Rozdział VIII

847 72 2
                                    

- Byłam – Odparła jeszcze ciszej niż przedtem. – W Twoim umyśle..

     Abaddon wytrzeszczył oczy z niedowierzania. Otworzył szeroko usta po czym je zamknął, nie wiedząc co jej na to odpowiedzieć. Kurwa! Lucyfer miał rację – Odepchnął tą myśl jak najdalej od siebie. Nie miał najmniejszej ochoty zgadzać się ze swoim bratem. A przynajmniej nie w tej chwili. Szybko się wyprostował i zaczął chodzić w te i z powrotem po całej sypialni, nerwowo przeczesując włosy.

- Abaddonie – Usłyszał cichy szept Brooklyn, ale zignorował go pogrążając się jeszcze bardziej w swoich myślach. Miał pięć dni. PIĘĆ! A po upływie terminu nie chciał stanąć twarzą w twarz z Lucyferem. Co z tego, że był nieśmiertelny? Wielkie GÓWNO! Abaddon za dobrze znał brata i wiedział, że jeśli nie spełni jego zachcianki, zostanie uwięziony. A na to bynajmniej nie miał ochoty.

- Don! – Popatrzył się na Brook, która przyglądała mu się z zaciekawieniem. Machnął w jej stronę ręką, żeby się od niego odczepiła i kontynuował spacerowanie po pokoju. Musiał mu oddać Brook. Miał ostatnie pięć dni, żeby przekonać się czy jego podejrzenia są prawdziwe.

- Kurwa – Mruknął pod nosem, szarpiąc za swoje włosy. – Co ja mam teraz kurwa zrobić?!

     Stanął jak wryty, kiedy poczuł, że czyjeś ramiona otaczają go w pasie. Obrócił się gwałtownie i zobaczył Brooklyn, która ze spokojem spoglądała mu w oczy.

- Co Ty robisz? – Zapytał zdziwiony, przyciągając ją jeszcze bliżej.

- Nie wiem – Mruknęła. – Poczułam, że muszę Cię pocieszyć – Szepnęła wtulając swoją twarz, w jego klatkę piersiową.

     Abaddon nic nie odpowiedział. Oparł brodę o czubek jej głowy i ciężko westchnął.

- Czemu tak się dzieje? – Zapytała patrząc mu  prosto w oczy. Upadły podniósł prawą brew do góry, na co Brooklyn cicho westchnęła. – Czemu mam potrzebę pocieszania Cię? Czemu nie mogę przestać o Tobie myśleć, zwłaszcza, że jeszcze niedawno chciałam Cię zabić, a teraz? Teraz sama nie wiem co do Ciebie czuję.

      Demon gwałtownie odsunął się od dziewczyny, spuszczając głowę. Zamknął oczy i zacisnął dłonie w pięści.

- Abaddonie.. – Zaczęła, ale Upadły przerwał jej unosząc do góry prawą rękę.

- Idź – Wyszeptał, odwracając się do niej plecami. Odpowiedziała mu tylko cisza. – Idź i nie wracaj.

- Co? – Brooklyn otrząsnęła się z szoku i podbiegła do Upadłego.

- To co słyszałaś – Mruknął, zwinnie wymijając jej ramiona, które chciały go objąć.

- Co się z Tobą stało! – Wrzasnęła zirytowana.

- Po prostu się wynoś!

- Po moim trupie! – Warknęła, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Abaddon odwrócił się w jej stronę, mocno zaciskając szczękę.

- To da się załatwić - Powiedział, przybierając pokerową maskę. – Za pięć dni mam Cię oddać Lucyferowi, ale równie dobrze mogę to zrobić teraz.

- Nie zrobisz tego – Odpowiedziała pewnie, posyłając w jego stronę arogancki uśmieszek.

- A chcesz się założyć? - Mruknął podchodząc do dziewczyny.

- Obiecałeś – Oparła, nie ruszając się z miejsca. Może kiedyś zaczęła by się cofać, ale nie teraz. Czuła, że coś łączy ją z tym kretynem. Wiedziała to, tylko nie potrafiła określić co to takiego jest.

Demoniczne przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz