3. TOMMYINNIT - Wiara

82 10 1
                                    

Deszcz. Czym właściwie jest deszcz? Łzami? Zwykłą wodą? Częścią przyrody czy tworem ludzkich myśli? Ciemnością czy światłem? Pamiętam, iż ostatnimi czasy świat płakał nade mną częściej niż kiedyś. Lubiłem to jednak. Przynajmniej mogłem powiedzieć, że kogoś obchodzę. Nawet jeśli nie była to do końca osoba. Wyobrażałem sobie, że to właśnie z deszczem mogę porozmawiać. Że to właśnie on mnie rozumie. Jako jeden z niewielu. Było mi z tym dobrze.

Wiem jednak, że to wszystko, ta samotność i każda zła myśl oddalały mnie od ludzi. Nie jestem pewien czy to dobrze. Nie pamiętam. A może po prostu nie chcę już wiedzieć? Czy nie łatwiej byłoby w takim razie zapomnieć? Dlaczego to musi być tak bardzo trudne? Może właśnie dlatego dzisiaj siedzę na dachu naszego domu i zastanawiam się, czy żałuję? Czy żałuję tego, iż przestałem wierzyć w ludzi? W ich uczucia? W ich miłość do mnie? W tą udawaną miłość, którą kiedyś mnie darzyli?

Pamiętam, że następnej wiosny dużo padało. Poranne powietrze osiadało na moje skórze, zostawiając na niej krople rosy. Lubiłem to. Czułem się wtedy, jakbym naprawdę był częścią tej majestatycznej natury. Wiem, że chciałem zostać w ten sposób na długie godziny. Siedzieć niczym kamień i czekać, aż rosa wyparuje, a ptaki na niebie uznają mnie za na tyle godnego, by móc uczynić mnie swoim nowym domem. Chciałem tego. Ale nie mogłem. Za każdym razem powstrzymywała mnie myśl, że jeszcze tam jesteście, że jeszcze będziecie chcieli mnie kochać. Wierzyłem, iż jeszcze może coś dla was znaczę. Czy się myliłem? Czy wtedy to była jeszcze prawda?

Pamiętam, że potem zaczął padać deszcz. Jakby wyczuwał mój nastrój i chciał powiedzieć ,,Jestem tu dla ciebie". Chociaż może to była tylko moja wyobraźnia. Przecież od dawna mogłem dostrzec szare chmury na niebie. Myślę, że wolałem sobie wmówić, że nie jestem samotny, niż naprawdę w to uwierzyć. Wtedy miałem nadzieję, że ktoś się mną jeszcze przejmuje.

Najpierw zaczęły spadać małe krople. Lekko uderzały o moją twarz. Zamknąłem oczy i spojrzałem w górę, by jeszcze bardziej oddać się temu uczuciu. Słyszałem, jak deszcz coraz głośniej bębnił o deski pobliskiego domu. Mojego domu. Pozwoliłem sobie jednak zostać i poczekać, aż deszcz całkowicie zmoczy mi ubrania. Nie jestem pewien, dlaczego tak bardzo byłem przywiązany do tych kropli wody spadających z nieba. A może wiem, tylko nie chcę tego powiedzieć?

Pamiętam, że w tamtym momencie czułem się pusty, ale i wolny. Ten inny rodzaj wolności, ten dobry i prawdziwy. Jakbym mógł latać wśród chmur, nie bojąc się, iż spadnę. Wiedząc jednocześnie, że siedzę na prostej skale. Czułem, że mógłbym zostać tam przez długi czas. Po prostu siedzieć i nie odchodzić. Zostać. Zamarznąć. Rozkoszować się deszczem i jego zapachem. Nie wstawać. Zmoknąć. Stać się częścią tego wszystkiego, mimo że na to nie zasługiwałem. Wciąż nie zasługuję.

- Wilbur?

Nie mogłem sobie pozwolić na rozproszenie. Nie chciałem. Pragnąłem zniknąć. Rozpłynąć się w rzeczywistości i we wspomnieniach.

- Tak?

Tylko że nie mogłem. Nie potrafiłem zignorować błagań mojego brata. Mojego maleńkiego braciszka, którego wiedziałem, iż nie mógłbym nigdy zostawić. Przynajmniej jeszcze nie wtedy.

- Schowaj się pod dach. Przeziębisz się.

Czy aż tak się wtedy o mnie martwiłeś? A może powiedziałeś to z przyzwyczajenia? Obowiązku? Kiedy twój starszy brat nie potrafi sam się sobą zaopiekować, ponieważ czuje, że traci rozum, ty przyjmujesz jego obowiązki. Wiem, że tak było. Wiem, ponieważ patrzyłem na to z daleka. Tylko ty i reszta tej rodziny byliście ślepi na to zachowanie.

Nie chciałem jednak, żeby tak wyszło. Przepraszam. Powinienem być dla ciebie lepszy. Wstać i iść dalej. Ale nie mogłem.

- Czyżbyś się martwił, Toms?

Kiedy byliśmy szczęśliwi... - Sleepy Boys, Wilbur SootOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz