Rozdział 43

86 10 16
                                    

Postanowiliśmy wziąć urlop na dwa tygodnie, żeby pokazać małemu trochę zakątków. Pokazać, gdzie jego ojcowie spędzali większość swojego czasu. Najbardziej pragnąłem go zabrać na łąkę na obrzeżach miasta. 

Ciepłe słońce otulało nasze twarze, a zbędne ciuchy nie były potrzebne, dlatego ten wyjazd zaplanowaliśmy właśnie na tą porę. Nie chcieliśmy też ryzykować, że mały się rozchoruje, dlatego też czekaliśmy aż do lata. 

Kucnąłem koło malucha, biorąc go na ręce, próbując go odciągnąć od nogi męża i spojrzałem z załzawionymi oczami na kamienną płytę, na której leżał bukiet świeżych, czerwonych róż. Uśmiechnięta twarz błyszczała w blasku światła na kamieniu, a ja zacząłem się rozpadać. Małe łzy momentalnie popłynęły mi po policzkach, gdy Louis zapalał dwa czerwone znicze i ustawiał po obu stronach płyty. 

- Tatoooo… przeplasam… nie będę już jadł lodów. Nie płacz… - wtulił się we mnie, zaciskając swoje rączki na mojej czarnej koszuli, na co przytuliłem go, gładząc jego małe loczki na głowie 

- Tu jest twoja ciocia. - szepnął cicho Louis, przytulając nasza dwójkę

William podniósł głowę i momentalnie spojrzał na grób. Patrzył się z zadumaniem, próbując zrozumieć co się dzieje. 

- Ciocia sobie śpi? - zapytał nagle, wyrywając się z rąk i kucnął przy grobie, wpatrując się w zdjęcie 

- Tak kochanie, śpi. - powiedziałem z chrypką, próbując nie rozpaść się do końca, niebieskooki natychmiast złapał mnie za dłoń i stając na palcach pocałował mnie w czoło 

Pomodliliśmy się i popatrzyłem na rozmazujące się zdjęcie przed sobą. Przetarłem oczy i złapałem w jedną dłoń torbę z resztą zniszczy. Louis złapał Willa za rękę i odwróciliśmy się chcąc udać się do grobu Jay. W jednej chwili upuściłem z hukiem torbę na ziemię. Mały się wzdrygnął, a mąż popatrzył na mnie zdezorientowany. 

Stałem jak wryty, a gdy on sam przeniósł swój wzrok przed siebie, zrozumiał co się właśnie stało i kogo zauważyłem. Delikatne siwiejące ciemne włosy, niski wzrost, a obok niej siwy mężczyzna, który natychmiast przyspieszył kroku, w ciągu paru sekund znalazł się przy mnie wtulając mnie w swoją klatkę. 

- Robin? - zapytałem czując ciepło mężczyzny, tak bardzo za nim tęskniłem, ostatni raz widziałem go na naszym ślubie. Ostatnimi czasy nie miałem za bardzo czasu odzywać się do niego, owszem wiedział o adopcji, ale kontakt nieco nam ostatnio ucichł.  Jak ja siedziałem w pracy, to Louis zostawał z małym i na odwrót. Bałem się, że nie uda nam się połączyć opieki nad małym z pracą, ale końcowo udało się dopasować grafik pod nas.

- Mój Boże… Harry jak Ty się zmieniłeś. Gdzie Twoje loki? - zaśmiał się gładząc mój policzek, chwilę potem przeniósł swój wzrok na Louisa, również witając się z nim uściskiem 

- Witaj Rob. - szepnął nieśmiało chłopak, patrząc na zbliżającą się kobietę z niepokojem  

- O jejku… William, jakiś ty uroczy. Jestem twoim dziadkiem, wiesz? - uśmiechnął się kucając obok malucha, który spojrzał spod byka na niego i  postawił dwa kroki do tyłu, łapiąc za rękę Lou

- Kochanie to twój dziadek, nie bój się.  - mąż uśmiechnął się do małego, szepcząc mu coś, odgarnął jego loczki za ucho, na co mały oderwał się od niego i podszedł nieśmiało do rozczulonego Robina 

- Tata Louis powiedział, że jesteś kochany. Chces pójść ze mną na lody potem? - uśmiechnął się szeroko, skaczą w miejscu i złapał swoją niewielką rączką za dłoń Robina, na co wzrok mu się zaszklił, widziałem to. Pogłaskał małego po główce, kiwając twierdząco głową. 

The touch of killer || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz