Rozdział 21.

681 42 13
                                    

Następnego dnia, gdy tylko blade światło świtu zaczęło wpadać w okna komnat, w całym pałacu zapadła cisza. Nie było słychać brzdęku naczyń, które zwykle budziły innych mieszkańców, gdy służba przygotowywała śniadanie. Ucichły brzdęki i zgrzyty ścieranych ze sobą mieczy żołnierzy, którzy sparingowali się od samego rana, jeszcze zanim świt zaczynał skradać się na niebo.

Zaległa cisza, ale zupełnie inna niż dotychczas. To była cisza pełna czekania. Cisza przed burzą.

Nora nie spała niemal całą noc. Ledwie zmrużyła oczy w środku nocy i obudziła się chwilę przed świtem. Teraz siedziała przed swoją toaletką i ostrożnie, z czułością rozczesywała włosy.

Czarne jak smoła włosy, w które ze starannością wplotła płomienie.

Była to sztuczka, której nauczyła się niedawno. Płomienie, które wytworzyła, formowała w długie paski i ostrożnie mocowała we włosach, tworząc niezwykły efekt.

Na inny ogień nie była odporna, ale ze swojego mogła stworzyć potęgę. Tym bardziej, że na samą myśl, co ich dziś czeka, ogień palił jej żyły, pragnąc się wydostać.

Asmodeus nie powiedział kiedy dokładnie mogą spodziewać się przybycia Archaniołów, bo, jak twierdził, sam tego nie wiedział. A jako, że nigdy się nie przyznał do niewiedzy, uwierzyła mu. Jednak z nie małym zaskoczeniem odkryła, że ta wiedza jest jej zbędna. Czuła, że przybędą niedługo. Gdzieś w środku, w głębi duszy była świadoma każdego kroku i uderzeń skrzydeł, które wykonywali.

Wiedziała też, że ma wystarczająco dużo czasu, by ze starannością wszystko zaplanować i przygotować. Nie przeoczy niczego.
Podczas gdy Lucyfer znikał na całe dnie w innych kręgach Piekieł, ona poświęcała się ćwiczeniom. Od treningu mieczem, sztyletami i innymi możliwymi broniami, po ćwiczenia umysłu. Zbudowała wysoki mur wokół swoich myśli, stworzyła zdania, gesty i mimikę, którą pokaże przybyłym.

Splotla maskę zimna i stali. Zebrała wszystko, czego się nauczyła, a potem plotła. Powoli, bez pośpiechu. Zamiast nici, miała nienawiść. Zamiast igły, wściekłość. Zamiast płótna, duszę.

A wszystko co zobaczą, będzie jedynie rąbkiem, szczyptą tego, czym się stała.

Zamrugała kilka razy, wyrywając się z zamyślenia, gdy poczuła ciepłe ramiona, obejmujące jej talię. Wzrok się jej wyostrzył, gdy wróciła świadomością do ich komnaty, toaletki i swojego odbicia w lustrze.

Ich odbicia.

Lucyfer wyglądał jak boskie wcielenie najgorszego zła. Czarne włosy ułożył, zaczesując je starannie do tyłu. Koszula, w równie głębokiej czerni jak jego spodnie, przylegała do torsu Księcia. Miał podwinięte rękawy, pokazując blizny. Nie wstydził się ich. Eksponował to, co dało mu potęgę.

Nora uśmiechnęła się lekko, obserwując z fascynacją granatowe jak nocne niebo tęczówki, które trzymały w ryzach szalejącą furię w jego duszy.

- Jesteś tego pewna, Gwiazdo? Nie chcę cię do niczego zmuszać - szepnął czule z ustami przy jej skroni.

Upadła jedynie wstała z krzesła i obróciła się w jego stronę. Czarna bielizna okalała czule jej ciało, równie piękne, co poznaczone Upadkiem.

- Nigdy niczego nie byłam tak pewna, jak tego, że chcę tam być z wami. Obiecałeś, że nie będę musiała uciekać - szepnęła, patrząc mu uważnie w oczy.

Książę westchnął cicho i kiwnął głową, niemo potwierdzając słowa ukochanej. To prawda, obiecał.

- Więc tak się stanie. Twój tron czeka tuż obok mojego - wyszeptał i delikatnie musnął dłonią płomienie w jej włosach. - Jesteś tak piękna. Odchodzę od zmysłów na myśl, że oni będą mogli cię podziwiać.

Oddech Lucyfera | BREATHE ✅ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz