Ostatnie pół roku Penelope było jednym wielkim koszmarem.
Koszmarem, który został zapoczątkowany dwoma prostymi zdaniami. „Samochód, którym jechali pani rodzice i siostra miał wypadek. Niestety wszyscy ponieśli śmierć na miejscu".
Pozorna bańka bezpieczeństwa, która dotąd ją otaczała pękła bezpowrotnie.
Najpierw dziewczynę ogarnął szok. Sens usłyszanego zdania uderzył w nią z taką mocą, że postronna osoba pomyślałaby, iż dziewczynę sparaliżowało. W jej umyśle usłyszane zdanie powtarzało się niczym ironiczna katarynka, a ona nie była w stanie zrobić nic. Wszystkie emocję, które nagle przepłynęły przez jej ciało przewrotnie sprawiły, że poczuła się pusta. Mimo kalejdoskopu uczuć buzujących jej w żyłach, nie czuła nic. Tylko przeraźliwy chłód. W jej pustym umyśle kołatały dwa słowa - nie żyją.
Następnym stanem, w jakim się znalazła było wyparcie. Nie potrafiła przyjąć do świadomości, że już nigdy nie zobaczy swoich bliskich. Wciąż łudziła się, że to wszystko jest tylko złym snem. Idiotycznym żartem, którego niefortunnie stała się ofiarą. Jej umysł kumulował myśli, odczucia, emocje. Ale wewnętrzna bariera samoistnie utworzona w jej mózgu nie pozwalała na ich upust. Przecież nie ma sensu płakać, przeklinać losu, kiedy tak naprawdę to jeden a wielka pomyłka. Płacz oznaczałby poddanie, świadczyłby o tym, że zdanie burzące jej poukładane życie jest jednak prawdą. Niezaprzeczalnym faktem, który nie podlega żadnym ustępstwom.
Przełomem było uderzenie niekontrolowanych emocji, które tak długo kumulowane w końcu znalazły ujście z jej drobnego ciała. Uderzyły w nią z impetem, na przemian powodując niekończące się ataki płaczu, przerywane momentami, w których czuła, że jeśli nie da upustu buzującym w niej emocjom, to oszaleje. I tak wędrowała po pokojach, składających się kiedyś na dom, w którym mieszkała z ludźmi, którzy których kochała i niszczyła wszystko, co wpadło jej w ręce. Rozbijała talerze, na których jeszcze niedawno jedli razem obiad. Wyrzuciła z szafy wszystkie ubrania siostry, na których jeszcze był jej zapach. Rozbiła wazon, w którym jej matka zawsze trzymała kwiaty, które dostawała od swojego ukochanego męża. A na końcu wykopała z ogrodu drzewko, które z okazji poprzednich urodzin zasadziła tam z ojcem. I w ten sposób jej otoczenie obrazowało to, co czuła ona. Było zdemolowane, zbezczeszczone. Nie dało się go powrócić do pierwotnego stanu.
Po wyrzuceniu z siebie wszystkich negatywnych emocji, poczuła bezsilność. Czuła się niczym wrak człowieka, nie miała siły na podjęcie żadnych działań. Odtrącała od siebie innych ludzi, izolowała się. Nie chciała widzieć współczujących spojrzeń, słyszeć sztucznych zapewnień, że wszystko będzie dobrze. Z biegiem czasu sukcesywnie odtrącani przyjaciele poddawali się, a rodziny już i tak nie miała. Jej apatyczność spowodowała, że nie czuła motywacji, aby pojawiać się na uczelni. Coraz częściej wybierała samotność od natłoku studentów zgromadzonych w jednym audytorium. Została wyrzucona ze studiów, co wcześniej by ją przejęło, gdyż studiowanie architektury i urbanistyki sprawiało jej radość. Jednak teraz jedynie czuła obojętność. Została sama. W miejscu, w którym wszystko wywoływało wspomnienia.
Finalnie nadszedł czas akceptacji. Zrozumiała, że nie odzyska rodziny, która stanowiła podwalinę, fundament jej życia, stwierdziła, więc że musi coś zmienić. Odciąć się od przeszłości. Spakować najpotrzebniejsze rzeczy, album ze zdjęciami, winylowe płyty ojca, pierścionek zaręczynowy matki, ulubiony sweter siostry, który jeszcze był przesiąknięty jej zapachem. Nie potrzebowała więcej pamiątek. Chciała zapomnieć, a one tylko potęgowały ból. Resztę rzeczy wyrzuciła, oddała potrzebującym, dom sprzedała. I kupiła bilet podążając gdzieś, gdzie nic nie będzie jej przypominać.
Zamknęła ten etap swojego życia.
Mimo pozorów normalności, jakie stwarzała oraz maski, jaką wkładała, co ranek na twarz, nie mogła sobie poradzić z uczuciem utraty bezpieczeństwa, które się w niej zakorzeniło. Czuła się skrzywdzona, samotna i zdewastowana. Czuła, że w jej życiu nie ma już stabilności i ciepła. Mimo, iż nie widywała już na każdym kroku pamiątek z poprzedniego życia, to i tak nie potrafiła zasnąć. Snuła się całymi nocami po pokojach, lub przemierzała ulice miasta. Przysiadając na ławce w parku i patrząc w gwiazdy. Sen przychodził, tylko wywoływany tabletkami nasennymi. Rano i tak budziła się z krzykiem, z zaschniętymi łzami na policzkach. Ale przynajmniej mogła zasnąć. To był jej sposób na zatracenie się.
CZYTASZ
bumper cars || Zayn Malik
FanficOna została osamotniona. Pozorna bańka bezpieczeństwa, która dotąd ją otaczała pękła bezpowrotnie. Ludzie, których kochała odeszli. Obiecała sobie, że już nigdy nie dopuści do siebie ludzi tak blisko. Nie przywiąże się do nich. Nie pokocha...