S Z E S N A Ś C I E

4.1K 513 49
                                    

Postaw pierwszy krok, bez względu na to, jak bardzo pewne rzeczy mogą być trudne – właśnie to nieco koślawym pismem stworzył Dorian, nadając przebijającymi literami uszczerbki na idealnym papierze, stanowiącym pierwszą stronę zakupionego przed parunastoma minutami dziennika. Już dawno nie czuł tak wielkiej ekscytacji na myśl o czymś, co nawet nie było dla niego i uśmiechał się jak głupi, odkładając gruby, wyglądem przypominający minimalną książkę zeszyt, na sam szczyt powieści zakupionych dla Edith.

Tego dnia odebrał pieniądze za kolejne fotograficzne zlecenie od miastowego brukowca, więc jak zwykle skorzystał z wolnej chwili w większym miejscu, odwiedzając opustoszałe mieszkanie wiecznie podróżującego znajomego, w którym zdarzało mu się przechowywać swoje rzeczy. Położył na idealnie pościelonym łóżku zapakowane już książki, niepewnie chwytając w dłonie swój najnowszy nabytek. Nie zdjął nawet butów, ponieważ był zbyt podekscytowany tym, co miał zamiar zrobić. Czasami to te najbardziej spontaniczne pomysły bywały najlepszymi i Dorian od razu pokochał swój, chociaż wciąż dotykały go pewne wątpliwości. Mimo to bez większego namysłu sięgnął po czarny długopis z niebieskim wkładem, pisząc co jako pierwsze przyszło mu na myśl. Miał świadomość, jak głupie to było, ale postanowił zaryzykować. W wypadku, gdyby Mason miałby go wyśmiać, zawsze mógł pocieszyć się faktem, że przynajmniej spróbował zrobić dla niego coś miłego.

Pisonburg opanowany był przez brudną jesień, chociaż zostało jeszcze kilka dni burzowego sierpnia. To miasto, chociaż pełne życia oraz ruchliwe, idealnie utożsamiało się z taką pogodą. Ludzie chodzili w ciemnych ubraniach, mało kto tak naprawdę był życzliwy, a gdy zdarzył się przypadek, który życzył drugiej osobie miłego dnia, w podzięce otrzymywał jedynie pełne niedowierzania oraz złości spojrzenia. Dlatego Dorian za każdym razem po powrocie czuł tak cholerną wdzięczność za to, że nie musiał codziennie spacerować ulicami tego ponurego miejsca. Miał wrażenie, że zwariowałby, mierząc się z tak wielką zawiścią.

Wielomiesięczne mieszkanie z Edith nauczyło go kilku ważnych rzeczy. Między innymi cieszenia się z najmniejszych sukcesów. W pewnych przypadkach stawianie sobie wysoko poprzeczki miało sens, ale łatwo było wpaść wtedy w błędne koło, zatruwając swój organizm oraz umysł w pogoni za nierealną perfekcyjnością. Obserwując mijających go ludzi, którzy w pośpiechu gonili wciąż uciekające spełnienie, czuł się wolny. Nie posiadał ideałów, nie pędził przed siebie, chcąc osiągnąć jakiś szczególny cel. Jedyne, czego pragnął i za co szczerze dziękował to szczęście oraz dach nad głową. To ta logika sprawiała, że życie było zwyczajnie przyjemniejsze.

Plastikowy kubek po taniej kawie z automatu wylądował w koszu, a jego twarz wykrzywił grymas niesmaku. Dochodziła dopiero dziewiąta, ale będąc na nogach od piątej, powoli zaczął odczuwać uciążliwe zmęczenie. Nie należał do osób marnujących czas, więc chociaż miał możliwość położenia się spać i tak machnął na to ręką.

Z ponurego miasta zabrał resztę światła i dobrej pogody, która na całego opanowała okolicę domku Edith. I nie miał zamiaru zmarnować tej okazji, skoro cały świat dawał mu zielone światło na dokończenie rozpoczętych prac nad nieszczęsną ławką z ogrodu. Pośpiesznie więc wpadł do środka, przywitał się ze swoją lokatorką, podarowując jej przy okazji zakupione książki, a potem odłożył swój dodatkowy zakup na blat, dając sobie jeszcze chwilę na przemyślenie tego pomysłu. Cały czas bił się z myślami, chociaż decyzja wydawała się nazbyt oczywista. Wciąż jednak nie był do końca pewien, czy może nie było zwyczajnie za wcześnie. 

Prawda była taka, że nie znał Masona. Nie miał więc pojęcia, w jaki sposób mógł zareagować na prezent, chociaż nie było to tak naprawdę nic wielkiego. Cichy głosik z tyłu głowy namawiał go do spytania Edith o możliwy rezultat szalonego pomysłu, jednak pomimo tego, iż ufał jej niemal bezgranicznie, wciąż jakby się obawiał. Była w końcu babcią nastolatka i znała go lepiej, niż ktokolwiek i właśnie dlatego Dorian nie chciał pisnąć ani słowa. Bo ona wiedziała, czego mógł się spodziewać w odpowiedzi. Dlatego też obawiał się rozczarowania słowami, które mógł od niej usłyszeć.

— Jak pogoda w wielkim mieście? — zagaiła, co rusz przekładając garnki, których zeszłej nocy używali chłopcy do stworzenia posiłku. Wspólnemu gotowaniu towarzyszyły drobne żarciki, którymi oczyszczali atmosferę po drobnej, acz nadal zabawnej aferze w związku z przygotowaniami do odnowienia feralnej ławki z ogrodu. Ostatecznie umówili się na drugie podejście do pracy następnego dnia, bo w końcu do trzech razy sztuka.

Siląc się na spokój, zdawkowo udzielił jej odpowiedzi, dodając oczywiste:

— ...dobrze jest wrócić do domu.

Skinęła głową, wreszcie pozwalając swojej ciekawości na ujrzenie światła dziennego, bo z braku innego zajęcia sięgnęła po stosik kilku romansideł, zaczytując się w opisach z tyłu. Nawet nie zauważyła zmiany w zachowaniu swojego podopiecznego, który z całych sił próbował udawać, że wcale nie miał zamiaru postawić kolejnego, pozornie mało znaczącego kroku, w swojej relacji z Masonem. Patrząc na całą tę sytuację z jej perspektywy, mogło wydawać się, że babcia Vega od dawna o wszystkim wiedziała, jeszcze zanim prawda dotarła do samego Doriana. Stąd też tak po prostu uśmiechała się pod nosem, jakby zacierając ręce w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń.

Naścienny zegar tykał spokojnie, ale dla niego odliczał on jedynie nieubłagane sekundy do końca świata. Nieco dramatyzował, jednak to było według niego odpowiednie określenie całej sytuacji i nie miał zamiaru tego żałować, skoro i tak pozostało ono tylko w jego głowie.

Westchnął głośno, jakby w ten sposób gromadząc resztki sił i zmuszając swoje ciało do poruszenia się, dzięki kilku sporym krokom dostał się na piętro, gdzie w swojej sypialni wciąż spał nieświadomy niczego Mason. 

Do środka wszedł ze wciągniętym powietrzem, niemal na palcach, chociaż był pewien, że wywróciłby się, gdyby dosłownie w taki sposób próbował bezszelestnie zostawić przygotowany przez siebie prezent. W myślach powtarzał jak mantrę, że przecież nie robił niczego złego. To byłoby jego tłumaczenie, gdyby Mason jednak wybudził się ze snu, patrząc na niego zaspanym wzrokiem. I jakkolwiek źle to brzmiało, w pewien dziwny sposób Dorian pragnął, aby właśnie ta nieco przerażająca wizja stała się rzeczywistością. Cichy głosik z tyłu głowy szeptał mu kusząco, żeby przypadkowo trzasnął drzwiami, a potem udawał zaskoczenie, zwalając winę na wiatr czy coś innego. Nie należał jednak do osób samolubnych. Mógł pragnąć wielu rzeczy, jednak przekuwanie ich w rzeczywistość i słuchanie wewnętrznego szeptu nie wchodziło u niego w grę. To była jego największa obawa: wybranie siebie. Cały czas przerażała go myśl, że pewnego dnia stanie się jak jego rodzice, a niewidzialne okulary przysłonią mu widok na piękno świata oraz dobro, ukazując jedynie samolubną ścieżkę zniszczenia.

Położył zeszyt na łóżku i chociaż Mason rozwalił się niemal na całej przestrzeni, wolny fragment białego prześcieradła stanowił według niego odpowiednie miejsce. Jeszcze przez chwilę obserwował jego spokojną twarz, a mrowienie kusiło do odgarnięcia opadających na oczy włosów. Powstrzymał się jednak, zostawił notatnik i wyszedł, oddychając za drzwiami z ulgą.

Czekał niecierpliwie, bo naprawdę chciał zobaczyć reakcję Masona. Rozmawiając na tarasie z Edith, myślami wciąż był w pokoju chłopaka, klatka po klatce analizując każdy najmniejszy szczegół jego nagiej skóry. W pewnym momencie musiał wręcz znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby odgonić pragnienie ponownego spojrzenia na niego.

To było chore, zwyczajnie chore, bo nieoczekiwanie wpadł do morza pełnego nieznanych dotychczas doznań i w jednej chwili, podczas nieśmiałego dotyku oraz cholernej niepewności ze strony chłopca, stracił dech. Wiedział jednak jedno: jeśli to wszystko miało wyglądać w taki sposób, nie chciał odzyskiwać go już nigdy. 

************

Zwykle nie kuszę się na notki autorskie (mhm, tak jak ostatnio), ale wczoraj minęło pół roku odkąd opublikowałam pierwszy wpis w „Kaktusie" i jeju, aż mi się łezka w oku zakręciła. Oczekiwałam, że uporam się z całością szybciej, ale i tak niczego nie żałuję! Z tej okazji szepnę Wam słówko na temat tego, że opowiadanie przedłuży się do trzydziestu części, bo nie odpuszczę sobie tych pomysłów na dramy :D 

I taki drobny PS: zaaktualizowałam playlistę ze Spotify (https://spoti.fi/2FQLRSx), więc jeśli macie ochotę na spoilery, to lećcie przesłuchać, co ja tam przygotowałam :D

Standardowo proszę o komentarze, bo w końcu nie samymi gwiazdkami autor żyje :D

Buziaki i miłej końcówki niedzieli!

Kaktus w kolorach tęczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz