Rozdział I: Gniew marsjańskiego nieba

98 9 24
                                    

Burza biła nienawistnymi gromami rozjaśniając pokój brutalnie zamordowanej ofiary. Blask piorunów zrywał komfortową maskę ciemności nocy z mojej twarzy. Jakby chcąc w ubrudzonej konstelacjami kropel krwi szybie pokazać mi moją wypraną z emocji i człowieczeństwa, niby to ludzką, a jednak dyskretnie zaakcentowaną gadzią skórą twarz. Pioruny waliły, jakby chciały rozerwać szybę i mnie dorwać. Wraz z nimi szumiał zimny marsjański wiatr wściekle wędrujący pośród megamiasta Tharsis, śmierdzącego palonymi narkotykami, poprzepalanymi stykami kabli i chemikaliami. Jak mokry pies, którego sierścią były monstrualne bloki, a mi podobni na wszelakie sposoby modyfikowani ludzie żerującymi na niej pchłami. Trup dziewczyny był rozcięty wzdłuż tułowia od gardła po pochwę, a organy wyjęte na szklany stół. Podłoga była przesiąknięta krwią jak gąbka, aż słychać było jak tryska i sączy się z niej pod naciskiem butów. Różnica w sekundach między rozblaskiem pioruna, a gniewnym grzmotem była coraz krótsza. Patrzyłam na twarz ofiary, z której życie zostało wywalone na stół, jak przecenione rzeczy na sprzedaż.

 Spojrzałam na mojego partnera z Gwardii marsjańskiej - Wowę. Dla jednych obojętny jak maszyna. Dla drugich, typowy, podrasowany człowiek z łuskami widocznymi na jasnozielonej skórze. Dla mnie ktoś bardzo bliski, a jednocześnie z wielu przyczyn dalszy, niż bym chciała. Oboje jak kostki lodu, które chciałyby się roztopić w człowieczeństwie, zamiast tkwić w znieczulicy na wszechobecną przemoc pilnowaliśmy zwłok czekając na Zaklinacza Dusz. 


- Witajcie. Ale ktoś ją mocno odłączył. Tyle krwi? Powodziło się. Wnętrzności też pierwszy sort. Ale wylogowanie nie patrzy na zasoby. Mechwe oceni ...– powiedział przybyły Zaklinacz. 

Zaklinacze denerwowali mnie swoim mieszaniem Symulacjonistycznej religii w pracę. Jego łysa głowa nagle nabrzmiała od bladoniebieskich żył z okrągłymi, przypominającymi mrokiem czarne dziury, ani to okularami, ani oczami skanującymi powierzchnię apartamentu ofiary w postaci śladów z kodem genetycznym i nośników danych. Żyły na jego łbie wydawały się pulsować, jak gardło rubasznego oblecha żrącego tanie, syntetyczne mięso z pobudzającymi łaknienie uzależniającymi, śmieciowymi dodatkami. 

 - Symulacjoniści zapowiedzieli w Świadomości Zbiorowej, że się do nas zbliżają. Chcą nam zabrać implant telepatyczny zabitej – Wtrącił się Wowa.

- Pośpiesz się i idź stąd, zanim twoi dawni koledzy tu przyjdą – podnosząc głos zwróciłam się do Zaklinacza dusz.

 Zapewne zastanawiacie się, jakim trzeba być debilem, żeby zapowiadać takie ataki. Odpowiedź jest prosta: Głodnym atencji. Schowałam się za kanapę kilka metrów od okna, zaś Wowa butem powalił na ziemię szafę z ubraniami. Burzę przepędzającą krzykiem noc i wiatr szumnie pełzający między budynkami jak grzechotnik zagłuszył odgłos silnika drona Symulacjonistów. Wbili się nim do środka rozwalając przeszkloną ścianę apartamentu. Inna grupa przeprowadziła atak od strony klatki schodowej. W tamtą stronę poszedł Wowa. Czas zwolnił. Fala uderzeniowa rzuciła mną o ścianę z tyłu z której spłynęłam na podłogę. Pomimo bólu kręgosłupa, który przeszedł przez moje całe ciało, zebrałam w sobie siły i wyskoczyłam zza kanapy, moje czarne włosy jak kołnierz kobry rozpłynęły się w galarecie spowolnionego czasu. Z mojego przedramienia wyszła lufa broni pół-automatycznej krótkodystansowej. Skierowałam ją najpierw na agresora stojącego po lewej stronie wbitego do połowy drona, przypominającego częściowo łóżko, a częściowo statek, z postawionym na maszt żaglem z ludzkiej skóry. Wyszli z drona oszołomieni drzwiami umieszczonymi po bokach niemal z niego wypadając, ale nadal gotowi do ataku. Mieli przy sobie topory laserowe, w których metalowe ostrza zastąpione były promieniem lasera znajdującym się w prostej linii pomiędzy dwoma ogniwami i pistolety na naboje z paraliżującą neurotoksyną. Gdyby zdążyli się do mnie dorwać, mogliby mnie gwałcić i obdzierać ze skóry toporami. Już prawie im się to raz ze mną udało i jestem pewna, że będą próbować dalej. Wystrzelony prze zemnie nabój posiadał kamerę z telepatycznym transferem obrazu umieszczoną na szczycie pocisku. Widziałam, jak leci w jego stronę. Agresywna twarz zdążyła zamienić się w zmyte z wszelkiej nadziei na zwycięstwo przerażone lico. Nabój przeszedł przez czaszkę do mózgu, w którym eksplodował. Przesłałam obraz kamery do Świadomości Zbiorowej. Tłum lubi krwawe widowisko, a im bardziej naszą organizację lubi społeczeństwo, tym lepiej dla nas. 

Przyszła pora na tego po prawej. Tak samo jak martwy od ułamków sekund zamienionych w minuty poprzednik był zakapturzony, ze sztuczną, karykaturalną wręcz i ostentacyjnie wyeksponowaną pół-nagością muskulaturą. Wjechałam wślizgiem w jego kolana wywracając go. Przeturlałam się po pełnym rozbitego szkła bagnie krwi, którym była podłoga, kiedy próbował mnie zabić toporem laserowym. Trzymałam go nogami na odległość. Wróciły wspomnienia, kiedy uzbrojeni w te same topory Symulacjoniści próbowali mnie zgwałcić. Widziałam po jego oczach, że myśli o tym. Strzeliłam w jego barki. Nie chciałam, go tak po prostu zabić. Chciałam, żeby cierpiał tak długo, na ile to możliwe. Wstałam, wskoczyłam za jego plecy i wsunęłam ramiona pod jego pachy, umieszczając dłonie na jego karku zamykając w ten sposób chwyt zapaśniczy. Ledwo mając siłę, wsadziłam jego głowę w kręcące się śmigło drona, które jak krajalnica do mięsa pocięła ją na plastry. Przestał krzyczeć, kiedy wirująca stal przecięła język i struny głosowe. Nie wierzgał się rozpaczliwie próbując mnie sięgnąć przerośniętymi ramionami, kiedy przyszła kolej na mózg. Byłam ranna, ale mnie to nie ruszało. Z metalowych kości palców mojej prawej dłoni zwisały skóra i mięśnie poharatane śmigłem. Gdy coś mnie boli dostatecznie długo, ból przemienia się w ciepło. Jedyne, które zapewne czeka przez resztę życia na tej chłodnej planecie. Czas wrócił do normalnego biegu. Z tyłu osłaniał mnie Wowa. Na klatce z ruchomymi schodami biegli zamachowcy samobójcy. Przekazał mi telepatycznie obraz ze swoich oczu, gdy wyskoczył nich z ciężkim działem obrotowym ukrytym w zgięciu kolana, zaś odrzut wystrzału w sojuszu ze słabą marsjańska grawitacja utrzymywały go nad głowami napastników. Ściany wyglądały jak durszlaki, a schody zamieniły się w krwawy wodospad, porywający za sobą biosyntetyczne wnętrzności jak woda kamienie. Ogień ucichł. Burza też.

 - Aertemido, co z twoją dłonią? - Spytał mnie wyraźnie przejęty Wowa.

 - Nic mi nie jest. Zszyję to w domu – odparłam pośpiesznie. - Od zawsze drażniło mnie, kiedy ktoś się o mnie martwi.

 - Dobrze, że zaczęliśmy rekrutować Symulacjonistów – Powiedział Wowa próbując złapać oddech. -  Pokazałeś, że masz jaja nie uciekając z pola walki tylko wspierając nas spowolnieniem czasu.

 - Dzięki temu zdążyłem się ukryć za hologramem pustego korytarza. Wciąż było ryzyko, że postanowili by nim iść i ... - Zaklinacz nie dokończył swojej wypowiedzi, bo postanowiłam mu przerwać: 

 - Jakby ode mnie to zależało, spowolnienie czasu byłoby dostępne dla wszystkich, a nie tylko dla Zaklinaczy. Poczekaj tylko, aż będę prowadzić w rankingu punktowym i przejmę dowodzenie. Nie spierdoliłeś, bo wiedziałeś, że nie zdążysz. I to był jedyny powód, dla którego spowolniłeś czas. Żeby każdy wokół zgłupiał i wolniej myślał. - wskazałam w jego stronę oberwanym z tkanek palcem.

- Masz implant? - spytał Wowa, stając między nami, patrząc raz na mnie, raz na Zaklinacza.

 - Tak mam. Proszę mi tak wylewnie nie dziękować. Zapraszam jutro w nocy do Tanat Mons. - Zaklinacz wziął głęboki oddech, po czym dodał: 

 - To, że ostatnim razem mało cię nie wyruchali i miało to miejsce przy spowolnieniu czasu nie znaczy, że to było celowe działanie któregoś z Zaklinaczy. Przykro mi, ale żyje się dalej. Ani ja, ani żaden z mojej sekcji nie będzie cię za to przepraszał do końca życia. 

 - Wkurwia mnie wasze prawo do telepatycznej ingerencji w cudze postrzeganie bez wcześniejszej zgody i zawsze będzie mnie wkurwiać. Wtedy też któryś z was musiał uciekać, po czym twierdził, że chciał pomóc! - Powiedziałam szybko, nie podnosząc głosu, zaciskając zęby i opuszczając głowę na bok nie spuszczając rozmówcy z oczu. Zawsze tak mam, jak się naprawdę zdenerwuje.

 - Oboje japa! Idziemy stąd! - wtrącił się Wowa. Rozpoznał, że jestem o krok od zrobienia zadymy.

Ogień amnezjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz