Rozdział I

111 3 3
                                    

- Co... Właśnie powiedziałeś? - Młoda dziewczyna odstawiła filiżankę z herbatą na stolik, zerkając kątem oka na olbrzymi las rozciągający się tak daleko jak sięgał wzrok. Zdecydowanie wolała obraz mrocznej zieleni wciągającej w swoje odmęty, aniżeli paskudnej twarzy mężczyzny. 

Wiedziała, że do niej przyjdzie, ale nie spodziewała się... Tego. Tego o co właśnie poprosił. 

Gniew rósł w niej z sekundy na sekundę... Nie była nawet w stanie puścić białego, porcelanowego uszka, które potrzebowało jeszcze tylko trochę więcej nacisku, aby rozpaść się w jej palcach. 

,,Ten cholerny... Pieprzony palant!...  Naprawdę prosi mnie o coś takiego!?''

Myślała, że nie może okazać się gorszym śmieciem niż uprzednio, ale jak widać niektórzy zawsze pozostają tacy sami, pomimo wielu prób i możliwości. 

- Vena... - Jej imię wymawiane przez te kłamliwe usta zniesmaczało już od kilku lat... Ale to... To było zbyt wiele. 

Nienawidziła go. Nienawidziła całą sobą... W całości oraz każdą pojedynczą tkanką swego ciała.

- Nie mów tak do mnie! - Porcelana rozbiła się na małe fragmenty, gdy wściekła rzuciła ją na marmurową posadzkę tarasu. - Powtórz to co powiedziałeś! Głośno i wyraźnie. - Utkwiła wzrok w rozbitym materiale. Właśnie takie było jej serce.

Roztrzaskane. Niemożliwe do sklejenia i poskładania.

- Ja... - Pomimo długiej ciszy nie był w stanie powiedzieć nic więcej... Wręcz komiczne, że to jemu odebrało mowę... Człowiekowi który doskonale wiedział co chciał powiedzieć i powiedział.

,,Tchórz.''

- Dobrze. To ja powiem. - Zmierzyła go pustym, pozbawionym ciepła wzorkiem, który szedł  w parze z niewielkim uśmiechem. - ,,Umrzyj za Ivonne". Mam rację? - Cień bólu przemknął przez jego twarz? A może doznał objawienia, że mógł przekazać swoje intencje w tak prosty i dobitny sposób. Trzy słowa... A tak wielka moc.

Prosił własną, rodzoną siostrę o to by oddała życie za... Przybłędę. Zwykłą przybłędę, która nigdy nie powinna była postawić nogi w ich domu... Jej domu... Pierwotnie należał do jej matki, a ta wniosła go do małżeństwa w posagu.

Ta dziewczyna, ta przybłęda... ktoś zupełnie obcy otrzymał wszystko to od czego ona od zawsze pragnęła.
Miłość.
Akceptację.
Ciepło.
Bezpieczeństwo.

W tamtym momencie to pragnienie zmarło jak kwiat zasadzony w niewłaściwej glebie bez dostępu do słońca i wody, dodatkowo regularnie podtruwany niewłaściwym nawozem.

- Nie! Musisz tylko wszystkiemu zaprzeczać, żebyśmy zyskali czas! Ona tego nie zrobiła! Wiesz o tym! - Nie wiedziała i nie chciała. 

Wierzył w każde jej słowo a Veny nie wysłuchał chociażby jeden cholerny raz. Ciężko zliczyć ile przecierpiała przez jego, jak i ojca ignorancję. Cokolwiek powiedziała o niej Ivonne, stawało się prawdą... Nie ważne jak absurdalną. Nie ważne jak krzywdzącą. Nie ważne jak dziecinną. Było najprawdziwszą z prawd, której nie była w stanie się przeciwstawić, chociaż desperacko próbowała.

- Ja też tego nie zrobiłam i ty to wiesz. Coś jeszcze? - Nie mogła mieć z tym nic wspólnego, ponieważ w czasie gdy to wszystko miało miejsce, stała WŁAŚNIE z NIM na tarasie, otrzymując  solidne pouczenie o tym, że nie powinna zwrócić Ivonne uwagi... Uwagi o tym, że młoda dziewczyna nie powinna tańczyć z jednym partnerem więcej niż trzy razy, o czym najwyraźniej zapomniała lub nie była świadoma. Chociaż gdyby skończyło się tylko na tym, byłoby zdecydowanie lepiej.

--PRZEPAŚĆ--Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz