Rozdział 5

3.1K 198 59
                                    


Pov. Peter

Westchnąłem cicho, otwierając oczy. Nie byłem gotowy, żeby iść do szkoły. Nie byłem gotowy na obelgi Flasha i te wszystkie spojrzenia. Wrogie, albo współczujące. Nie lubiłem ani tych, ani tych. Ale na kolejne dni sam na sam z panem Starkiem też nie byłem przygotowany. Potrzebowałem spokoju, na który nigdzie nie mogłem teraz liczyć. Tylko w nocy, kiedy byłem zupełnie sam.

Ale musiałem wziąć się w garść, dlatego wstałem i ruszyłem do łazienki, żeby umyć zęby i choć spróbować jakkolwiek ułożyć swoje włosy. Oczywiście, bezskutecznie. Ciocia zawsze była o to zła. Próbowała ułożyć mi włosy na żel, ilekroć szliśmy na herbatkę do którejś z sąsiadek, ale nigdy jej się to nie udało.

Szybkim ruchem przetarłem oczy, po czym wypuściłem powietrze i wróciłem do pokoju, żeby wybrać ubrania z walizki. Nawet się nie rozpakowałem. Nie chciałem przypieczętowywać swojego pobytu tutaj. I... może wciąż miałem głupią nadzieję na to, że dyrektor Fury jednak wróci po mnie i oświadczy, że znalazł dla mnie inny dom. A ja jeszcze tego samego dnia będę mógł się stąd wynieść. Choć była to złudna nadzieja.

Kiedy byłem już ubrany i spakowany, wiedząc dobrze, że nie mam co liczyć na śniadanie, wyszedłem z pokoju, niosąc plecak na ramieniu i od razu skierowałem się w stronę windy.

-Pan Stark czeka na pana na parkingu, panie Parker- oświadczyła sztuczna inteligencja. Uniosłem lekko brwi.

-Um... na mnie?- zdziwiłem się.

-Tak- odparł Jarvis. Zagryzłem dolną wargę i zmarszczyłem brwi. Czekał na parkingu. Po co? Przecież jasno powiedział, że sam będę chodzić do szkoły. Dostałem nawet pieniądze. A teraz zmienił zdanie?

Wyszedłem z windy i niemalże od razu zauważyłem milionera. Opierał się o wściekle czerwone ferrari z założonymi ramionami i tupał niecierpliwie. Podszedłem do starszego z pytającym wyrazem twarzy.

-Um... dzień dobry, panie Stark- powiedziałem cicho- czeka pan na mnie?- spytałem. Milioner przewrócił oczami.

-Nie, na świętego Mikołaja- mruknął smętnie- pakuj się do środka, mam cię odwieźć- rzucił, po czym zniknął w samochodzie, któremu ja przyglądałem się z nieskrywanym podziwem. Dopiero po chwili, dotarł do mnie sens jego słów. Zawieźć mnie? Niby dlaczego? Mogłem pójść sam, a on z pewnością nie miał ochoty tego robić. Poza tym... nie lubiłem zwracać na siebie uwagi. Wolałem raczej być niewidzialny. Ciężko jednak było być niewidzialnym, gdy zajeżdżało się pod szkołę wściekle czerwonym ferrari z rejestracją STARK. Ale nikt mnie przecież nie pytał o zdanie.

Niestety, ku mojemu niezadowoleniu, był to dwuosobowy model, więc chcąc nie chcąc, musiałem obejść pojazd i zająć miejsce obok pana Starka. Położyłem sobie plecak na kolanach, przycisnąłem go do piersi i spuściłem głowę. Milioner odpalił silnik, zdecydowanie mniej zaaferowany drogim samochodem niż ja. Wręcz przeciwnie. W ogóle nie wzruszony, wyjechał spomiędzy rzędu cudnych pojazdów i ruszył w kierunku automatycznie otwieranych drzwi garażowych.

Jednak w pewnym momencie, zatrzymał samochód, tuż przed samym wyjściem. Posłałem mu nieco pytające spojrzenie.

-Zapnij pasy- polecił, nie obdarzając mnie ani jednym spojrzeniem. Zmarszczyłem lekko brwi. On ich nie zapiął. Zresztą, co go obchodziło, czy ja je zapiąłem? Przecież gdybym zginął, byłoby mu to nawet na rękę, bo nie musiałby się mną zajmować. Nie chciałem jednak narażać się na jego gniew, więc zrobiłem co mi kazał, a wtedy, milioner ruszył przed siebie z piskiem opon. Nie odzywał się do mnie. Zaciskał jedynie dłonie na kierownicy, przez co łatwo mogłem wywnioskować, że jest zły. Nie podobało mu się to, że musiał mnie odwozić. Czemu więc to robił? Fury kazał mu stwarzać pozory kochającego opiekuna? W ogóle nie potrafiłem tego wszystkiego zrozumieć. Skoro nikt mnie nie chciał, to czemu dyrektor zdecydował, że zmusi do adopcji akurat pana Starka? Poznałem ich wszystkich na misji, jakieś pół roku temu. Wtedy, milioner nie zamienił ze mną ani słowa. Nie to co, na przykład, Kapitan Ameryka. Z nim byłoby lepiej. Może nie był jakoś szczególnie wyluzowany, ale... no cóż, miał zbyt twardy kręgosłup moralny, żeby traktować mnie w ten sposób. Na pewno nie mścił by się na mnie za rozkaz, który mu się nie podoba. Albo Hawkeye. Namówił mnie wtedy, żebym razem z nim zrobił Kapitanowi głupi dowcip. Może i skończyło się to długim wykładem, którego oboje musieliśmy wysłuchać, tłumiąc chichot, ale było warto. Z nim też byłoby lepiej.

I never asked for thisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz