Sobota 31 października 1981 roku nie zwiastowała od wschodu słońca pozytywnej aury.
Można było wyczuć iskierki napięcia pojawiające się w powietrzu.
Dzieci mimo ponurej aury łaknęły zaczerpnąć powietrza. Nie przeszkadzały im nawet krople deszczu, które powoli zaczynały dudnić o okienne szyby. Nawet wiatr, który z każdą sekundą przybierał na sile próbując połamać gałęzie drzew nie zniechęcał.
Minuty mijały, a słońce, które miało rozświetlić ponure jesienne dni zostało brutalnie zakryte przez czarne chmury. Dzień momentalnie zamienił się w noc. Jedynie błyski grzmotów rozświetlały złowieszczo teren.
Rodzice zaczęli siłą zatrzymywać dzieci i odciągać je od okien zaciągając ciemne story by zło, które czuli na swojej skórze nie przedostało się do ich domostw. Delikatne płomienie buchające z kominka miały odgonić zbliżające się demony.
Między podmuchami wiatru dało się słyszeć szaleńczy śmiech i krzyki, a może to było tylko złudzenie? Może tylko wyobraźnia płatała figle?
W tym wszystkim był on.
Mężczyzna ubrany w czarny płaszcz. Twarz schowana pod kapturem. Jedynie wystające czarne kosmyki włosów, które tak brutalnie porywał wiatr spod osłoni czarnego materiału, ściekały kroplami wody.
Każda sekunda dłużyła się minutami. Każda minuta była niczym godzina.
Zżółknięte liście drzewa pod którym się krył szeptały mu do ucha najgorsze zbrodnie.
Potrząsnął głową by odgonić to wszystko niczym natrętną muchę.
Błagał i prosił obie strony. Jednak wiedział, że gdy mu na czymś zależało musiał sam o to zawalczyć.
Wahał się.
W głębi duszy liczył, że to tylko sen, a on za chwilę się obudził.
Kolejny podmuch wiatru przerwał szaleńczy chichot.
Niedaleko niego pojawiło się zielone światło. Ktoś inny mógłby pomyśleć, że błyskawica trafiła swój cel.
A on wiedział.
Wiedział, że to już nie sen.
Severus Snape aportował się na wzgórze w Dolinie Godryka.
Niestety zbyt późno.
Nie zdążył.
Gdyby tylko wcześniej zaczął wierzyć, że to nie jest jeden z jego koszmarów. Gdyby wcześniej zrobił to co chciał, a nie słuchał się starca...
Zobaczył jedynie błysk zielonego światła.
-Lily... nie – zaczął biec po stromym spadku. Podeszwy butów ślizgały się po błocie, a jego peleryna nasiąknięta deszczem spowalniała każdy jego krok.
Gdy był już blisko prostej drogi poślizgnął się i stoczył na dół. Nie patrząc na ubłocone ubranie i zdarte, pokrwawione dłonie puścił się biegiem do samotnego domu, z któego można było wyczuć odór śmierci.
Pchnął drzwi. Na progu leżał martwy James. Przekroczył ciało i skierował się do pokoju dziecka.
Cisza aż dudniła w uszach. Nie było słychać szalejącego wiatru za oknem ani grzmotów.
Padł przed kobietą na kolana nie zwracając uwagi na płaczące dziecko. Jego żal po stracie był ważniejszy. Czuł, że zawiódł. Nie tylko siebie ale przede wszystkim ją.
- Nie, Lily, nie...- ochrypły szept wydobył się z jego gardła.- Obiecałem cię chronić. Wybacz - przytulał do siebie bezwładne ciało i kołysał je niczym matka, która tuli do snu własne dziecię.
Gorycz zaczęła pochłaniać każdą komórkę jego ciała. A kpiący głos rozniósł się echem w jego głowie. "Jesteś zwykłym idiotą i tchórzem. Nie potrafiłeś nawet ochronić swojej miłości. Teraz masz tylko jedno wyjście..."
Nachylił swoje usta nad jej ustami i szepnął:
- Wróć do mnie. Dat partis - złączył ich usta oddając cząstkę siebie. -Otwórz oczy- w jego głosie dało się słyszeć rozpacz, a kolejny głos rozległ się w jego głowie, tym razem wściekły "Miałeś się zabić, a nie przywracać ją do życia kretynie..." lecz on go zignorował.
- Sev? - uniosła powieki ukazując swoje zielone tęczówki.- Co... co się stało? Gdzie James?
- Lily, tak mi przykro. ("Wcale nie jest ci przykro") James nie żyje- płacz dziecka rozniósł się jeszcze głośniej po pomieszczeniu zwracając na siebie uwagę.- Weź Harry'ego. Nie możecie tu zostać- na przekór siebie pomyślał o dziecku.- Szybko, nie mamy czasu- pomógł jej wstać, a widząc, że jest zbyt słaba sam wziął dziecko na ręce.
Wrócił do niej i mocno przysunął do siebie. Aportował całą trójkę do swojego domu. Odłożył dziecko, które usnęło w jego ramionach na łóżko i wrócił do zdezorientowanej kobiety,
-Lily...
-Severusie? Co się dzieje?
-Czarny Pan... - mężczyzna spuścił wzrok.- Peter was wydał. Nie obroniłem was. Był tam. Zabił... - próbował tłumaczyć łamiący się głosem.
- Ale jak? Co się stało...?
- Nie zdążyłem Lily. Naprawdę robiłem wszystko by was chronić, ale nie dotarłem na czas.
-O czym ty mówisz?
-O tym, że myślałem, że to kolejny koszmar, z którego się zaraz wybudzę, ale jednak nie...
-Możesz jaśniej?
-Gdy dotarłem pod wasz dom James leżał w progu, pobiegłem do ciebie. Też byłaś martwa. Tylko Harry żył - powiedział Snape jednym tchem.
- Co zrobiłeś? Jak to się stało, że wróciłam? - spytała wciąż niczego niepewna Lily.
- Oddałem cząstkę siebie, by przywrócić cię do życia. Nie czuj się zobowiązana. Gdy dojdziecie do siebie, będziesz mogła odejść.
- Och...- zmieszała się.- Dziękuję, nie musiałeś ale dziękuję... Za wszystko...- skierowała się do łóżka, na którym spał jej syn.
CZYTASZ
Być kimś innym...
Fanfiction-Wiem, że chciałbyś być kimś innym, bez tej blizny, sławy, rozgłosu, ale jesteś sobą Harry. i takiego cię kocham... moje pierwsze Drarry... dzięki mojej przyjaciółce, która robi mi korekty mam nadzieję, że nie będzie błędów. @KatarzynaWiszowata