Dziesięć.

321 30 18
                                    

Zjadłem jabłko. Było kwaśne. To dobrze, słodycz nie była czymś w moim stylu, jak pewnie już wszyscy ogarnęli po moim przydługim paragrafie odnośnie mleka z kawą. Ci, którzy nie ogarnęli powinni nauczyć się czytać ze zrozumieniem, bo nie będę zawsze wszystkiego tłumaczyć. Tak więc, zjadłem to kwaśne jabłko, schowałem gazetkę do torby i wziąłem ją, to jest, torbę, do ręki po czym wszedłem do kuchni.

Komuch nadal siedział przy stole i coś pisał, chyba list, tak szczerze miałem to w dupie. Rzuciłem w tył jego głowy ogryzkiem i wsparłem jedną rękę na biodrze.

- Wyrzuć to, idę się do końca ubrać i będziemy podpisywać ten twój zasrany pakt.

Odwróciłem się na pięcie i poszedłem do przedpokoju. Założyłem buty (ze sztucznej skóry) i płaszcz, po czym go zapiąłem. Popatrzyłem na zegarek.

8:01

Komuch wyszedł z kuchni, lekko przybity. W mojej głowie wszystko się kotłowało.
"I dobrze Ci tak, ty komunistyczna szmato."
Jak na szmatę w sumie był dość seksowny- dobra, dobra, stop. Nieładnie, niegrzecznie i niekulturalnie tak myśleć gdy ma się już z kimś dziecko. Jej ojciec był na tyle miły i się nią opiekował, więc teoretycznie dla mnie nie istniała, ale trochę to nietaktownie. Nie żebym ją kochał, córka była wpadką, ale jakiś poziom obowiązuje, miała dopiero ile, dwanaście, trzynaście lat?

Komuch założył buty i marynarkę i bez słowa wyszedł z mieszkania. Prychnąłem i wyszedłem za nim, nawet się nie obróciłem kiedy ten zatrzymał się by zamknąć drzwi tylko poszedłem prosto do auta. Po chwili Rosjanin do mnie dołączył. Pojechaliśmy. Droga, tradycyjnie, minęła w milczeniu. Gdy byliśmy na miejscu nie czekając na ZSRR wyszedłem na poranne słońce w okularach przeciwsłonecznych i wypatrzyłem Ribbentropa i do niego podszedłem. Skinął głową na przywitanie i rozpoczął rozmowę:

- Dzień dobry, jak się Pan czuje?
- Zadowalająco.
- Bardzo mnie to cieszy, z Mołotowem omówiliśmy parę detali paktu gdy Pan przebywał u Związku Radzieckiego.
- O szczegóły prosiłbym wtedy, gdy do podpisywania paktu ma dojść.
- To już niedługo proszę pana.

Niestety ta pogawędka została nam przerwana przez komunistę, który położył to swoje cholerne łapsko na moim ramieniu. Miałem ochotę odgryźć mu tą rękę, w końcu miałem dość ostre zęby. Oblizałem wargi i skarciłem go wzrokiem, a ten jedynie cicho się zaśmiał.

- Zapraszam, idziemy podpisywać "ten cholerny pakt".

Mimowolnie się uśmiechnąłem. Może i za nim nie przepadałem (a tu się zdziwisz, zdziwisz się potężnie), ale potrafił żartować. Odsunąłem się od niego i już chwilę później znalazłem się w przyjemnie chłodnym korytarzu. Ruszyłem do pokoju konferencyjnego i otworzyłem ciężkie, drewniane drzwi. Ze środka spojrzały na mnie cztery pary oczu, jedne z nich należały do Mołotowa, kolejne dwie do jakichś rosyjskich urzędników, a ostatnie do jednego z moich ludzi.

Usiadłem w zaskakująco miękkim krześle. Po chwili reszta do nas dołączyła, a ZSRS zajął, jak to na gospodarza przystało, honorowe miejsce na szczycie solidnego, dębowego stołu. Stół ten miał tak grube nogi, że gdyby przyłożyć walizkę z bombą do jednej z nich to nawet, gdyby cel zamachu stał dość blisko, ale nie za blisko, prawdopodobnie by przeżył. Siłę uderzenia zaabsorbowałby sam stół, a także część z niej uciekłaby przez otwarte okna. Sam z resztą przekonałem się o tym dnia 20 lipca 1944 roku, ale nie uprzedzajmy faktów.

8:35

Mołotow wyciągnął teczkę i ją otworzył. Przygotował papiery, rozejrzał się po zgromadzonych po czym nieprzyjemnymi dla ucha, chrapliwym głosem powiedział:

- Posiedzenie w sprawie paktu o nieagresji, a także tajnego protokołu mającego na celu ustalić podział Europy, uważam za otwarte.

Sprytnie rozegrane, stary druchu.

Ribbentrop-Mołotow [III Rzesza x ZSRR]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz