Dwa.

402 36 9
                                    

Osiem godzin później, wstałem raczej wypoczęty, chociaż bolała mnie każda kość w moim ciele. Skrzywiłem się i nienaturalnie wygiąłem w akompaniamencie skrzypnięć i kliknięć moich stawów.

- Czy ja serio jestem aż tak stary? Mam przecież niecałe trzydzieści lat.

Pomyślałem, i, niestety pomyślałem to na głos. Siedziałem w przedziale sam, co było dla mnie zbawieniem. W myślach, tym razem na serio w myślach, skarciłem się za tą nieuwagę. Gdyby ktokolwiek był w pobliżu mógłby to uznać za akt słabości. Ostatnie czego mi trzeba to zostanie uznanym za słabego. Obraz za oknem zmienił się drastycznie. Pędziliśmy przez jakieś pola i łąki.

Widok, choć w miarę estetyczny, po pewnym czasie stał się monotonny. Odwróciłem wzrok od okna i sięgnąłem po gazetę. Otworzyłem ją na losowej stronie i lekko się uśmiechnąłem. To była jedna z moich gazetek, wypełniona po brzegi propagandą. Nigdy ich nie czytałem, nie były skrojone dla mnie.

Miały na celu zmanipulować ludność do bezwarunkowego zaufania mojej osobie. Patrząc na to, co było tam wypisane, w redakcji siedział ktoś o podobnym talencie jak ja. Był w stanie na tyle owijać w bawełnę, przeinaczać fakty, dodawać i odejmować aby zwykły, szary człowiek doszedł do wniosku że żyje w kraju który wygrał wojnę. Wojnę, która nigdy się nie odbyła. Lektura była intrygująca, chociaż wiedziałem czego po takich pismach się spodziewać.

Przeczytałem gazetę od deski do deski, okazjonalnie podkreślając czy wykreślając zdania. Odłożyłem ją do torby i spojrzałem ponownie na zegarek.

15:45

To była godzina obiadowa, przynajmniej w moim grafiku. Wstałem z siedzenia i wygładziłem ubranie po czym opuściłem przedział. Na korytarzach było względnie pusto. Pojedynczy ludzie, którzy się nawinęli, szybko czmychali do swoich przedziałów. Oczywiście. Tchórze, słabi i żałośni ludzie. Niewarci mojego czasu, nadawali się tylko do wykonywania rozkazów.  Po paru minutach błądzenia dotarłem do wagonu restauracyjnego.

Rozmowy moich współpasażerów ucichły. Nie dziwię się, w końcu nie na co dzień spotyka się tak idealną osobę jak ja. To był jeden z tych "lepszych" pociągów, gdzie wagon restauracyjny rzeczywiście miał stoliki przy których można było usiąść. Złożyłem zamówienie i usiadłem w kącie, wyciągając zeszyt i długopis. Psycholog zalecił mi zapisywanie myśli, to więc robiłem. Czekałem na posiłek definitywnie za długo, gdy talerz został przede mną postawiony jedynie obdarzyłem kelnera pobieżnym spojrzeniem i zabrałem się za jedzenie.

Oddalił się szybkim krokiem. Tchórz. Niektórzy z tego społeczeństwa byli okropnie słabi. Posiłek był dość skromny, ale nie narzekałem, nie lubię dużych porcji. Jedzenie było... smaczne. Jak na wegetariańskie danie w pociągu oczywiście. Może uważam innych ludzi za gorszy sort, ale nie jestem w stanie przyjąć do wiadomości, że jakieś niewinne zwierzę miałoby cierpieć tylko po to, żebym zjadł obiad. To trochę ironiczne, ale kij z tym. Wolno mi.

Skończyłem posiłek i wypiłem szklankę wody, po czym odszedłem od stołu. Zapłaciłem już wcześniej. Udałem się do swojego przedziału i położyłem się na kanapie, która tam się znajdowała. Niekoniecznie chciało mi się spać, ale nic lepszego nie miałem do roboty. Przez godzinę próbowałem zasnąć a potem stwierdziłem że to jednak nie ma sensu i wyprostowałem się.

Pozostałe 26 godzin minęło w miarę spokojnie. Zjadłem jeszcze dwa posiłki i na dłużej się zdrzemnąłem, skończyłem czytać książkę. Zapisałem trzy strony w notatniku. Zdążyłem się zrelaksować gdy do mojego przedziału wszedł jeden z moich towarzyszy podróży.

- Szefie, za piętnaście minut będziemy w Moskwie.

Automatycznie jakiekolwiek rozluźnienie mnie opuściło, ustępując miejsce paraliżującemu zdenerwowaniu.

- Możesz odejść.

Zbyłem go ruchem ręki i przygotowałem się do wyjścia. Po paru minutach już staliśmy.

19:25, Moskwa

Ribbentrop-Mołotow [III Rzesza x ZSRR]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz