2. Liczy się tu i teraz.

633 42 43
                                    

LAYLA

TERAZ

Poszłam do pracy tylko i wyłącznie ze względu na Sydney. Naprawdę powinna mnie bardziej doceniać, skoro szef nie zapłacił mi za te dodatkowe godziny, a mimo to postanowiłam jej pomóc.

Zadyszana po krótkim biegu, ponieważ ledwo zdążyłam na autobus, pchnęłam drzwi, a do moich nozdrzy od razu wdarł się zapach alkoholu. Rozejrzałam się po całym klubie i już po kilku sekundach zrozumiałam, dlaczego przyjaciółka tak bardzo prosiła, abym przyszła.

– Wreszcie jesteś. – Usłyszałam za swoimi plecami zmęczony głos i zauważyłam Sydney, która niosła w ręku pustą tackę. – Idź do szatni i się przebierz, bo czeka nas długa i wyczerpująca noc. – Poklepała mnie po ramieniu, idąc w kierunku baru.

Uśmiechnęłam się krzywo i już wiedziałam, że będę zmuszona wziąć jakieś leki, które pomogą mi przetrwać te kilka godzin.

***

– Naprawdę musi być tu codziennie tylu ludzi? – zapytałam zrezygnowana, odwracając głowę w kierunku przyjaciółki.

Brunetka westchnęła głęboko, wkładając papierosa do ust i odpalając zapaliczkę. Spojrzała do góry, w gwiazdy, jakby szukała tam odpowiedzi. Sydney od zawsze twierdziła, że w nich jest zapisana nasza przyszłość.

Bzdura.

– Jesteśmy w Kentucky, Layla. Tu zawsze jest pełno ludzi, którzy przychodzą do klubów dla zabawy lub z nudów.

Zaciągnęła się, zakładając nogę na nogę. Opatuliłam się rękoma, bo dzisiejsza październikowa noc nie należała do najcieplejszych. Oparłam głowę o murek, gdy nagle poczułam, że dziewczyna uważnie przyglądała się mojej ręce.

Zmarszczyłam brwi, a mój wzrok powędrował w stronę numeru, który został zapisany przez tajemniczego chłopaka.

– Czyj to numer? – Wstała z ławki, rzucając niedopałek papierosa i go depcząc. – Znalazłaś sobie jakiegoś kawalera, który spędzi z tobą noc i był tak zdesperowany, że napisał ci go na ręce? – Usłyszałam w jej głosie nutkę rozbawienia, co lekko mnie wkurzyło.

Przewróciłam oczami, bo Sydney nieustannie próbowała poszukać mi chłopaka. Sądziła, że w towarzystwie jej i Luki czuję się, jak piąte kołu u wozu, co oczywiście nie było prawdą.

Nie miałam czasu na związki.

– To numer weterynarza. Podała mi go dzisiaj kobieta zza lady, bo usłyszałam, jak rozmawiała z klientką, że jest najlepszy w mieście, więc poprosiłam ją o namiary – skłamałam, siląc się na naturalny ton.

Dziewczyna wpatrywała się we mnie dokładnie tak samo jak w gwiazdy. Doszukiwała się we mnie czegoś, czego nie byłam w stanie zrozumieć. Przełknęłam głośno ślinę, a po chwili na mojej twarzy pojawił się uśmiech, który był tak samo sztuczny, jak moje dotychczasowe życie.

– Widzę, że nie przyjechałaś swoim autem, więc Luka cię odwiezie – odparła niewzruszona, przechodząc na zupełnie inny temat.

Po części byłam z tego zadowolona, bo nie miałam ochoty jej więcej okłamywać. Choć tak naprawdę cały czas to robiłam.

W otchłani kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz