Pociąg wyjeżdżał punkt 7:10. Do drzwi mojej kwatery zapukano o 5:30, chociaż od czwartej byłem już w pełni gotowy. Poprawiłem odznakę wojskową i strzepnałem kurz z ramienia, modląc się, by moje podkrążone oczy nie były bardziej widoczne niż zazwyczaj. Wziąłem do ręki torbę, którą poprzedniego dnia panicznie pakowałem. Ubrań miałem na najwyżej tydzień. Nie planowałem balować w Moskwie dłużej niż wymagała tego dyplomacja.
Oczywiście jak tylko otworzyłem drzwi i opuściłem mój azyl zaczął się cyrk. Dwójka ochroniarzy, kompletnie zbędna, jakbym sam nie potrafił zabić gołymi rękami. Komicznie to musiało wyglądać z perspektywy przypadkowego widza, gdyż byłem od obydwu z nich wyższy, nie mogli mieć więcej niż metr siedemdziesiąt pięć, za to ja mogłem poszczycić się wzrostem 185 centymetrów, 189 w butach, które wtedy miałem na sobie. Odprowadzili mnie do auta.
Było nieoznakowane, bez tablic, nie rzucało się w oczy, po prostu zwyczajny, czarny samochód. Drzwi zostały mi otwarte a ja usiadłem na miękkim fotelu. Nie raczyłem nawet spojrzeć na osobę, która te drzwi otworzyła. Nie było to ważne, inni ludzie generalnie nigdy mnie nie obchodzili. Nie mieli tyle władzy co ja, nie mieli tyle siły co ja. Byli słabi, żałośni i potrzebowali pomocy.
Mi nikt nie musiał pomagać. Byłem idealny, miałem mnóstwo atutów. Z wyglądu byłem przepiękny. Nadludzko piękny. Wyglądałem jak sztuka, jak obraz namalowany ręką mistrza. Szczyciłem się tym. Oprócz tego byłem potężny, cała Europa z napięciem patrzyła mi na ręce czekając aż zrobię jakiś ruch. Każde moje skinienie ręką czy subtelny ruch głową sprawiał że arena międzynarodowa wstrzymywała oddech. Miałem ich w garści.
Podróż minęła szybko, a ja przez ten czas rozpatrywałem wszystkie możliwości tego, co stanie się w Moskwie. Wiedziałem, że chodziło o jakiś pakt, ale jaki? Z moich jakże głębokich rozmyślań wyrwało mnie zatrzymanie się samochodu. Byliśmy na dworcu. Wysiadłem z auta zanim ktokolwiek zdążył otworzyć mi drzwi i odetchnąłem z ulgą, gdyż było raczej pusto. Nie potrzebowałem stresu związanego z tłumami, już wystarczająco denerwowała mnie myśl o spotkaniu twarzą w twarz z ZSRS.
Szybko tłumaczę żeby ludzie nie pomyśleli czegoś głupiego: nie zakochałem się czy coś w ten deseń. Po prostu stanowił realne zagrożenie, jeden z niewielu krajów z jakim wojna byłaby trudna. Za mną wysiadł mój minister spraw zagranicznych, Joachim von Ribbentrop. Niby zajmował wysokie stanowisko w rządzie, jednak jego obowiązki ograniczały się do podpisywania dokumentów i tyle. Nie widziałem żeby robił cokolwiek innego, ale nie był to mój problem. Tak długo jak tańczył jak mu grałem był użyteczny. W towarzystwie jego i chyba dwóch innych urzędników udałem się na peron.
Biletami się nie martwiłem, nie moja działka. Na peronie usiadłem na ławce i spojrzałem na zegarek kieszonkowy.
7:05
"Już prawie czas" pomyślałem i przeszedł mnie dreszcz. Co prawda pociąg do Moskwy jechał z Berlina bite 36 godzin, ale już w tym momencie czułem gulę w gardle. Nienawidzę misji dyplomatycznych. Trzeba za dużo mówić, wymieniać za dużo uścisków dłoni, spamiętać za dużo nazwisk. Generalnie nieprzyjemna sytuacja. Gdy wewnętrznie przechodziłem przez wszystkie sześć stopni żałoby na peron wjechał pociąg stanowiący bezpośrednie połączenie Moskwa-Berlin, Berlin-Moskwa. Niestety, musiałem wstać z ławeczki i do niego wsiąść. Usiadłem wygodnie w przedziale, naturalnie, pierwszej klasy i wyjrzałem za okno, patrząc jak widok się rozmazuje gdy pociąg nabiera prędkości.
Ucisk na żołądku nieco zelżał a ja pozwoliłem sobie na przymknięcie oczu, gdyż po nieprzespanej nocy zmęczenie dawało się we znaki. Choć nie było to w planach niemal od razu zasnąłem.
CZYTASZ
Ribbentrop-Mołotow [III Rzesza x ZSRR]
FanfictionPakt o nieagresji. Tyle to miało być. Niestety, coś nie wyszło Pierwsza część trylogii "Zaufanie" _________ "Planowałem rozpętać piekło na ziemi, zrównać ten idealistyczny porządek zachodnich mocarstw z ziemią. Pozbyć się słabych ogniw, spalić spla...