Rozdział 22

102 12 55
                                    

30.03.2016 

Lily...
wiesz, że on nadal jest pogrążony w śpiączce? Ja nie chcę wiedzieć co będzie jak się nie wybudzi. Nawet nie dopuszczam do siebie takiego faktu. Minęło już dwa tygodnie i nadal nic. Niby ma stabilny stan, ale lekarze rozkładają ręce i każdą czekać. Nie mogę już tego wszystkiego znieść. Na dodatek ciągle gdzieś z tyłu głowy pojawia mi się ten cholerny Louis przypominając o swoim istnieniu. Może powinienem z nim porozmawiać, a nie bawić się w cały ten misterny plan, który i tak szlag trafił. Ale ja tak bardzo chciałem zemsty, już sam nie wiem co ja właściwie chciałem. Ostatnio nie mogę jakoś jeść, źle się czuję, a mama mnie przytłacza przynosząc wręcz całą lodówkę do pokoju. Nie chcę jej ranić ani martwić, ale naprawdę źle się czuję ze sobą. Nie wiem co robić. Pójdę dziś na tą imprezę z Zaynem. Wydaje się naprawdę spoko gościem. Mam nadzieję, że chociaż na chwilę zapomnę. Nigdy o Tobie i Niallu. 

Kocham Cię, 
H. 


Przez cały tydzień udało mi się uporządkować te notatki i przyswoić nieco wiedzy z zajęć. Szczegółowo notując na dalszych zajęciach zebrałem całkiem sporo notatek, które odkładałem w jedno miejsce dla blondyna. Jeszcze nigdy aż tyle nie notowałem, ale naprawdę w jakiś sposób przynosiło mi to chwilową ulgę, że dostanie ode mnie pakiet z wiedzą kiedy już wróci. Musiał wrócić. Tym sposobem zyskiwałem podwójnie, gdyż sporo zapamiętywałem nie musząc siedzieć potem z nosem w książkach.

Zjadłem tamtego dnia nieco więcej niż wcześniejszych wiedząc, że będę pił. Nie czułem się z tym dobrze, z faktem, że gdzieś wychodzę, gdy nie ma go przy mnie ale też nie mogłem zamknąć się na cały świat, bo zwyczajnie w świecie zaczynałem wariować, co przekładało się na moje zdrowie fizyczne. Ubrałem tą samą koszulę, którą miałem na pierwszym spotkaniu z Louisem nie wiedząc czemu. Chciałem ją zmienić, gdy zauważyłem ten fakt, ale gdy spojrzałem na zegarek nie miałem na to zupełnie czasu. Spsikałem się szybko ulubionymi perfumami przemywając twarz. Nie było już na niej żadnego śladu jakiejkolwiek ludzkiej ingerencji.

Wnioskując po szmerach na dole rodzice musieli szykowali się na do pracy na nocną zmianę. Miałem w sumie poprosić, żeby Robin po mnie przyjechał, ale skoro tak to musiałem polegać na sobie, co wiadomo jak się zawsze kończyło. Nie myśląc o tym dłużej zszedłem na dół oświadczając, że wychodzę nie spotykając się z żadnymi przeszkodami w postaci pytań. Chyba cieszyli się, że wychodzę gdziekolwiek pierwszy raz od wypadku. 

Wsiadłem w samochód zapinając swój ciemny płaszcz i włączyłem ogrzewanie chodź na dworze temperatura pokazywała, wtedy powyżej sześciu stopni. Niebo było zupełnie czyste otaczając się towarzystwem błyszczących gwiazd na tle pełni księżyca. Szybko odpaliłem poprawiając jeszcze pukiel włosów opadającymi na twarz i śmiało ruszyłem do Warehouse. Do jednego z najbardziej obleganych klubów w okolicy mojej uczelni. 

Zaparkowałem samochód i szybko zdjąłem płaszcz, zostając jedynie w samej koszuli wyszedłem z samochodu. Truchtem podbiegłem do klubu poszukując wśród migających świateł ciemnej czupryny. W środku było już sporo ludzi patrząc na to, że otworzyli wtedy klub godzinę temu. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec dość spory bar z ogromną ilością różnych kolorowych trunków i barmana stojącego za nim, który akurat coś przygotowywał. Znajdował się tam bardzo duży parkiet, na którym tuż przy samej ziemi wirował dym wprowadzając atmosferę iście klubową. Dookoła rozbłyskiwały mocne światła w różnych kolorach zmieniając się z zielonego po niebieski, z fioletowego po różowy. Niedaleko baru znajdował się DJ tego klubu wraz z całym wyposażeniem zabawiający cały parkiet. Przy ścianach swoje miejsce zajmowały bardzo duże, brązowe, skórzane sofy, które wyglądały na bardzo wygodne. 

The touch of killer || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz