Rozdział XI

767 63 5
                                    

      

     Po usłyszeniu tych słów Abaddon zamarł z przerażenia. Wpatrywał się w Lucyfera dokładnie analizując każdy jego ruch. Kurwa! Wystarczy, że zachowam pozory i może się nie domyśli, że to JA! JEGO BRAT! KURWA...

- Skąd takie przypuszczenia? – Upadły zapytał obojętnym głosem, przybierając pokerowy wyraz twarzy.

     Lucyfer zaprzestał swojej dotychczasowej wędrówki po pokoju i z tępym spojrzeniem wpatrywał się w swojego brata. Otwierał i zamykał buzię nie mogą zdobyć się na odpowiedź.

- Dowiem się dzisiaj? – Abaddon zapytał lekko zirytowany całym tym zajściem.

- MILCZ! KURWA MILCZ! – Diabeł wrzasnął, a z jego gardła zaczął się wydobywać niebezpieczny warkot. Abaddon aż nazbyt dobrze wiedział co ten dźwięk zwiastował i nie miał ochoty ponownie doświadczać tego na swojej skórze.

- Jak sobie życzysz – Wymamrotał podnosząc ręce w obronnym geście. Jednak kąciki jego ust lekko drgnęły, kiedy próbował stłumić napad śmiechu. Ich zachowanie było komiczne. Ta cała sytuacja była KOMICZNA!

     Lucyfer przeczesał energicznie swoje gęste włosy po czym ciężko westchnął. Popatrzył zrezygnowany na Upadłego, po czym z powrotem wygodnie usadowił się na skórzanym fotelu. Oparł łokcie na kolanach, splatając palce i opierając na nich swoją brodę. W jego oczach widniała obojętność, a na twarz znowu przybrał pokerową maskę, chowając za nią swoją furię i żądzę mordu.

- Więc – Zaczął spoglądając spod byka na Abaddona. – Wyczułem wzrastającą moc.

- Wzrastającą moc? – Na twarzy Upadłego pojawiło się szczere zdziwienie. – Co masz na myśli, bracie?

     Diabeł pokręcił rozbawiony głową, ale szybko wrócił do rezonu, zmieniając pozycję w fotelu.

- Ktoś szkoli tą pieprzoną hybrydę – Warknął, a w jego oczach zapłonął rosnący gniew. – A to znaczy, że ktoś zamierza pozbawić mnie mocy, a co za tym idzie zamknąć w tym jebanym więzieniu.

     Abaddon w milczeniu przyglądał się bratu, który z minuty na minutę stawała się coraz bardziej nieobliczalny. Nie podobał mu się fakt, iż Lucyfer wyczuł moce Brooklyn. A to wcale dobrze im nie wróżyło. Abaddon musiał podszkolić dziewczynę by była w stanie pokonać diabła, ale nie o to chodziło. Kończył mu się czas, a podejrzenia Lucyfera wszystko utrudniały. Miał tylko nadzieję, że jego brat nie znajdzie Brook przez te najbliższe kilka dni.

- Więc co zamierzasz z tym zrobić? – Zapytał, choć doskonale znał odpowiedź na to jakże banalne pytanie.

     To nie był pierwszy raz kiedy takie coś się wydarzyło. Abaddon cofnął się wspomnieniami to tego pamiętnego dnia, kiedy to wszystko rozegrało się po raz pierwszy, całkowicie ignorując żywo gestykulującego i opowiadającego o swoim planie diabła.

1000 lat wcześniej

     Abaddon siedział na swoim wspaniałym, kasztanowym rumaku. Z ciekawością rozglądał się po drewnianej wiosce, pełnej nieświadomych niczego ludzi. Sam czasami chciał stać się jednym z nich. Bezsilnym, z przyziemnymi problemami człowiekiem. Chciał znaleźć wybrankę, z którą mógłby stworzyć rodzinę a potem razem się zestarzeć. Chciał, jednak nie było mu to dane. 

- Zazdrościsz im? – Znajomy głos wyrwał Upadłego z głębokiej zadumy.

- Niby czego, bracie? – Odparł obojętnym głosem. – Ci nieszczęśnicy wiodą nędzne żywota. Czegoż miałbym im zazdrościć? Chorób? Śmiertelności? A może ubóstwa?

Demoniczne przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz