1. TECHNOBLADE - Bezpieczeństwo

210 16 15
                                    

Zaczęło się od gorącej czekolady, czegoś z pozoru niewinnego. Chociaż może to było wcześniej? Albo później? Z biegiem czasu zdaję sobie sprawę, że jednak coraz ciężej jest mi określić początek jakichś nowych sytuacji, nowych wątków w życiu. Nie jestem pewien czy to dobrze. Bo przecież wszystkie są do siebie tak podobne, tak małostkowe, że liczy się tylko to, co było w środku i na końcu. Po co pamiętać, kto zaczął rewolucję, skoro liczy się to, kto ją wygrał i jak przebiegała? Zawsze najbardziej pamięta się koniec. Koniec i nowy początek. Bo czy właśnie koniec nie jest początkiem, a początek końcem?

Może tak. Może nie. Ja jednak nigdy nie mogłem przypomnieć sobie początku tej mojej wędrówki.

Gorąca czekolada. Pamiętasz Techno, jak siedzieliśmy pewnego razu przy stole? Ogień trzeszczał w kominku, wiatr walił w okna, a ja zastanawiałem się, kiedy w końcu pękną. Śnieg szalał na dworzu, tańczył z wichrem w tylko im znanym rytmie. Kto z nich prowadził? Ciężko stwierdzić, byli ze sobą zbyt dobrze zgrani.

Mogłoby się wydawać, że to nie był spokojny poranek, lecz dla nas to była po prostu chwila odpoczynku. Tommy spał w swoim pokoju, Phil wczorajszego wieczoru wyruszył do miasta i jeszcze nie wrócił. I pewnie nie wróci, dopóki śnieżyca się nie skończy. Pamiętam ten zapach. Zrobiłeś gorącą czekoladę. Nie wiem, czy zauważyłeś, jak bardzo byłem zdenerwowany, czy po prostu miałeś na nią ochotę. A może jedno i drugie?

W każdym razie, wziąłeś dwa kubki. Nie trzy, nie cztery. Dwa. Wiedziałem, że gdyby Tommy zszedł na dół, zrobiłbyś czekolady i dla niego. Ale w tamtej chwili pomyślałem, że to było dla nas. Coś wyjątkowego, coś, co dla nas w tamtym momencie liczyło się najbardziej. Coś, co nas ze sobą łączyło. Trudno powiedzieć, czy miałem rację.

Nalałeś napoju do obu kubków. Wrzuciłeś do tego czerwonego trzy pianki, a do zielonego sześć. Uśmiechnąłem się lekko. Z tego powodu zawsze mówiłeś, że to ja jestem tym lepszym bratem.

Jesteś dwa razy lepszy niż ja. Brat, przyjaciel czy człowiek. Dwa razy lepszy, ponieważ zawsze chciałeś mieć dwa razy więcej pianek w czekoladzie.

Nie lubiłem się zgadzać z tą teorią. Wciąż nie lubię. Chociaż czy to ma jakieś znaczenie? Sentyment. Rodzina. Tak, może jednak coś w tym jest.

Pamiętam, że zawsze lubiłem patrzeć, jak się rozpuszczają. Usiadłeś na krześle obok mnie, lecz nie twarzą do stołu. Nasze kolana ledwo się dotykały, kubki stały na skraju blatu. Jakoś nie bałem się, że upadną. Miałem nadzieję... Wiedziałem, iż je złapiesz. Zawsze taki byłeś. Ochronny. Pamiętam, że kiedy patrzyłem na roztapiające się pianki, czułem na sobie twój wzrok. Myślę, iż wiedziałeś, co się dzieje. Albo czułeś coś dziwnego w mojej osobie, lecz nie znałeś konkretnej przyczyny.

Potem podniosłem kubek do ust. Chwilowy ból został zastąpiony przez słodki smak czekolady. Poczułem, jak trącasz mnie kolanem, więc podniosłem wzrok.

- Uważaj. Gorące, sparzysz się.

Zawsze opiekuńczy. Na zewnątrz mogłeś wydawać się zimnym draniem, ale w rzeczywistości starałeś się chronić swoich bliskich. Znałem cię. Byłeś moim bratem. Wciąż jesteś i nadal potrafię czytać z ciebie jak z otwartej księgi. Zabawne.

Obserwowałem cię, gdy przykładałeś swój kubek do ust. Nie miałeś na twarzy żadnego grymasu bólu. Piłeś małymi łykami, przez chwilę trzymając ciecz w buzi. Odstawiłem swój prawie pusty kubek na brzeg blatu, obejmując go dłonią. Wiedziałem, jak robisz to samo. Patrzyłem i czekałem. Na co? Nie wiem. Może na rozmowę, mimo że w ciszy było nam lepiej? Naprawdę nie mam pojęcia.

A potem niby niechcący, niby ukradkiem, a może to jednak było przypadkiem? Przesunąłem rękę, by popchnęła kubek ku krawędzi. Spadł. I miałem rację, jak się okazało. Zdążyłeś go złapać, nie wylewając nawet trochę jego zawartości. Figlarny uśmiech pojawił się na moich ustach. Dla mnie to była zabawa. Odłożyłeś kubek dalej niż ostatnim razem, lecz tak, bym nadal mógł go dosięgnąć.

Dopiłem zawartość naczynia i znów położyłem je na krawędzi. Widziałem błysk rozbawienia w twoich oczach, przez co mały uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Potrafiliśmy czytać z siebie nawzajem, byliśmy w tym bardzo dobrzy. Miałeś świadomość moich zamiarów i już przyszykowałeś się do skoku. Jak drapieżnik polujący na swoją ofiarę.

Znów go zepchnąłem, a ty go złapałeś. I znowu, znowu, znowu... Za każdym razem kubek bezpiecznie lądował w twojej dłoni. Śnieg walił w okna, ale my nie zwracaliśmy na to uwagi. Byliśmy zajęci zabawą. To trochę dziecinne, przecież byliśmy nastolatkami. Ale w końcu nastolatki to też dzieci. Nie chcieliśmy porzucać tego stwierdzenia, bo przecież przez tyle lat kurczowo się go trzymaliśmy. Nie do końca pamiętam dlaczego. Jednak czy teraz ma to jakieś znaczenie?

Wziąłeś swój kubek i wstałeś. Koszula ze złotymi guzikami, różowe włosy splecione w warkocz, który sam zrobiłem, idealnie do ciebie pasowały. Wielki wojownik. W tamtym momencie, nawet gdybym cię nie znał, mógłbym powiedzieć, że nim jesteś tylko ze względu na twój ubiór. Nie potrzebowałeś peleryny i miecza u boku, by się takim wydawać. Poza tym byłeś moim bratem. Nie musiałem się ciebie obawiać. Teraz nie jestem już niczego pewien. Dlaczego przerwałeś naszą zabawę i wyszedłeś do kuchni? Słyszałem płynącą wodę.

A potem strąciłem kubek. Leciał w dół, a chwilę, w której rozbił się o podłogę, ledwo zarejestrowałem. Brązowe smugi wypłynęły spomiędzy porcelanowych kawałków, brudząc podłogę. Wiatr tańczył na dworze razem ze śniegiem, oboje śmiali się tak szalenie. Teraz nie jestem w stanie stwierdzić, czy było to prawdziwe, czy to tylko moja wyobraźnia. Dzisiaj już wszystko wydaje się takie puste.

Pamiętam jednak, że patrząc na tę katastrofę, na ten bałagan, niejasno rejestrując dźwięk zakręcanej wody, coś sobie uświadomiłem.

Tym razem nie było cię tam, by go złapać.

Upewniłeś się, że nic mi się nie stało, posprzątałeś wszystkie kawałki i wytarłeś podłogę, lecz nadal cię tam nie było. Nie było cię tam, by złapać kubek. Nie było cię tam, by złapać mnie.

Spadłem i potłukłem się. Nie byłem już bezpieczny. Nie w tamtym momencie, nigdy w przyszłości. A wszystko przez kilka rozbitych kawałków porcelany.

Wtedy zrozumiałem, że niektóre dzieci nie potrafią udźwignąć narzuconego im ciężaru i wolą zmierzyć z ich konsekwencjami. Nie wiem, dlaczego byłem zdziwiony. Ja sam tak robiłem. Nadal robię, mimo że nie jestem już dzieckiem.

Wszystko zaczęło się od gorącej czekolady. Chociaż może to było wcześniej? Albo później? Już nie pamiętam.

Może to był mój koniec i początek. Bo czy właśnie koniec nie jest początkiem, a początek końcem?

Nie wiem. Ale to w porządku. Ponieważ od dawna nie jestem już niczego pewien.




1049 słów

Kiedy byliśmy szczęśliwi... - Sleepy Boys, Wilbur SootOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz