Barwna Codzienność.

229 14 2
                                    

-Dzień dobry, czy mogę przyjąć Pańskie zamówienie? - Rzekłam z uśmiechem
-Tak, poproszę latte macchiato z sokiem malinowym i czekoladą. - Zaczęłam skurpulatnie, co chwilę zerkając na klienta z uśmiechem, notować jego zamówienie. - I to wszystko - Dodał uprzedzając moje następne pytanie.
-Dobrze, już za chwilę przyniosę! - Powiedziałam obracając się na pięcie i idąc szybkim krokiem za bar, w celu przygotowania kawy.

Pracuję tu już trzy lata, na początku było to tylko dorabianie w weekendy jako nieletnia, a z czasem stało się to moim głównym źródłem utrzymania. Pięć dni w tygodniu byłam kelnerką w uroczej kafejko-cukierence, a w dwa pozostałe - studentką informatyki. Choć często bywało bardzo ciężko żyć samotnie w nieznanym mieście, większym od rodzinnego, to z czasem udało mi się doszukiwać coraz większej ilości pozytywów oraz radzić sobie z codziennymi problemami. Pogodzenie pracy z nauką, mimo moich wcześniejszych spekulacji, okazało się dosyć proste. Oprócz wypłaty, którą dostawałam za robienie tego, co okazało się być moim nowym, ulubionym hobby, uzyskiwałam stypendium za dobre wyniki w nauce, które pozwoliło mi o wiele szybciej uwolnić się z zależności od znienawidzonej części rodziny - teraz mogłam żyć w spokoju, łapiąc nudne, ale ciekawe i samotne chwile. Teraz - zaciągając się pięknym aromatem wszystkich rodzajów kaw - mogłam w harmonii i zgodzie z własną duszą rzec, że to co osiągnęłam było tym, o czym marzyłam od zawsze, a przynajmniej od kiedy pamiętam.
-Pańskie zamówienie. - Powiedziałam do wysokiego szatyna, który był stałym klientem kawiarenki. Codziennością był widok tego mężczyzny, zawsze siadał przy samym oknie w kącie sali, zamawiał kawę i zaczynał czytać książkę. Muszę przyznać, że jego poczucie czasu było wręcz przerażające. Mimo, że wiele razy go obserwowałam, aby upewnić się, że nie ma nigdzie zegarka, ani nie sprawdza godziny na telefonie - on zawsze wychodził punktualnie o siedemnastej - był dla mnie swego rodzaju wyznacznikiem końca mojej zmiany, gdy on wychodził, ja zdejmowałam fartuszek, ubierałam się i wracałam do domu.
-Dzień dobry! - Powiedziałam z wyraźną aprobatą do starszej, promieniście uśmiechającej się pani, na co ona odpowiedziała tym samym prosząc o zapakowanie ,,tego samego, co zawsze" - były to dwa kawałki ciasta, które było tutejszym, można powiedzieć, rarytasem. Było dziełem mojego szefa, który doskonalił przepis przez wiele lat swojego życia. Kobieta wyglądała jak typowa babcia - siwe włosy, pomarszczona skóra, która pokazywała jak wiele zdążyła już doświadczyć, mała blizna na przedramieniu, która była dowodem brutalnej, zimnej wojny, którą jako mała dziewczynka zdążyła przeżyć. Kiedyś zapytałam ją dlaczego przychodzi tu co tydzień, zawsze w ten sam dzień. Na moje pytanie nostalgicznie się uśmiechnęła, a ja już wiedziałam, że usłyszę wspaniałą historię. Jej mąż, z którym jest w szczęśliwym związku od pięćdziesięciu lat podupadł na zdrowiu, obecnie cierpi na wiele schorzeń, w tym alzheimera, przez większość czasu nie pamięta swojej żony, ale ona się nie poddaje. Jej uczucie jest tak głębokie, że codziennie opiekuje się nim i przeglądając wspólnie zdjęcia stara się dotrzeć do tej cząstki mężczyzny, która ma wyryty w sobie wyraz jej uśmiechu, wspólnie spędzone chwile oraz ich wspólną miłość. Przychodzi do kawiarenki kupić ten smakołyk, aby przypomnieć ukochanemu ich najwspanialsze z wspomnień, które było związane ze smakiem tegoż deseru. Po wysłuchaniu jej opowieści powiedziałam, że też chciałabym się tak zakochać, ale nie mam szczęścia w życiu. Odpowiedziała, że prawdziwą miłość spotkam w najmniej spodziewanym miejscu i momencie, po prostu muszę uzbroić się w cierpliwość - od tej chwili kroczę przez życie z tą myślą. którą przekazała mi ta mądra kobieta.

Po chwili patrzyłam już na tą starszą panią wychodzącą z lokalu wraz z papierową torebką pełną pyszności, a kawałek za nią wyszedł kolejny klient - to mój znak, że nadszedł koniec mojej zmiany, czas do domu! Zdjęłam ciemnozielony fartuszek z logiem kawiarenki, zawiesiłam na haczyku podpisanym moim imieniem i zaczęłam nakładać moją czarną kurtkę, która pod spodem miała białe, miłe w dotyku futerko, które po kilku sekundach musnęło moje gołe, zmarznięte ręce - krótki rękawek w zimę chyba jednak nie jest najlepszym pomysłem. Posłałam jeszcze szybkie 'Do widzenia' do mojego przełożonego i rozpoczęłam wolną resztę dnia...

Samobójstwo nieidealne... Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz