Rozdział 12

491 35 3
                                    

   Kiedy Harry zobaczył błyszczącego, czarnego Jeepa zaparkowanego na podjeździe domu Louisa, poczuł bryłę strachu osadzoną głęboko w brzuchu. Nie rozważył możliwości, że ojciec Louisa może być w domu i wyobrażenie sobie potencjalnego konfliktu, z którym musiałby się zmierzyć, sprawiło, że był bardzo niespokojny.

Krótko rozważał odwrócenie się i ucieczkę tak szybko, jak tylko nogi go poniosą, ale zmusił się do przełknięcia własnego strachu. Jakby nie było, zaszedł już daleko, prawda?

  Odwaga opuściła go, gdy tylko drżącym palcem nacisnął na dzwonek i rozejrzał się dookoła, by zobaczyć czy mógłby jeszcze skoczyć za najbliższy żywopłot, zanim drzwi by się otworzył. Nie zdążył jednak zrobić nawet kroku w kierunku źle zaplanowanej drogi ucieczki, gdy drzwi zaskrzypiały, otwierając się.

 - Halo?

  Harry odwrócił się i zamrugał, patrząc na mężczyznę stojącego w drzwiach. Wyglądał zupełnie inaczej teraz, gdy był trzeźwy – gładko ogolony i dobrze ubrany, wciśnięty w garnitur, trzymając w jednej ręce teczkę, a w drugiej termos z kawą, a jeśli Harry nie wiedziałby lepiej, pomyślałby, że to kolejny porządny człowiek wychodzący do pracy.

 - Jest Louis? – zapytał, zaciskając mocno szczękę.

  Mężczyzna szybko spojrzał na zegarek, a jego oczy rozszerzyły się, gdy uświadomił sobie, która godzina.

 - Tak, tak, jest na górze, jeszcze śpi. Nie powinieneś byś w szkole?

 - Właśnie idę. Pomyślałem, że zatrzymam się i zobaczę, jak się ma. Przecież ktoś musi upewnić się, że wszystko jest w porządku – powiedział chłodno.

  Wyraz twarzy pana Tomlinsona załamał się. Westchnął i w zamyśleniu wydął wargi, z dużą ostrożnością dobierając słowa.

 - Słuchaj, przykro mi z powodu tego, co działo się tamtej nocy. Jak widziałeś, wypiłem nieco za dużo. Nie wiem, co mnie naszło. Poważnie, to... to nie jest typowe. Jak tylko się obudziłem następnego ranka, wziąłem Louisa do szpitala i od tego czasu nie przestałem przepraszać. Wciąż czuję się okropnie, że widziałeś mnie takiego.

  Harry zmrużył oczy. Słowa mężczyzny wydawały się być zbyt przećwiczone, zbyt formalne, jakby przemawiał tak wiele razy wcześniej.

 - Tak. Tak, rozumiem. – Harry wymamrotał, chcąc zaśmiać się w twarz mężczyźnie, ale obawiał się, że jeśli rozgniewa pana Tomlinsona, to Louis będzie tym, który będzie cierpiał za jego działania. Pan Tomlinson posłał Harry'emu uśmiech, który nie dosięgnął jego oczu.

 - Wspaniale. Cieszę się, że rozwiązaliśmy ten bałagan. Potrzebujesz podwózki do szkoły? Mogę cię podrzucić w drodze do pracy.

  Harry potrząsnął głową.

 - Pójdę zobaczyć co z Louisem, jeśli to w porządku. Mam na myśli, zobaczyć, czy chce, abym przyniósł mu lekcje czy coś.

 - Och... er, tak, myślę, że tak będzie dobrze. W tej chwili śpi, ale możesz go obudzić. Po prostu wejdź, tak? – powiedział mężczyzna, odwracając się i szturchając Harry'ego, schodząc po schodach bez żadnego „do widzenia".

  Harry patrzył, jak auto wycofało się z podjazdu i skręciło w dół ulicy, czekając, aż zniknie mu z oczu, zanim obrócił się i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi i ściągając buty. To było nieco dziwne, być zupełnie samemu w obcym domu. Nie był pewien, czy naprawdę chciał obudzić Louisa – przecież, jeśli był na drodze do wyzdrowienia, potrzebował odpoczynku, prawda? – ale nie miał pomysłu co powinien robić samemu, zanim Louis się obudzi.

   I nawet wtedy, co do cholery powie, kiedy Louis zejdzie na dół i zobaczy Harry'ego, wylegującego się w swoim salonie? Harry zaczął uświadamiać sobie, jak słabo zaplanował całą tę sprawę.

  Zamiast zatrzymywać się przy swoich zmartwieniach, zdecydował się rozejrzeć po salonie. Zdjęcia były porozrzucane po całym pokoju, ale im bardziej Harry im się przyglądał, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że w większości są to zdjęcia pana Tomlinsona z różnymi mężczyznami i kobietami w profesjonalnych strojach – prawdopodobnie jego współpracowników. Była tylko jedna fotografia, na której był Louis i Harry nie mógł zrobić nic, poza zmarszczeniem nosa, gdy to zobaczył. Wyglądało to jak z jakiejś partii pracy, sądząc po tym, że wszyscy byli ubrani stosunkowo formalnie. Pan Tomlinson jedną ręką obejmował jakąś obcą kobietę, a drugą zarzucił na ramiona Louisa. Louis był ubrany w strasznie sztywno wyglądający garnitur, z kieliszkiem szampana między palcami i smutnym, wymuszonym uśmiechem na ustach. To sprawiło, że Harry poczuł się smutno poprzez samo patrzenie na to zdjęcie i przewrócił ramkę fotografią w dół, z grymasem na twarzy.

  Jednak przez to jego łokieć uderzył w stojącą za nim lampę i odwrócił się w samą porę, by zobaczyć, jak z łoskotem upada na ziemię i rozpada się na kilka kawałków. Elektryczne iskry wyleciały z drutu, gdy wtyczka wyrwała się z gniazdka, a żarówka rozbiła się o podłogę.

 - O cholera. Cholera, cholera, cholera, cholera – mruknął Harry, patrząc na bałagan na podłodze, nie mając pomysłu co zrobić.

 - Kto tam? – Głos Louis drżał, ale był zdeterminowany, gdy powtórzył pytanie z góry.

 - To tylko ja! – zawołał Harry, krzywiąc się.

  Tak naprawdę nie planował, co zamierza zrobić, gdy tu dotrze, ale zdecydowanie nie było to to, co właśnie zrobił.

 - Świetnie, to bardzo pomocne. – Louis mruknął sarkastycznie.

  Harry usłyszał głośne i niezgrabne uderzenie o twarde drewno na piętrze i kuśtykanie na schodach, zanim odwrócił się w stronę salonu. Stopa Louisa była w białym gipsie, a pod pachami sztywno trzymał kule.

 - Och, to ty.

 - Tak jak powiedziałem. – Harry spróbował uśmiechnąć się żartobliwie, przesuwając się delikatnie przed rozbite szczątki lampy, starając się je ukryć.

 - Nie mogę zdecydować się, o co zapytać najpierw; dlaczego tu jesteś albo dlaczego zbiłeś moją lampę – powiedział Louis, marszcząc brwi.

 - Polecam to pierwsze. – Harry odezwał się trącając palcem pękniętą żarówkę pod kanapę.

  Louis nieco stracił równowagę, chwiejąc się niebezpiecznie, usiłując utrzymać w górze jedną nogę. Zablokował kulę, powstrzymując się od uderzenia w ścianę.

 - Dobrze, zatem słucham.

  Harry otworzył usta, by mu odpowiedzieć, kiedy uświadomił sobie, że nie ma żadnego rozsądnego wytłumaczenia, nic rozsądnego, czego mógłby użyć jako pretekst. Nie mógł po prostu przyjść i powiedzieć: Wiem, że jesteś maltretowany i chcę, żebyś przestał to ukrywać, prawda?

 - Er... właściwie porozmawiajmy o lampie – zaproponował.

 - Należała do mojej prababci – powiedział Louis głosem wypranym z emocji.

 - Och, zatem przypuszczam, że i tak jest to czas, żeby kupić nową – zażartował Harry.

  Louis uniósł brew, niewzruszony.

 - Jest jakiś szczególny powód, dla którego włamałeś się do mojego domu i zniszczyłeś lampę mojej prababci?

 - Po pierwsze, nie włamałem się do twojego domu. Twój tata mnie wpuścił – zaprotestował Harry, zakładając ręce na piersi i wysunął z oburzeniem brodę.

 - Dlaczego w ogóle tu jesteś? – mruknął Louis, krzywiąc się i obracając się, by pokuśtykać do kuchni.

  Harry podążył za nim, starając się ignorować mały atak paniki, który miał, gdy jedna z kul Louisa wpadła na jedno z kuchennych krzeseł.

 - Zastanawiałem się, czy chciałbyś, abym przyniósł ci lekcje. Wiesz, ponieważ nie będzie cię w szkole. – Umysł Harry'ego zaczął wirować, starając się znaleźć sposób, aby włączyć to kłamstwo w wymówkę, by zostać wystarczająco długo, by wyciągnąć informacje z Louisa – coś, co mógłby użyć, by pomóc mu uciec od jego ojca.

 - Skąd wiesz, że nie będzie mnie dziś w szkole? – Louis złapał jabłko i ugryzł, żując je powoli, nie spuszczając wzroku z Harry'ego.

  Harry poruszył się niespokojnie. Nie podobało mu się to. Normalnie z łatwością mógł odczytywać emocje Louisa – nawet wtedy, kiedy powracał do nieśmiałości i chował się w swojej skorupie, przynajmniej Harry wiedział, jak namówić Louisa do wyjścia (przyznaje, przez większość czasu „namawianie" kończyło się różnymi aktami seksualnymi). Ale teraz Louis był całkowicie nieczytelny. Nawet jego ton, jego twarz starannie przybrana w wyrazie, który nie pokazywał nic poza podejrzliwością.

  Harry zamrugał kilka razy.

 - Okej, w porządku. Trener powiedział mi, że jesteś chory i chciałem sprawdzić, jak się trzymasz.

  Louis ponownie ugryzł jabłko i przeżuł, a jego ruchy były nieznośnie wolne, zanim w końcu głośno przełknął.

 - Czuję się dobrze. Teraz możesz wyjść.

 - Louis, spójrz, przykro mi z powodu... – zaczął Harry.

 - Z jakiego powodu? Dlatego, że nazwałeś mnie dziwką? Dlatego, że obwiniałeś mnie o wszystkie swoje problemy? Dlatego, że pieprzyłeś mnie, a potem nagle traktowałeś mnie jak szumowinę – dwa razy? – Louis przerwał mu, a jego głos był głośny, ale niepewny. Palce drżały, obejmując jabłko, które nadal ściskał mocno w dłoni.

  Harry odchrząknął cicho, patrząc Louisowi prosto w oczy.

 - Tak, za to. Za to wszystko.

  Poczuł, jak jego dłonie zaczęły się pocić, ponieważ, cholera, kiedy naprawdę spojrzał na to z perspektywy Louisa, uświadomił sobie, jak bezwzględnym był kutasem.

  Louis patrzył na Harry'ego przez kilka minut, zaciskając szczęki, a jego paznokcie wbiły się w czerwoną skórkę jabłka. Po najdłuższych dwóch minutach i czterech sekundach w życiu Harry'ego (nie, żeby liczył), Louis z powrotem opadł na blat z westchnieniem.

 - Jesteś taką ciotą. – Po krótkim milczeniu, posłał mu łagodne spojrzenie, zerkając na niego przez gęste rzęsy. – Chcesz się tu obijać przez resztę dnia?

  Harry poczuł dziwne ukłucie ulgi w żołądku i przez ułamek sekundy chciał rzucić się na szyję Louisa, ponieważ w końcu wyglądało na to, że rzeczy wróciły do normalności – cóż, w każdym razie tak blisko „normalności", jak kiedykolwiek byli.

- Tak. Tak, bardzo bym chciał.

✔ Hiding ✔ - Tłumaczenie (Larry)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz