Skadi, wspólnie z Eternalsami oraz Karunem, przemierzała pustynię, znajdującą się gdzieś w Australii. To właśnie tutaj, mieli znaleźć Thenę, którą przypomniała sobie jako pierwszą oraz Gilgamesha, sprawującego nad nią opiekę. Jak się okazało, nie tylko Skadi, zaczynała odchodzić od zmysłów.
Tuż przy lądowaniu, powiedziano brunetce, że bogini wojny, cierpiała na Mahd Wy'ry - rzadką chorobę, dotykającą wyłącznie Eternalsów. Coś, podobnego do ludzkiej demencji, gdzie przez nagromadzenie się wspomnień, dany Wieczny, zaczyna zapominać o tym, gdzie dokładnie się znajduje. Przez co, mieli już dwie osoby, borykające się z problemami pamięciowymi.
Będąc coraz to bliżej miejsca, gdzie miały mieszkać osoby, do których to szli w gości, wychodząc zza niewielkiego pagórka, w oczy rzucił im się martwy Dewiant. Skadi, w jednej chwili, wybiegła przed szereg, podchodząc do martwej istoty. Okulary przeciwsłoneczne, które zwędziła z samolotu Kingo, z nosa, założyła na czubek głowy, mrużąc oczy, by dokładniej, móc przyjrzeć się stworzeniu. I nie potrzeba było zbyt wiele, aby dostrzegła symbol organizacji Dziesięciu Pierścieni, widniejący na pocisku, wciąż tkwiącym w ciele gada.
— Czyli musiało być ich wtedy więcej. — mruknęła pod nosem, kładąc ręce na biodrach. Z powrotem, zsunęła szkła na nos, cierpliwie czekając na resztę, aż łaskawie raczą do niej dołączyć.
Przyznać musiała, że jak na istoty nadprzyrodzone z niewyobrażalnymi mocami, to jednak strasznie się wlekli. I nie miała tu oczywiście na myśli Karuna. Wobec niego, czuła podziw, że chciało mu się z nimi lecieć i jeszcze taszczyć wszystkie te sprzęty, potrzebne do nakręcenia dokumentu, który Kingo sobie ubzdurał. Naprawdę, była pod ogromnym wrażeniem.
— Czy to ten Dewiant, z którym walczyłeś w Londynie? — pan reżyser, skierował to pytanie do Ikarisa, podążającego na czele grupy. Natomiast Skadi, zmarszczyła brwi, gdyż o tym, już jej nie powiedzieli. Ogółem, jeśli teraz porządnie nad tym myślała, to poza przedstawieniem się, tak naprawdę, niczego nie usłyszała z ich strony. Żadnego planu, czy chociażby przyzwoitego wyjaśnienia tego, co się działo.
— Inny. Musi być ich znacznie więcej. — odparł blondyn i tutaj, brunetka zdecydowała się wtrącić, zrównując z nim kroku.
— Ten akurat, musiał zaatakować miejsce, w którym się znajdowałam. Jednak zdołał uciec, zanim w ogóle zdążyłam go zobaczyć. Pozostałe dwa, nie miały tyle szczęścia. — mruknęła, podciągając rękawy golfu.
Mimo faktu, że był on cienki, wciąż było jej gorącą. Nie rozumiała, dlaczego wszyscy szli grubo ubrani, podczas gdy ona, zmuszona była zostawić kurtkę w samolocie. Na tej pustyni, panował istny skwar, który najwyraźniej, ona jedyna, zdawała się odczuwać.
— Dobra, kręcimy. — zaczął Kingo i cyrk na kółkach, zaczął się po raz kolejny. — Już za chwilę, poznacie dwójkę najwspanialszych wojowników, jakich Świat kiedykolwiek znał. Thena, legendarna, zabójcza i niezwykle stylowa. I jej nieodłączny przyjaciel... wspaniały i waleczny Gilgamesh! — brunet, pokazał coś swojemu lokajowi, który prędko popędził pod lepiankę, z okolic której, unosiła się wąska stróżka dymu. — Gilgamesh! — powtórzył, kiedy nikt nie wyszedł.
Dlatego, brunetka zdecydowała się zapukać. Chwyciła kołatkę i uderzyła nią parę razy o drewniane drzwi, które równie dobrze, mogłyby prowadzić do jakiejś fortecy albo średniowiecznego zamku.
I ponownie, przez chwilę nikt nie przychodził. Kobieta, zrobiła kilka kroków w tył, cofając się w bok i robiąc miejsce Ikarisowi. A kiedy odwróciła się do tyłu i ujrzała, że znajdowała się w kadrze, zmarszczyła brwi.
— Kamera. — mimo swojego lekkiego rozkojarzenia, wywarczała te słowa, sprawiając, że Karun, prędko odsunął obiektyw tak, by nie było jej widać, a by móc w filmie uchwycić mężczyznę, w małym fartuchu, który w końcu raczył im otworzyć.
CZYTASZ
𝗺𝘆 𝘁𝗲𝗮𝗿𝘀 𝗿𝗶𝗰𝗼𝗰𝗵𝗲𝘁 𝗗𝗥𝗨𝗜𝗚 ✓
Fanfiction❝Cursing my name, wishing I stayed❞ | female oc x druig | | marxvela © 2021 | | mcu fanfiction | | start: 21.11.2021 | | end: 24.12.2021 | | part of REDEMPTION UNIVERSE |