54.

309 16 0
                                    

LINDSEY




Postanowiliśmy zajrzeć na ślub Chelsie i Gayla. Chciałam zobaczyć, jak wyglądali w tym ważnym dla siebie dniu. Na pewno byli szczęśliwi. Długo planowali całą uroczystość, ale musieli mieć wszystko pod kontrolą. Chelsie miała śliczną suknię ślubną. Trochę jej pozazdrościłam. Jednak nie na tyle, żeby chcieć zaciągnąć swojego narzeczonego pod ołtarz w najbliższym czasie.

Wytrzymaliśmy tylko ceremonię, ponieważ poczułam silne skurcze, ale nie wiedziałam, czy to tylko przepowiadające. Ritchie z Aaronem spanikowali i dobrze, bo w szpitalu okazało się, że musiałam dzisiaj urodzić.

– Jak się czujesz? - Ritchie odgarniał mi włosy z czoła, gdy leżałam już na porodówce.

Zaraz przygotują mnie do cesarskiego cięcia. Nie mogłam urodzić naturalnie, ale nawet na to nie nalegałam. Nie byłam pewna czy dałabym radę. Nadal uważałam, że byłam zbyt słaba. Lekarz chyba doszedł do tego samego wniosku.

– Czy to nie za wcześnie? - Spojrzałam na swojego narzeczonego przestraszona.

– Lekarz powiedział, że nie.

– Boję się.

– Ufam im. - Przytulił mnie. – Od początku wiedzieli o naszej sytuacji i nam pomogli.

Kilka godzin później tuliłam do siebie maleńkie ciałko Ryana. Mój śliczny synek. Urodził się jako wcześniak, dlatego musiałam oglądać go przez szybkę inkubatora. Na szczęście pielęgniarka pozwoliła mi go chwilę potrzymać. Dla jego dobra, bo płakał, odkąd pojawiłam się w sali, a wcześniej podobno też nie dało rady go uspokoić. Było mi go szkoda. Gdyby był ze mną w sali, tuliłabym go cały czas.

– Jest śliczny. - Ritchie kucnął przy nas, powstrzymując łzy.

Nie mógł być z nami na porodówce, ale nie odstępował mnie na krok, od chwili, gdy przewieźli mnie do sali poporodowej. Pomógł mi się podnieść i dotrzeć tutaj, bo sama nie dałabym rady. Aaron dotrzymywał mu towarzystwa na korytarzu, gdy czekali na wiadomość o maluchu.

– Nawet taki pomarszczony? - Zerknęłam na niego z uśmiechem.

Byłam zachwycona swoim dzieckiem i chyba nie pozwoliłabym powiedzieć teraz na niego ani jednego złego słowa. Cieszyłam się, że synek podobał się Ritchiemu. Przecież to część jego. Maluch na pewno odziedziczył więcej cech wyglądu po tatusiu. Oby.

– No jasne. - Położył mu delikatnie dłoń na pleckach.

– To dobrze, bo już myślałam, że zwariowałam, że mi się taki spodobał. - Pocałowałam maluszka w nosek, na co zamachał mi rączką przed twarzą.

Ritchie zrobił nam zdjęcie i musiałam wrócić do sali. Wolałabym dłużej cieszyć się synkiem, ale był pod dobrą opieką. Musiałam cierpliwie czekać, aż nabierze siły. Najważniejsze, że był z nami.

– Jak się czujesz? – spytał brat, gdy tylko pojawiłam się w sali.

Poród okazał się dla mnie mniejszym bólem niż strata Ryana i to, co prawie każdego dnia przeżywaliśmy w domu rodzinnym. Ten ból odejdzie w niepamięć, bo został zastąpiony maleńkim dzieckiem, które stworzyłam razem z Ritchiem. On sprawił, że zawalczyłam o swoje życie i będę to robić cały czas. Pokażę mojemu synkowi, że był dla mnie najważniejszy.

– Bywało gorzej. Abi, została, prawda?

– Tak. Przyjedzie za kilka godzin.

Nie chciałam, żeby zostawiła przyjaciółkę samą w tak ważnym dla niej dniu. Poza tym i tak nie bardzo miałaby tutaj co robić. Nie byłam towarzyska, a maluszka nie mogłaby teraz zobaczyć. Nic się nie stanie, jak zostanie na weselu Chelsie do rana.

Odurzona. [ ZAKOŃCZONA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz