Rozdział 6: Co chciałeś mi powiedzieć?

341 14 12
                                    

Pov Leon:

- Usiądźmy - Powiedziałem.
- Chciałem ci coś powiedzieć - Rzekłem do Sandy'ego.
- Słucham?
- N-no bo ja ciebie....
- LEON!!! - Krzyknęła Nita.
Podskoczyłem razem z Sandym i spojrzeliśmy w stronę małpiego gaju.
- Tu jesteś! - Powiedziała Nita.
- A gdzie niby miałbym być?
- Kto to jest? - Zapytała się Nita i wskazała palcem na Sandy'ego.
- T-to mój kolega. - Odpowiedziałem.
Sandy pomachał do Nity.
Nita wciągnęła nas do małpiego gaju. W końcu nie mieliśmy nic innego do roboty.
Nikogo w nim nie było oprócz nas. - Chodźcie za mną - Mówiła Nita.
Zaprowadziła nas na samą górę dmuchanej wieży. Było tu wysoko. Złapałem Sandy'ego za ramię i się zapytałem:
- Nie boisz się wysokości, prawda?
- N-nie - Odjąknął chłopak.
- Chociaż lekko kręci mi się w głowie.
Rzeczywiście było tu bardzo wysoko. Widzieliśmy wszystko.
- Chodź Sandy. - Zabrałem go w niższy punkt.
Zrobiło mu się trochę niedobrze.
- Siądź tutaj i sobie odpocznij. - Powiedziałem Sandy'emu.
Sandy był dosyć zmęczony. Wiedziałem że nie spał po wczorajszym spacerze po plaży.
- Możesz się położyć, będę ciebie pilnował - Zarumieniłem się.
Sandy zamknął oczy i oparł się o mnie głową po czym objął mnie rękami. Czułem się jak poduszka i wcale mi to nie przeszkadzało.
Pov Sandy:

Już dalej nic nie pamiętałem. Ale było mi bardzo wygodnie przytulając Leona. Wnet zasnąłem. Miał bardzo ciepłą bluzę na sobie. Chyba się w nim zauroczyłem...
Obudził nas wrzask Nity.
- Arghh! Jestem królową tego miasta, kłaniajcie mi się! - Krzyczała.
W sumie Leon jeszcze spał słodko. Chciałem wyciągnąć jego lizaka z buzi aby się nim nie zakrztusił, ale nie chciałem go budzić. Nagle poczułem krople wody na moich plecach. Zaczęło padać. Małpi gaj zamieniał się w królestwo wodne. - Nita? Chodź tu! - krzyknąłem i obudziłem Leona.
Zaczęła się ulewa a rodzice po nas przyszli.
- Chodźmy stąd zanim nas zaleje! - Powiedziałem. Szybko ewakuowaliśmy się pod daszek ale zdążyliśmy zmoknąć. Dostaliśmy płaszcze przeciwdeszczowe i poszliśmy coś zjeść. Chyba moi rodzice zaprzyjaźnili się z rodzicami Leona.
- Chodź Leon. - Wziąłem go za rękę.
Pov Leon:

Sandy wziął mnie za rękę, była bardzo ciepła w porównaniu do moich. Szybko jednak się puściliśmy gdy zorientowaliśmy się że całe miasto na nas patrzy. Dotarliśmy do pizzerii gdyż cała rodzina miała ochotę na pizzę, a w tamtej knajpie przy małpim gaju jej nie było. Znaleźliśmy miejsce na odpoczynek. Złączyliśmy dwa stoły i usiedliśmy obok siebie. Obie rodziny siedziały przy swoim stole. My byliśmy granicą, która łączyła oba stoły.
- Poszliśmy z Sandym trochę dalej ze sobą porozmawiać. Rozmawialiśmy o wszystkim. Trochę pograliśmy, pośmialiśmy się, że aż dopadła nas głupawka. Rodzice patrzyli na nas z troską.
- Obeschłeś trochę? - Zapytałem się Sandy'ego.
- No trochę - Odpowiedział.
Zdjąłem mu kaptur bo byliśmy w środku.  Ten się znowu zarumienił. Ściągałem także swój.
- Nawet ciepło tutaj. - Powiedziałem.
Sandy miał fioletową, mokrą bluzę. Jego włosy także były nasiąknięte wodą. Zagapiłem się w niego. Nagle przyszło jedzenie więc wróciliśmy do stolika. Chociaż na chwilę zapomnieliśmy o sobie. Nita dostała małą margarittę, rodzice mieli hawajską. A ja dostałem z kurczakiem. Po zjedzeniu byliśmy gotowi na powrót do domu. Deszcz przestał padać więc poszliśmy przodem.
- Leon? - Odezwał się Sandy.
- Tak?
- Co chciałeś mi wtedy powiedzieć w małpim gaju gdy przewała nam Nita? - Spytał się chłopak.
Zarumieniłem się strasznie.
- Powiem ci w domu - Westchnąłem.
- Ale to nic złego bądź smutnego? -
Nerwowo zapytał się Sandy.
- Nie, ale coś ważnego. - Odpowiedziałem.
Po drodze wszedliśmy jeszcze do kiosków. Oglądaliśmy się za różnymi gadżetami.
- Patrz! -  Powiedziałem do Sandy'ego.
- Bransoletki przyjaźni!
Stały tu biżuterię nazywane bransoletkami przyjaźni.
- Co to za przyjaźń, gdy nie nosimy takich bransoletek!
Wybrałem biżuterie o kolorze fioletowym i zielonym. Zieloną dałem Sandy'emu a fioletową dla siebie.
- W-wiesz, to są chyba bransoletki miłości. - Zaczerwienił się Sandy.
-  Huh? Niby dlaczego? - Zapytałem się.
Sandy mi pokazał że do bransoletek dopięte były serca których nie zauważyłem.
- Oh, odczepimy i będą bransoletki przyjaźni!
- Chcesz taką? - Zapytałem się.
- Tak! - Odpowiedział Sandy.
Kupiliśmy sobie dwie i założyliśmy.
- Przyjaciele na zawsze! - Krzyknął. Sandy.
Wróciliśmy do naszego bloku. Była 17:10
Jeszcze młoda godzina.
- Co by tu porobić. - Pomyślałem, gdy nagle się rozpadało więc uciekliśmy do środka.
Uff! Co za pogoda! - Powiedziałem.
Nagle padł grzmot. Zrobiła się burza. Sandy podskoczył i się zmartwił.
- Wiesz bo ja się boję burzy... - Powiedział zawstydzony Sandy.
- Nie ma się czego bać. Usiądźmy, zaraz przejdzie. - Uspokoiłem Sandy'ego.
Zabrał mnie do swojego pokoju i powiedział:
- Moich rodziców nie ma w środku więc będziemy tu sami. - Rzekł Sandy.
Usiedliśmy na jego łóżku i wypatrywaliśmy się w wielkie okno obok jego łóżka.
- Widzisz, przeszło. - Powiedziałem.
Sandy mnie przytulił. Czułem się jak poduszka znów...
Zasnęliśmy razem, przytuleni do siebie na łóżku.
Rozdział 7 niedługo! Mamy 750 słów.
PRZECZYTAJ!
Siema! Mam pytanie o jakiej porze publikować rozdziały jak myślicie? Narazie moja celowa godzina to 12:00. Ale może wolicie o innej porze? 🤔

KSIĘGA 1 Wakacje - Leon x Sandy (fanfiction) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz