Przemierzałam właśnie szkolnym korytarzem, gdy natchnęłam się na Lindę Davis. Zmierzyłam ją oschłym spojrzeniem, a ona uśmiechnęła się chamsko.
- Dzisiaj nadszedł dzień zemsty kochana, za twoje wszystkie grzeszki. Szykuj się.- powiedziała mi do ucha, a następnie odsunęła się ostatni raz lustrując mnie swoim wzrokiem i odeszła w swoją stronę. Okej... Ale co ja jej zrobiłam?
A jeszcze lepsze.
Co ona mi zrobi?
Stałam przy mojej szafce, szukając książki od matematyka, gdy ją znalazłam zamknęłam drzwiczki na klucz i zaczęłam szukać moich przyjaciół.
Zobaczyłam ich na końcu długiego korytarza, więc podbiegłam do nich.
- Coś się stało? Słabo wyglądasz.- stwierdził James, patrząc uważnie na moją twarz.
- Nie, nic mi nie jest.- odpowiedziałam, chociaż dobrze wiedziałam, że nic nie jest dobrze.
A może nas sensu się martwię?
Może ona sobie ze mnie jaja robiła?
Nie. To nie w stylu Lindy.
- Skoro tak uważasz...- westchnął zmęczony całą tą rozmową.- chyba musimy już iść na nasz UKOCHANY przedmiot.- warknął i wszyscy poszliśmy do sali matematycznej. Pani White to najgorsza nauczycielka w tej szkole. Nie jest w ogóle wyrozumiała i myśli, że to jej przedmiot jest najważniejszy!
Nawet tłumaczyć szmata nie umie, a później na pretensje, dlaczego same pały lecą na sprawdzianach. Już nie raz nas wyzywała od ciot, rozpuszczonych bachorów, którzy do niczego się nie nadają i nikogo nie słuchają.
Usiadłam w ostatniej ławce razem z Molly. Zawsze tam siedziałam, przez co byłam bardzo rzadko proszona do tablicy.
- Dzisiaj moi drodzy napiszemy sobie kartkóweczkę z ostatnich sześciu lekcji.
ŻE CO?
***
- Jak ci poszło?- zapytała mnie przyjaciółka, nawiązując do kartkówki, którą pisaliśmy dosłownie przed chwilą.
- Szczerze? Fatalnie. Następna jedynka wleci na konto. Ta baba to wiedźma!
- Z tym się muszę zgodzić.- prychnęła Molly, pochłaniając swoją kanapkę.
- Daj gryza.- otworzyłam swoje usta przed jej twarzą.
- Nie. Nie jestem jakąś restauracją.
Wyrwałam jej siłą kanapkę z serem, szynką, pomidorem, ogórkiem i spieprzałam gdzie pieprz rośnie.
Nagle wpadłam na czyjś twardy tors, niemal się nie przewracając. Ktoś podał mi swoją dłoń, którą przyjęłam, a następnie popatrzyłam na osobę, która właśnie mi pomogła.
Matthew. Cholera.
- Umm przepraszam. Nie widziałam cię.- wpuściłam powietrze, paląc się ze wstydu.
- Nie szkodzi. Następnym razem uważaj.- mrugnął do mnie, a następnie odszedł.
Następne lekcje niemiłosiernie mi się dłużyły i dłużyły, ale w końcu, gdy nastała 15.00, a ja skończyłam wszystkie zajęcia, szybko wybiegłam z budynku i wsiadłam do auta Peter'a. Na szczęście dzisiaj kończył o tej samej godzinie co ja.
Jechaliśmy pustą ulicą, aż z zakrętu, bardzo szybko wyjechało jakieś auto, przez co mój brat gwałtownie skręcił w jakiś rów.
I tyle. Wszystko zniknęło mi z oczu.
Czy ja umarłam?