Pov. PeterLeniwym krokiem wyszedłem ze szkoły pięć minut po godzinie piętnastej, niosąc plecak na jednym ramiączku. Westchnąłem słabo, gdy zobaczyłem na parkingu najnowszy model idealnie czystego, wypucowanego na połysk białego audi. Minęła mnie grupka starszych, roześmianych uczniów. Jeden z nich szturchnął mnie mocno barkiem, a ja prawie straciłem równowagę. Postawiłem dwa szybkie kroki na przód, starają się ją odzyskać, po czym posłałem starszemu przez ramię ponure spojrzenie.
-Uważaj jak chodzisz, sieroto!- roześmiał się chłopak, a ja przewróciłem jedynie oczami. Nie miałem ochoty na żadne kłótnie i awantury. A przede wszystkim, nie chciałem robić widowiska, gdy pan Stark siedział w samochodzie zaparkowanym pod szkołą.
Gdy starsi chłopcy odeszli, wywróciłem oczami i znow ruszyłem w stronę audi. Zerknąłem przelotnie na blondyna, który siedział na murku niedaleko. Widział to, jak mnie zaczepiają. Ale nic się nie zmieniło. Jego spojrzenie dalej było oceniające i pogardliwe. Dawało mi do zrozumienia, że nie mogłem się z nim równać pod żadnym względem. I nawet nie starał się ukryć tego, jak się we mnie wpatruje. Odprowadził mnie wzrokiem do samochodu, a gdy chwyciłem za klamkę, zacisnął lekko usta. Ja też to zrobiłem, po czym odwróciłem wzrok. Nie potrzebowaliśmy żadnych gestów ani porozumiewawczych spojrzeń. Oboje wiedzieliśmy, że to niczego między nami nie zmieni. Nadal będziemy sobie zupełnie obojętni, ale sama świadomość, że jest ktoś, kto to rozumie, była... dobra. I po raz pierwszy w życiu, nie czułem wobec Flasha tej ogromnej niechęci. Czułem smutek.
Wsiadłem do samochodu, mocno zatrzasnąłem drzwi i zapiąłem pasy.
-Dzień dobry- wymamrotałem, zastanawiając się, czy jazda z milionerem na pewno jest bezpieczna. Przecież on nie bywał trzeźwy.
-Cześć, dzieciaku- rzucił pan Stark, ruszając przed siebie. Zsunąłem się lekko na siedzeniu, ułożyłem plecak przy swoich nogach i objąłem się lekko ramionami. Odwróciłem głowę w bok, obserwując widok za oknem, choc dobrze go znałem. Znałem miasto jak własną kieszeń.
Moja niechęć wobec milionera rosła z każdym dniem. Nie lubiłem go. Byłem... zły. Byłem zły, bo wciąż nie rozumiałem, co zrobiłem, by zasłużyć sobie na takie traktowanie. Nie czułem się bezpiecznie w wieży i miałem do siebie pretensje o to, że wciąż jest mi go żal. Przecież jemu nie było mnie żal. Nawet więcej, byłem mu zupełnie obojetny. Na początku liczyłem, naprawdę wierzyłem, że będzie inaczej. Że pan Stark mnie zaakceptuje, może kiedyś nawet polubi. Ale on mnie nie znosił.
Spuściłem głowę, gdy wjechaliśmy do garażu.
-Dziękuję- powiedziałem cicho, chcąc jak najszybciej uciec z samochodu i pobiec do siebie.
-Czekaj!- rzucił pan Stark. Zatrzymałem się przy drzwiach i posłałem mu pytające spojrzenie- chcę... musimy... uh... chcę z tobą o czymś porozmawiać. Zaczekaj na mnie w kuchni- powiedział, nie patrząc na mnie, a ja uniosłem jedną brew. Zacisnąłem usta i kiwnąłem głową, po czym zatrzasnąłem drzwi. Chwyciłem ramiączka plecaka, ruszając w wyznaczonym przez opiekuna kierunku. Chciałem po prostu mieć to z głowy.
Pan Stark nie kazał mi długo na siebie czekać. Przyszedł zaledwie dwie minuty po mnie. W milczeniu przygotował sobie kawę i usiadł naprzeciwko mnie przy wyspie kuchennej. Zaczął obracać kubek w dłoniach, nie patrząc na mnie. Nie odezwałem się.
-No więc...- zaczął, po czym zamilkł. Znów wpatrywał się w swoją kawę. Upił mały łyk- chciałem... uh. Chodzi mi o to, że...
Uniosłem jedną brew, gdy pan Stark podniósł nerwowo kubek do ust i znów upił łyk kawy.
-Posłuchaj- zaczął. Na chwilę puścił kubek, wykręcił nerwowo palce i znów go objął- nie mogę... ja... nie chcę tego ciągnąć, rozumiesz?- powiedział. Zmarszczyłem lekko brwi i pokiwałem głową, choć w zasadzie nic nie rozumiałem. Pan Stark spuścił na chwilę głowę.
-Dobrze, to... inaczej. Chodzi mi o to, że... hm... spróbuj zrozumieć, że... uh...
Milioner podrapał się w głowę i skrzywił lekko, napinając na moment mięśnie szyi.
-Chodzi mi o to, że... chcę to skończyć. To... to wszystko, to... nie powinno mieć w ogóle miejsca. Chciałem... żebyś wiedział, bo... tak się chyba powinno robić. Myślę, że... cholera, ty... jesteś duży, prawda? Ty... rozumiesz, tak?- spytał, po czym spojrzał na mnie z nadzieją w oczach. Uchyliłem lekko usta, po czym pokręciłem głową, a pan Stark jęknął z irytacją.
-Dlaczego z tobą się tak ciężko rozmawia?- westchnął, na co przewróciłem ukradkiem oczami. Milioner wyprostował się, po czym wziął głęboki oddech.
-No dobrze, jeszcze raz- powiedział, nie patrząc na mnie- chodzi mi o to, że to koniec. Tak będzie lepiej dla nas obu, bo to wszystko... to nie powinno się wydarzyć. To koniec, rozumiesz?- spytał, podnosząc na mnie wzrok, a ja pokiwałem głową. Rozumiałem. Teraz rozumiałem. Nie rozumiałem zupełnie, czemu było mu tak ciężko to powiedzieć. Myślał, że się rozpłaczę? Że będę błagał, żeby mnie nie oddawał?
-W porządku- powiedziałem cicho. Przecież on od początku mnie nie chciał. Czemu ktokolwiek miałby mnie chcieć? Nawet rodzice mnie zostawili. Tylko ciocia i wujek byli ze mną do końca, ale zawiodłem ich obu.
-Tak?- spytał cicho mężczyzna, jakby naprawdę interesowało go moje zdanie. Zacisnąłem dłonie na rękawach mojej bluzy i pokiwałem głową. Milioner westchnął słabo- dobrze. To... posłuchaj, czy... um... czy ty czegoś potrzebujesz?- zapytał nagle, a ja uniosłem brwi ze zdziwieniem. Potrzebowałem mnóstwa rzeczy, a on nie był w stanie zapewnić mi ani jednej.
-Um... n-nie rozumiem- wymamrotałem.
-Pytam, czy czegoś potrzebujesz. Nie wiem, jakichś ubrań, butów, książek, rzeczy do szkoły, może... bawisz się jeszcze zabawkami? Jeśli chcesz coś dostać, powiedz mi- oznajmił. Nie rozumiałem tego. Wyrzuca mnie z domu i pyta, czy czegoś potrzebuję? Prezent na odchodne żeby uciszyć sumienie? Pokręciłem głową.
-Nie, jest... jest okej. Niczego nie potrzebuję- powiedziałem. Chciałem uciec do pokoju. Przytulić swój kocyk i zniknąć. Moje ramiona delikatnie drżały- mogę iść do siebie?- spytałem cicho. Pan Stark upił łyk kawy i pokiwał głową.
-Idź- mruknął, na co wstałem i szybkim krokiem wyszedłem z kuchni. Pobiegłem do pokoju, rzuciłem się na łóżko i wtuliłem w poduszkę. Czemu było mi tak źle? Nie lubiłem go. Nie było mi dobrze w wieży, więc czemu? Czemu myśl o tym, że przygarnął mnie, a teraz pozbywa się mnie jak starej kanapy jest taka bolesna? Kilka łez spłynęło po mojej twarzy, a ja wyciągnąłem kocyk spod poduszki i schowałem w nim twarz. Zaszlochałem słabo. Nikt mnie nie chciał. Rodzice mnie nie chcieli. Żaden z Avengerów mnie nie chciał. Żaden z agentów. Dyrektor Fury, który obiecał się mną zaopiekować, nie chciał mnie. Pozbył się mnie przy pierwszej okazji. Nie sprawdził, komu mnie oddaje. Co zrobi ze mną teraz? Co teraz będzie, kiedy dowie się, że osoba która mnie wzięła jednak się mną znudziła? A jeśli mnie wyrzuci? Jeśli zostanę całkiem sam? Trafię do systemu, albo jeszcze gorzej, na ulicę? Co, jeśli już nikt nigdy mi nie pomoże?
Co ja teraz zrobię?
*****
1085 słów
Hejka!
Krótko, ale przynajmniej szybko XDD
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
CZYTASZ
I never asked for this
Fanfiction"-Ja go wezmę- mój głos przerwał ciszę w pomieszczeniu. Mój głos, nie ja. Nie wiedziałem, czemu to powiedziałem. Czy ja chciałem wziąć dziecko? Nie, nie chciałem. Więc po co to robiłem? (...) -Jesteś pewien?- spytał jedynie Fury, a ja kiwnąłem głową...