły mu za dzieciństwa. Steve obchodził się z nim jak z jajkiem i cholera, James czuł się przez to jakby naprawdę wyglądał na te sto lat. Zaczął nawet żartować ze Steve'a i nazywać go "Matką kwoką od siedmiu boleści". Naprawdę wszystko wyglądało jakby miało się w końcu ułożyć, a oboje na to zasługiwali.
Tego wieczoru Steve siedział na kanapie w salonie w towarzystwie Clinta, Wandy, Tony'ego i Natashy. Oglądali w telewizji jakieś denne reality show, którego sensu Steve pojąć nie był w stanie, w przeciwieństwie do Clinta, który siedział na fotelu z piwem w dłoni, nie potrafiąc oderwać wzroku od ekranu. Tony oraz Natasha zawzięcie o czymś dyskutowali, a Steve i Wanda wymieniali rozbawione spojrzenia, gdy Clint znów wymruczał pod nosem wiązankę przekleństw, przez to, że w jego reality show znów robiły się, według niego, niepotrzebne dymy.
![](https://img.wattpad.com/cover/224458062-288-k882593.jpg)
CZYTASZ
middle of somewhere | stucky oneshots
Fanfictionsteve rogers x bucky barnes mcu oneshoty stucky, bo to jedyne rzeczy, które kończę i jakkolwiek mi wychodzą. @wintersolidah2020/-