Trup w ogródku

10 1 0
                                    

Po pogrzebie, przemowie Luthera i paru ripostach między Diego, a Yanyą weszliśmy do środka na kawę. W międzyczasie pojawił się Five.Jak pozbierał się po upadku z portalu czasoprzestrzennego poszedł do kuchni i zrobił sobie kanapkę. Wyszedł z pomieszczenia i poszedł do salonu. Pobiegłam za nim, chciałam porozmawiać i spytać o parę rzeczy.

-Ej Five! Nie przywitasz się z ulubioną siostrą?- spytałam z udawanym smutkiem

-Ahhhh...przepraszam Wers, zamyśliłem się. Byłem bardzo głodny – odpowiedział Five przeżuwając kolejny kęs. Kiedy przełknął, odłożył talerz na stolik w pobliżu i przytulił mnie, szepcąc- Tęskniłem, za Tobą Wers...

-Oj braciszku, nawet nie wiesz jak było mi trudno bez Ciebie- z oczu popłynęły mi pojedyncze łzy.-

-Nie płacz, już wróciłem, musiałem wrócić. Miałem dość Komisji, szukałem tylko momentu kiedy mógłbym przerzucić się do was. Komisja strasznie namieszała mi w głowie, cieszę się, że byliście od niej jak najdalej. Kierowniczka używała mnie jako pionka... mam tyle krwi na rękach- mówiąc to pokazał swoje dłonie i ciężko opadł na sofę. Usiadłam obok niego, chowając twarz w dłoniach. Gdy Five usłyszał mój cichy szloch, spytał- Wers, co się dzieję?

-Pięć... kiedy zaginałeś, a reszta się rozjechała po świecie, ja wróciłam do Polski.. stamtąd zgarnęła mnie Kierowniczka. Pracowałam w Komisji przez 5 lat. Męczyłam się z Kierowniczką przez tyle czasu licząc, że znajdę Ciebie.. ale kiedy spytałam się czy znajdę Cię w Komisji, ona powiedziała, że jesteś cały czas w terenie. Braciszku, też mam krew na rękach, zabijałam dla Komisji jednocześnie szukając Ciebie.. w końcu nie wytrzymałam z nią, w trakcie misji w Rwandzie. Zamiast zabić tamtejszego wodza, wróciłam do Polski.- kiedy skończyłam na dobre się rozpłakałam. Five tylko siedział, patrzył się na mnie. Po chwili jednak wstał i podszedł do barku. Słyszałam tylko jak nalewał alkohol do szklanek. Kiedy wrócił podał mi szklankę whisky, podnosząc mi głowę powiedział:

-Jestem pod wrażeniem Wers.. z jednej strony jestem zły, że poszłaś w paszczę lwa i naraziłaś się, mogłaś nie wrócić żywa. Z drugiej jestem wzruszony... - Five podał szklankę, przybyliśmy się szkłem i wypiliśmy whisky. Kiedy otarłam łzy wypiliśmy jeszcze parę szklanek. Kiedy byliśmy przy trzeciej do salonu wszedł Luther. Stanął przed nami, przewrócił oczami, oparł swoje wielkie łapy na wąskich biodrach i głosem rodzica powiedział:

-Dzieci się rozpijają... do czego to doszło. Ledwo pochowaliśmy tatę, a Ty Wers już pijesz, opanuj się, nie znasz dobrej pory...- w tym momencie dołączyła do nas Vanya. Lekko przestraszona stanęła przy kominku i wskazując na mnie powiedziała:

-Wers.. chyba ktoś do Ciebie..- wtedy wskazała na drzwi.- Nie chcieliśmy go wpuścić, ale powiedział, że go znasz... zresztą wepchnął się na siłę.

W tym momencie w drzwiach stanął Marcus, współpracownik mojego byłego chłopaka, facet na posyłki w szajce narkotykowej Tomka. Luther ruszył w jego stronę, ten jednak od razu poszedł do mnie z bronią schowaną pod lewą ręką. W jednej chwili starałam się otrzeźwieć, by stanąć do walki. Luther walnął Marcusa prosto w nos, ten jednak potrząsnął głową i skierował broń najpierw w kierunku Luthera, potem w moim.

-Znalazłem cię dziwko...zapłacisz za tą ucieczkę.

-To najpierw pokaż co potrafisz i rzuć tą zabaweczkę- wycedziłam. Marcus rzucił broń i skoczył w moją stronę. Zaczęliśmy walczyć, wymienialiśmy się kopniakami i uderzeniami. Luther próbował mi pomóc uderzając oburącz w kręgosłup. Marcus na chwilę stanął w miejscu, spod byka spojrzał się na mnie i odwróciwszy się uderzył Luthera w szczękę. Ten upadł robiąc przy tym wielki huk. Z lękiem spojrzałam na brata, z większą złością zaczęłam uderzać Marcusa i blokować jego uderzenia.

MIX THESE UNIVERSESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz