Czy można nazwać to wspomnienie drugim czynnikiem? Było ich więcej, oczywiście że tak. Myślę jednak, iż to mogło być jednym z tych większych. Ważniejszych. Bardziej wpływowych. Jednym z tych, które sprawiły, że zapomniałem. O czym? To już nie jest ważne. Przecież pamięta się tylko o istotnych rzeczach. Prawda?
Było lato. Słońce wpadało przez szklane okna, oświetlało kwiaty w doniczkach stojących na parapecie. Pamiętam, że siedziałem w fotelu. Mój brat go zrobił. Nie zastanawiałem się dlaczego. Może powinienem. Ale już wtedy byłem bardzo zmęczony. W tamtym momencie potrafiłem tylko obserwować, jak wrony na zewnątrz walczą o miejsce na drzewie. Jedyna interesująca mnie rzecz. Patrzyłem, jak ta większa próbowała zranić mniejszą. Uśmiechnąłem się, kiedy uciekła. Może i była mniejsza, ale także bardziej zwrotna. Starsza nie mogła jej dogonić.
Oglądałem tę błazenadę przez dłuższą chwilę. A może to była minuta? Nie pamiętam. Wiem jednak, że chwilę później wszedłeś do domu. Posłałeś mi lekki uśmiech i spytałeś, czy chcę ci pomóc w ogrodzie. Zgodziłem się, mimo że nie miałem na to najmniejszej ochoty.
Kiedy ociężale podniosłem się z fotela, wychodziłeś przez drzwi. Pozwoliłem sobie pozostawić moją twarz bez uśmiechu, przynajmniej przez jeszcze krótką chwilę. Gdy ludzie się od ciebie odwracają, można być nareszcie sobą. Jedna z ważniejszych prawd, których nauczyłem się, żyjąc na tym przeklętym świecie.
Wyszliśmy z domu. Patrzyłem pod nogi na cegiełki budujące ścieżkę. Były takie nierówne, jakby próbowały pasować do siebie na siłę. W miejscu ich styku wyrastały kępki trawy. Powinniśmy je wyrwać. Choć z drugiej strony, kto nam kazał? W tamtej chwili byliśmy wolni. Tak mi zawsze mówiłeś.
W naszym ogrodzie jesteśmy panami swojego losu. Jesteśmy wolni. Jak ptaki. Chciałbyś być ptakiem, Wilbur?
Nie. Tego byłem i jestem pewny. Przerażała mnie myśl, że spadnę. Chociaż nigdy ci tego nie powiedziałem. Może bałem się twojego osądu? Nie jestem pewien dlaczego. Z drugiej strony nie każdy strach musi być uzasadniony.
Przeszliśmy przez furtkę. Wiatr huśtał się na drzewach, strącając pojedyncze liście. Zastanawiałem się, czy mógłbym kiedyś zagrać z nim w berka. Wiem, że wygrałby, ale i tak chciałbym spróbować. Mały, zielony listek osiadł mi we włosach. Nie dotknąłem go. Nie krzywdził mnie, więc nie musiałem zawracać sobie nim głowy. Szliśmy dalej.
Dotarliśmy do pustej ziemi. Czarna, ale nie jak smoła czy sadza. Bardziej jak pióra. Albo poduszka nimi wypchana. Wyglądała miękko. Mógłbym tam zasnąć. Pamiętam, że uklęknąłeś na ziemi, nieświadomy moich myśli. A ja podążyłem za tobą. Tak samo, jak zawsze. Byłeś moim wzorem. Chociaż nie w tamtym momencie. Wierzyłem w ciebie tylko jako dziecko. Byłeś dla mnie niczym Święty Mikołaj.
Jednak każde dziecko musi się kiedyś dowiedzieć, że Święty Mikołaj nie istnieje. Smutna prawda.
Nie pamiętam, czy wcześniej też tak sądziłem. Czy uważałem cię za wzór. Teraz niczego nie jestem już pewien. Wyobrażam sobie, że byłem po prostu zbyt zmęczony, by myśleć o pewnych sprawach. Chociaż może to nie były tylko moje wymysły. Wiem jednak na pewno, że po rozmowie, którą odbyliśmy tamtego słonecznego dnia, przestałeś być dla mnie ojcem. Ironicznie.
Usiedliśmy na ziemi i chwyciliśmy za narzędzia. Założyłem rękawiczki. Powoli. Nigdzie nam się nie spieszyło. Położyłeś obok nas sadzonki. Widziałem, że zacząłeś kopać dołki. Nie wiem, czy to tylko moja złudna pamięć, czy rzeczywiście miałem takie wrażenie, ale wydawało mi się, że chciałeś coś powiedzieć.
Lecz potem rozproszyłem się. Mały zielony listek, którego miałem we włosach, spadł. Wirował delikatnie na fali wiatru. Patrzyłem, jak wpada do wykopanej przeze mnie dziury. Czy to właśnie na tym polegało nasze życie? Istnieć tylko po to, by za jakiś czas położyć się spać na wieki? Skazani na samotność? Gdzieś pod ziemią?
Nie wiedziałem. I w tamtym momencie chyba jeszcze nie chciałem. Może dlatego zdezorientowała mnie twoja wypowiedź.
- Wiesz, moglibyśmy się stąd wyprowadzić.
Podniosłem głowę, odrywając wzrok od listka. Ty jednak cały czas patrzyłeś w ziemię. Twoja praca nie ustała, kopałeś dołek na nową roślinę. Miałem wrażenie, że nie przejmowałeś się tym, co powiedziałeś. Może nawet nie chciałeś tego mówić. Tak jakby myśli niechcący ci się wymknęły.
- A co z chłopakami?
Spojrzałem w górę. Słońce przyjemnie grzało mi twarz, podczas gdy ja mogłem cieszyć się błękitem nieboskłonu. Czekałem na twoją odpowiedź, choć podejrzewałem, jaka ona będzie. Zawsze miałeś ten dziwny blask, gdy o nich mówiłeś. Dlaczego? Czy byli dla ciebie w ogóle ważni? Jeśli nie, to czemu pozwoliłeś uwierzyć nam, że jesteśmy rodziną? Czy w ogóle zapytałbyś mnie o to, gdyby Techno nie poszedł z Tommy'm do lasu na jego pierwsze polowanie? A może to wszystko było tylko niefortunnym zbiegiem zdarzeń?
- Kolego, przecież wiesz, że z Tommy'm i Techno nie łączą mnie więzy krwi. Tylko z tobą. Jesteś moim synem.
A jeśli dla mnie tamta dwójka była jak bracia? Czy powinienem wybierać? Czy musiałem? Lojalność do ojca czy do ludzi, których uważałem za braci, a których mój rodzic nie uznawał za swoje dzieci?
- Rozumiem, tato.
Kiedy ostatnio cię tak nazwałem? Nie pamiętam. Wtedy też nie wiedziałem. Nie chciałem się stamtąd wyprowadzać. Miałem świadomość, że wtedy będę zmuszony ich porzucić. Boże, tak bardzo nienawidziłem tamtej opcji. Nie chciałem ich stracić, ale zależało mi również na tobie. Może niepotrzebnie.
- Jednak myślę, że chciałbym tu zostać.
I tak po prostu wróciłem do sadzonek. Zwyczajnie, po ludzku. Nie chciałem na ciebie patrzeć i chociaż wyczuwałem na sobie twój wzrok, usilnie skupiłem się na przyszłych kwiatach. Czy byłbyś rozczarowany? Zawiedziony? Mną czy moimi braćmi? A może sobą?
- W porządku, Wilbur.
Już nie byłem twoim synem. Tak po prostu. Przestałem nim być i choć nikt tego wprost nie powiedział, ja wiedziałem. Jesteś... Byłeś moim ojcem. Znam cię wystarczająco długo, by wiedzieć, co masz na myśli. Aż śmieszne, że jedno słowo, jedno imię może tyle zniszczyć. Powiedz, czyż to nie jest zabawne? Moje własne imię uświadomiło mi, że nie mam już ojca, może nawet i braci. Że nigdy nie byliśmy i nigdy nie będziemy rodziną. Że już na zawsze będę sam.
Lecz w tamtym momencie musiałem się po prostu z tym pogodzić.
Czy można nazwać to wspomnienie drugim czynnikiem? Sądzę, że tak.
Myślę, iż to mogło być jednym z tych ważniejszych. Jednym z tych, które sprawiły, że zapomniałem. O czym? Nie chciałbym pamiętać.
Ale przecież o rodzinie niełatwo zapomnieć.
Na razie mogę udawać, że nie pamiętam. W porządku. W końcu już od dawna nie wiem, czym jest rodzina.
1026 słów
CZYTASZ
Kiedy byliśmy szczęśliwi... - Sleepy Boys, Wilbur Soot
FanfictionMałe rzeczy mogą doprowadzić do tragedii, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Czasami nie widzimy problemu lub bagatelizujemy go słowami ,,przesadzasz". Dlatego przenieśmy się dzisiaj w opowieść o wspomnieniach, stracie oraz bólu człowieka...