Poranek przytłaczał ciszą. Artysta patrzył na płótno i wydawało mu się, że jest ślepy. Zabawne — widzieć i nie widzieć zarazem. Pozostawało mu więc wpatrywanie się, uparte i nic niewnoszące. Równie dobrze mógłby nie stworzyć niczego. Mogłoby nie być twarzy, melancholijnych oczu, woni terpentyny, która wdzierała się w nozdrza.
Nigdy nie żył naprawdę ten, kto nie oddał się sztuce.
Artysta poczuł, że jest pusty.
***
Ethan, po tym, gdy wręczył swojej matce paczkę, pomyślał, że zasłużył na odpoczynek. Uciekł do pokoju, zanim ktokolwiek zdążyłby nakłonić go do rozmowy. Pragnął samotności. Zaszycia się w czterech ścianach, cudownie znajomych, bezpiecznych, nijakich. Założył słuchawki na uszy i sięgnął po książkę. Przez chwilę napawał się błogosławionym odrealnieniem. Wspaniale było odciąć się od wszystkiego i wszystkich.
Muzyka nie dekoncentrowała go, mógł więc zatonąć w lekturze. Nie był wierzący, ale gdyby kiedykolwiek zapragnął się modlić, wiedział, kto byłby jego patronem. Święty spokój zasługiwał na każdą ofiarę.
Nawet nie zauważył, kiedy matka weszła do jego pokoju. Pojawiła się nagle i po prostu stanęła w drzwiach. Ethan z wrażenia prawie podskoczył na łóżku. Dziwnie było uświadomić sobie, że już od dobrej chwili nie jest sam. Pospiesznie ściągnął słuchawki. Wolał nie myśleć, ile rzeczy zdążyła mu powiedzieć, kiedy niczego nie słyszał.
— O co chodzi? — zapytał.
Nie odpowiedziała mu. Weszła do pokoju i usiadła na fotelu. Spróbowała się uśmiechnąć. Ethan patrzył na nią przez chwilę, starając się wyczuć, co kryje się pod przybraną maską. Być może, nie było pod nią zupełnie nic. Matka uśmiechała się lekko, choć oczy miała smutne. Tak, jak zwykle, kiedy na niego patrzyła.
— Gdzie przeczekałeś burzę? — Spojrzała na niego badawczo.
— W cukierni. Była potworna kolejka i jakoś tak wyszło, że rozpadało się, kiedy miałem wychodzić — odparł.
— To dobrze. Martwiłam się, że zmokniesz. Ojciec też się martwił.
Ethan uznał, że tego nie skomentuje.
— Stało się coś?
Matka kiwnęła głową.
— Otworzyłam paczkę. Jedna patera jest uszkodzona. Trzeba będzie złożyć reklamację.
— No dobra... Numer właściciela cukierni gdzieś tam jest. Zadzwoń do niego i powiedz mu, że...
— Już dzwoniłam. Prosi, żeby odnieść paterę z powrotem. Skoczysz jutro przed pracą? Wiesz, będzie piątek, jeśli teraz tego nie załatwimy, to stracimy trzy dni.
— Spoko — odpowiedział Ethan. Nie miał ochoty na dyskusje. Naprawdę czuł, że musi pobyć sam ze sobą. Miał nadzieję, że matka jak najszybciej wyjdzie.
Wymamrotała jakieś podziękowanie i spojrzała na niego badawczo. Nie lubił, gdy przypatrywała mu się w ten sposób. To było jak obdarcie z prywatności. Jej oczy widziały więcej, niż jakiegokolwiek innego człowieka. Znała go przecież najdłużej.
— Wszystko dobrze? — zapytała miękko.
Ethan miał na końcu języka odpowiedź. Długą i bardzo wyczerpującą. Był gotowy rzec, że jest mu wprost cudownie. Co bowiem było lepszego od czucia się jak intruz we własnym domu? Od tych dziesiątek spojrzeń, które matka i ojciec wymieniali za jego plecami, unikając zakazanego tematu jak ognia? Wreszcie, od tego przeklętego poczucia, że to nawet nie jest jego przestrzeń, że skoro rodzice nie potrafią przegryźć tego, jak sprawy się mają, to może woleliby widzieć na jego miejscu kogoś innego?
CZYTASZ
Cisza ulic || 18+ || Damiano David x Ethan Torchio
FanfictionBo żyć z tobą nie mogę, a bez ciebie - nie potrafię. Sztuka jest wszędzie, kwestia tylko, by odnaleźć inspirację.