Woń wina wprawiała mnie w osłupienie w momencie, gdy kończyłam pić już piątą szklankę - byłam prostym człowiekiem o nieco dziwnym guście, bo tak właściwie to moim ulubionym alkoholem było najzwyklejsze w świecie piwo, nienawidziłam wina, ale akurat była promocja.
-Ughhh.. - Westchnęłam głośno z podirytowaniem. - Ale gówno. - Dodałam zniesmaczona zakończeniem oglądanego przeze mnie filmu, który właśnie się skończył. Był beznadziejny. Szybko zajęłam się szukaniem czegoś lepszego w telewizji.Choć poszukiwałam raczej czegoś długometrażowego, to ostatecznie zdecydowałam się na włączenie muzyki - playlista ze smutnymi piosenkami była tym, czego w tej chwili najbardziej pragnęłam. Większość składała się z hip-hopu oraz trapu - były to moje dwa ulubione gatunki muzyczne, a samą składankę powiększałam samodzielnie już od dwunastego roku życia - obecnie liczyła ona już grubo ponad dwa tysiące utworów polskich i anglojęzycznych oraz rosyjskich wykonawców. Czasem między smutnymi piosenkami zdażało się, że przewinął się remix jakiegoś starego radiowego hitu lat dwutysięcznych czy dziewięćdziesiątych. Zwiesiłam swój wzrok na ekranie dokonując wyboru z taką zaciekłością, jakby od niego zależała reszta mojego życia i to, jak się ono potoczy. Choć może coś w tym jest, bo gdy wybrałam kawałek odpowiadający temu, jak obecnie się czułam, ten stan się pogłębił, wpływał na to również alkohol w niemałych dawkach.
Ten stan, w którym obecnie tkwiłam sprawił, że moja uwaga była przyciągana przez dosłownie wszystko. Zaczynając od zagięcia na firance, przechodząc do ostatniej żywej muchy w tym kraju, siedzącej właśnie w rogu pokoju, a kończąc na spływającej, z umytej niedawno szklanki, kropelce wody. Nie byłam jakoś niewyobrażalnie pijana, ale moje myślenie i odczucie zmysłów, już zdążyło się wywrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Patrząc na to ostatnie - w swojej głowie zdążyłam ułożyć co najmniej dwadzieścia porównań i skojarzeń kropli do innych rzeczy, ale najtrafniejszym dla mojej egzystencji była łza. Łza, która właśnie zaczęła wytwarzać się na powierzchni mojego oka i mimo, że pieczołowicie próbowałam sama sobie wmówić, że to przez zmęczenie albo zbyt długie wpatrywanie się w monitor, to w głębi serca wiedziałam, że było całkowicie inaczej. Z każdym kolejnym łykiem trunku, który jeszcze o dziwo się nie skończył, zaczynałam myśleć o najróżniejszych sytuacjach z teraźniejszości czy przyszłości. Wiele pytań cisnęło mi się na usta. Na przykład : jak to kiedyś wszystko będzie? Dalej będę miała pracę, mieszkanie? Stoczę się na samo dno, czy będę uparcie walczyć z otaczającym mnie światem? Czy już zawsze będę sama?
No właśnie, czy samotność jest mi przeznaczona, czy zwyczajnie zdążyła stać się tylko i wyłącznie kolejnym z moich beznadziejnych wyborów albo przyzwyczajeń, których od kilku lat przybywało coraz więcej? Jak bardzo chciałabym znaleźć na to odpowiedź, to z taką samą intensywnością byłam w tej chwili zwyczajnie bezradna.
Migawki najgorszych i najlepszych chwil mojego istnienia właśnie w tym momencie postanowiły dać o sobie znać. Być może to przez wino, nagłą zmianę samopoczucia, tęsknotę, nad wyraz smutną piosenkę albo, zbliżające się ogromnymi krokami, święta Bożego Narodzenia. Owszem, jestem ateistką, przez mój światopogląd dosyć szybko przestałam wierzyć w Boga - bo już jako gimnazjalistka - nigdy nie stanowiło to dla mnie powodu do wstydu pomimo tego, że wielu członków rodziny właśnie tak postrzegało mój brak wiary - jednakże to święto, przypadające na prawie koniec grudnia, było moim swoistym sposobem na spotkanie się z tymi, których kochałam niegdyś najbardziej na całym świecie.
Pamiętam jakby to było wczoraj - mała sześcioletnia dziewczynka z dwoma kucyczkami po bokach głowy, czekająca z ogromną niecierpliwością na pierwszą gwiazdkę na niebie - los chciał, że akurat tamtego dnia niebo zasłaniały szare chmury, więc zniecierpliwiona czekała na znak rodziców oznaczający rozpoczęcie wieczerzy. Mimo pozorów nie czekała na prezenty, chowała się za oparciem kanapy, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia, że Święty Mikołaj nie istnieje, a prezenty podrzucają opiekunowie. Potem przekonała się, że miała rację, ale nigdy nie ubolewała nad tym, wręcz przeciwnie, była szczęśliwa, ponieważ tego wieczora cała jej rodzina spotkała się razem - jej ukochany dziadek, babcia, dziadkowie za którymi nie przepadała oraz jej wspaniali rodzice, dla nich mogłaby oddać swoje całe małe, dziecięce serduszko, byleby oni byli szczęśliwi i bezpieczni. Wtedy ta mała wersja mnie jeszcze nie wiedziała, że te święta były ostatnimi, z których mogła jakkolwiek się cieszyć.
Potem była już tylko ,,dobra nowina" o siostrze, która miała przyjść na świat już za kilka miesięcy oraz ta okropna - o chorobie najwspanialszego dziadka na świecie.
Następne święta były już dla niej swego rodzaju żałobą, którą musiała spędzać w samotności, zamknięta w sobie. Nie została nawet zaproszona do rodzinnego stołu, gdyż wszyscy, którzy byli dla niej ważni - znaleźli nowe priorytety. Jedynym jej towarzyszem były tłamszone w sobie wspomnienia ojca swojej matki, który zawsze traktował ją z największym szacunkiem i ogromną dozą miłości. Teraz była już tylko ona, jej myśli i pies - ogromny owczarek kaukaski - z którym stała na mrozie wśród białego puchu. Można tylko sobie wyobrażać jak wyglądała mała dziewczynka z dwiema kitkami na głowie ze zwieszoną, zapłakaną twarzą, trwająca koło psa, który był od niej co najmniej dwa razy większy. Ten smutny widok, gdyby był widziany z trzeciej osoby, mógłby stać się piękny, gdyż czworonożny przyjaciel, gdy tylko zauważył łzy na małych, pulchnych policzkach, zaczął uparcie podawać łapę, aby uspokoić dziecko, a temu wszystkiemu towarzyszyło granatowe, ciemne niebo, na którym rozpościerały się tysiące, jak nie miliony, gwiazd... Wtedy dziewczyna tak tego nie postrzegała, ale może to zwierzę było jej aniołem stróżem, którego przysłał jej kochany dziadek?Gdy owa dziewczynka stawała się już kobietą, tudzież nastolatką - jej świat zawirował. Siostra, która miała być szczęściem, stała się najgorszym koszmarem i oczkiem w głowach całej rodziny. Czternastolatka musiała wysłuchiwać codziennych obelg pod swoim adresem, porównań do ośmioletniego pomiotu szatana, które niestety zwykło być nazywane jej rodzeństwem. Ból stawał się coraz większy, gdy najbliżsi wbijali jej noże w plecy. Żałuję, że Cię urodziłam - usłyszane z ust rodzicielki wydawało się wtedy być zaledwie wierzchołkiem góry lodowej, gdzie pod jej szczytem czaiła się całą lista demotywatorów:
- Twoja siostra jest lepsza!
- Nic nie potrafisz!
- Nie kochamy cię.
- Nie chce na ciebie patrzeć.
- Jesteś ohydna.
- Zrób coś ze sobą!
- Mogłam oddać cię do domu dziecka...
- Ona ma same piątki a Ty?!I w ten sposób młodsza wersja mnie, niedługo po stracie dziadka - którą bardzo przeżyła - musiała stawić czoła słowom, które raniły bardziej niż jakiekolwiek inne. W końcu co mogłoby boleć bardziej od tego, co usłyszała od własnej matki? Tej samej, która ją urodziła.
Już wtedy zaczęłam dostrzegać jak cienka jest granica między kontrastującymi ze sobą uczuciami. W ciągu jednej, krótkiej chwili człowiek może z blasku spaść do ciemności... Uczucie z miłości w sekundę staje się nienawiścią i mimo, że jest to tak bardzo niespodziewane, często nie ma już drogi powrotnej, a po przekroczeniu tej linii z psychiką człowieka mogą zacząć dziać się niepokojące rzeczy. Żeby zatopić swoje smutki i ból egzystencjonalny postanowiłam wtedy po raz pierwszy popełnić samobójstwo, co ostatecznie mi się nigdy nie udało - przez tchórzostwo lub nagły, niechciany ratunek. Gdy ta opcja nie wychodziła, postanowiłam zacząć się samookaleczać. Czy było to wołanie o pomoc? Albo próba zwrócenia na siebie uwagi? Nigdy tak tego nie postrzegałam, dla mnie było to topienie złych emocji we własnej krwi. Pomagało mi to choć trochę się odprężyć, uwolnić od tego całego zła, ale w końcu... Rozcinanie swojej skóry i sprawianie sobie bólu fizycznego stało się dla mnie przyjemnością. Mimo, że nadal byłam dzieckiem, to stałam się masochistką. Błędy mojej młodości zaczęły z małej kupki piachu, stawać się górą pokroju Mont Everest. Oprócz cięcia się, doszło także samodzielne przekłucie sobie ucha oraz zrobienie tatuaży w najbardziej bolesnych miejscach, ale z czasem to stawało się zbyt słabe. Kiedyś tak intensywne bodźce, stały się nic niewarte. Jedyne co mnie wtedy śmieszyło, to porównywanie mojej osoby do kryminalisty, przez moją własną babcię - trwałe rysunki na moim ciele sprawiły, że właśnie tak zaczęła mnie postrzegać.
Kolejne problemy mnie przygniatały. Brak przyjaciół, przemoc psychiczna wśród rówieśników, Nieudana pierwsza miłość, zdrada, oszustwa kolejnej miłości i tak w kółko, a to wszystko przeplatane z problemami rodzinnymi - to wszystko pchnęło mnie do myśli o ostatecznym zakończeniu swojego życia. Miała być to ostatnia - czternasta próba...
CZYTASZ
Samobójstwo nieidealne...
Teen FictionWalczę - walczę sama z sobą - o siebie. Nie wiem, czy moje życie zakończy się teraz, jutro, czy za tydzień. Kiedyś nastąpi. Na to czekam. 🏆 #18 w #samobójca 🏆 #8 w #samobójca (11.05.19) 🏆 #6 w #samobójca (12.11.20) 🏆 #4 w #samobójca (2...