Rozdział 42

83 9 33
                                    

Pięć lat później… 

Londyn, miasto z dużym potencjałem, pełne dużych, czerwonych busów, wąskich uliczek, pięknych muzeów i niesamowitych budowli. W popularnej dzielnicy, niedaleko centrum znajdowało się ogromne mieszkanie z dużym balkonem i pięknym widokiem na panoramę miasta, zwłaszcza o zachodzie słońca. Nasz dom, w którym odnaleźliśmy spokój, założyliśmy rodzinę i zaczęliśmy tworzyć wspomnienia. Londyn… nasze miasto, nasze miejsce na ziemi. 

- Tatoooo! - zawołał mały chłopiec o jasnych, błękitnych oczach, z ogromną burzą loków na głowie, powoli stawiając swoje małe stópki na puchatym dywanie, kierując się w moja stronę 

- Co się stało słońce? - uśmiechnąłem się, odchodząc od biurka i zostawiając kolejne nuty i słowa piosenki, gdzieś na jego boku, chwyciłem małego i podniosłem do góry, robić niewielkie kółko wokół własnej osi, na co zachichotał 

- Bo tata Harry nie pozwala mi zjeść dlugiej polcji lodów, a Ty zawsze mi pozwalas, więc mogę? Proose ładnie tatku… - uśmiechnął się ponownie, ściskając mnie mocno za szyję i wtulając się w mój tors, ten mały tak bardzo wiedział jak zaskarbić sobie moje serce, już od pierwszego dnia w domu dziecka 

- Louis! Wszystko jasne… Przecież mówiłem Ci tyle razy, że William nie może jeść tyle słodyczy. Nie je potem obiadów, a musi się zdrowo odżywiać, żeby wyrosnąć na silnego chłopaka. - uśmiechnął się Harry, podchodząc do nas i ucałował małego w czoło 

- Ale tatooo, tata Louis mi pozwala na lody, nawet na tsy polcje jak jestes w placy. - uśmiechnął się złośliwie, wyjawiając mu nasz sekret, na co szybko zakryłem mu usta dłonią 

- Lou! - prychnął zielonooki, zakładając dłonie na biodra i nerwowo podrygując stopa w dywan. - Już my sobie pogadamy z tatą Louisem. Możesz być tego pewny, kochanie. Teraz chodź na te lody, ale to już ostatni raz. - powiedział zabierając małego ode mnie, odgarniając jego loczki z czoła 

***

Jakiś czas później… 

- William! Will, wracaj no! - zacząłem krzyczeć rozglądając się po całym cmentarzu, patrząc na rozbawionego Louisa, który patrzył na mnie z tą miną, pokazującą mi, że nic nie wskóram

Nasz mały chłopiec był nieco rozpuszczony przez niego, ciężko było mi czasem do niego dotrzeć, ale starałem się jak mogłem. To on był tym tatą, który pozwalał mu na wszystko, a ja byłem tym od niedobrego jedzenia i każącym chodzić wcześnie spać. Mimo wszystko był najukochańszym dzieckiem na świecie. Pierwsze wspólne spędzone święta we trójkę, były czymś o czym zawsze marzyłem. Kominek, nasza rodzinka i prezenty. Mały próbował zakładać gwiazdę na czubek choinki, gdy był podtrzymywany przez naszą dwójkę. Był jeszcze taki malusi, a tak bardzo rwał się do wszystkiego, zbyt bardzo jak na czteroletnie dziecko. To dziecko z cyklu jestem wszędzie. Kochamy go bardzo i jest dopełnieniem naszej rodziny. 

Ślub wzięliśmy w bardzo małym towarzystwie najbliższych osób. Przyjechał do nas Zayn oraz Robin, lecz mama nie chciała za nic w tym uczestniczyć. Tak bardzo długo się z nią nie widziałem. Będzie to właściwie już pięć lat, kiedy nie ujrzałem jej twarzy i nie słyszałem jej głosu.

Zdążyliśmy założyć rodzinę, adoptować Willa, który wniósł do naszego życia tak wiele miłość, a matka wciąż nie mogła się pogodzić z tym faktem. Nie była u mojego boku, w najważniejszym dniu mojego życia. Zabolało zdecydowanie. 




Byliśmy zdenerwowani, to był ten dzień. Udało nam się załatwić wszystkie dokumenty, pokój czekał na małego szkraba przyozdobiony w wszelkie zabawki i duże łóżeczko dziecięce. Zayn przyjeżdżał do nas bardzo często weekendami, pomagając nam przygotować wszystko w jak najszybszym czasie i dopiąć to na ostatni guzik. 

The touch of killer || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz