Rozdział X

814 70 4
                                    

     Abaddon siedział na łóżku wpatrując się w dziewczynę tępym wzrokiem. Milimetry od jego twarzy przeleciało jedno z ostrz Brooklyn, które przed chwilą rzuciła. Sztylet wbił się w zagłówek zaraz obok lewego ucha Upadłego.

- Co to kurwa miało być! — Ryknął wracając do rezonu. Popatrzył w stronę dziewczyny, posyłając jej wściekłe spojrzenie.

- Sprawdzałam czy nie wyszłam z wprawy — Odparła przesłodzonym głosem, uśmiechając się kpiąco. — A co? Przestraszyłeś się? — Abaddon zacisnął szczękę, na co Brooklyn wybuchła gromkim śmiechem.

- Co Cię tak bawi?! — Warknął kierując się w jej stronę.

- T-Ty — Wymamrotała pomiędzy napadami śmiechu.

- Skończyłaś?! — Abaddon chwycił ją mocno za ramiona potrząsając do przodu i do tyłu. Dziewczyna wykrzywiła usta w grymasie.

- Tak — Odparła wyrywając się z uścisku Upadłego. — A teraz przejdźmy do rzeczy. Naucz mnie jak pokonać Lucyfera.

     Abaddon uśmiechnął się demonicznie, pocierając ręką o rękę. Brook spojrzała na niego zdezorientowana, a jej prawa brew powędrowała pod linię włosów. Oparła dłonie o swoje biodra i zniecierpliwiona zaczęła stukać nogą o drewnianą podłogę. Don przewrócił oczami na to dziecinne zachowanie, po czym zaczął przybliżać się w jej stronę, dopóki plecy dziewczyny nie zetknęły się z zimną powierzchnią ściany.

- Mam deja vu — Wymamrotała niewyraźnie, spoglądając prosto w oczy Upadłego, które świeciły nienaturalnym, wręcz demonicznym blaskiem. — Co Ty wyprawiasz? — Zapytała rozkojarzona. — Miałeś..

     Abaddon przywarł swoimi ustami do miękkich warg Brooklyn uniemożliwiając jej tym samym dokończenie zdania. Kiedy poczuł, że dziewczyna się spina i nie zamierza oddać pocałunku uśmiechnął się, przesuwając usta w stronę jej ucha.

- Obroń się przede mną, maleńka — Szepnął, przygryzając płatek. Po tych słowach zaczął tworzyć pocałunkami ścieżkę, od lini jej szczęki poprzez szyję, aż w końcu dodarł do obojczyka.

     Brook była bardziej niż oszołomiona. Jej serce diametralnie przyśpieszyło, kiedy dłonie Upadłego zaczęły błądzić po jej ciele. Pragnęła go. Potrzebowała. NIE! Brooklyn opamiętaj się! — Zbeształa się w myślach, starając się zapanować nad tym jak jej zdradzieckie ciało reagowało na dotyk Abaddona.

     Kiedy ręce Upadłego znalazły się pod jej bluzką, ściskając pierś, z ust Brooklyn uleciał cichy jęk. O nie! Weź się w garść dziewczyno! — Starała się ułożyć logiczny plan działania, jednak poczynania Pradawnego skutecznie jej to uniemożliwiały. Obroń się przede mną, maleńka. Te słowa odbijały się echem w jej głowie. Ale jak! Myśl! MYŚL! MAM! KURWA MAM! — Brooklyn nie zastanawiała się dłużej. Wiedziała, że pomysł, który właśnie zaczął pojawiać się w jej przyćmionym umyśle był jedyną szansą ratunku.

- Coś kiepsko Ci idzie — Usłyszała głos Abaddona zaraz przy swoich ustach, w który był naładowany kpiną. To tylko spotęgowało wściekłość dziewczyny, tym samym sprawiając, że jej umysł zaczął pracować na najwyższych obrotach. Odepchnęła od siebie chęć pieprzenia się z Upadłym i skierowała całą swoją koncentrację na swoje zmysły.

     Po paru minutach jej duch opuścił ciało. Stała z boku i przyglądała się jak Don odpina rozporek przy JEJ spodniach. Muszę się streszczać, zanim całkowicie mnie rozkojarzy — Pomyślała, wnikając w głąb umysłu Upadłego. Na samym początku natrafiła na potężną przeszkodę, którą była jego tarcza ochronna. Dziewczyna nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego. Umysł Abaddona był otoczony potężnym stalowym murem, który nie miał końca. No pięknie. Brooklyn zaczęła ogarniać panika, którą w ostatniej chwili zdusiła głęboko w sobie. Dam radę! KURWA! Jestem jakąś pieprzoną hybrydą więc to nie powinien być dla mnie żaden jebany problem! Brook spojrzała jeszcze raz w stronę muru, wyobrażając sobie otwarte drzwi zaraz naprzeciwko niej. Pomrugała parę razy, kiedy w tarczy ochronnej Abaddona pojawił się czarny prostokąt. UDAŁO SIĘ! Nie czekając dłużej, dziewczyna wtargnęła do umysłu Upadłego. Widziała teraz jego oczami, więc kiedy zorientowała się, że jej ciało jest już nagie od pasa w dół postanowiła się pośpieszyć. Włożyła całą swoją energię by przejąć nad nim kontrolę i ku ogromnemu zaskoczeniu Brooklyn, udało jej się to za pierwszym razem.

- Odsuń się — Brook wydała mentalne polecenie Upadłemu i obserwowała jego oczami, jak oddala się od jej ciała. — A teraz zabierz sztylet znajdujący się w zagłówku łóżka i wbij sobie w brzuch.

     Kiedy tylko Abaddon wykonał jej polecenia wróciła do swojego ciała. Z nosa poleciała jej stróżka krwi, a skóra była pokryta potem. Brook zamrugała szybko parę razy, żeby odgonić mgłę sprzed oczu, ale to w niczym nie pomogło. Czuła przerażający ból w skroniach. Miała wrażenie, że miliony drobnych igiełek wbija się w jej umysł z coraz większą siłą.

- KURWA! — Na dźwięk wkurwionego głosu, spojrzała w kierunku Upadłego. Abaddon właśnie wyjmował sztylet z brzucha, wykrzywiając przy tym swoją twarz w grymasie spowodowanym bólem. Brooklyn uśmiechnęła się słabo, osuwając się po ścianie na podłogę. Nie miała siły.

- Wygrałam — Wychrypiała ledwo słyszalnie, spoglądając zamglonym wzrokiem na demona. Ostatnim co ujrzała przed odpłynięciem w nicość była twarz Abaddona, na której malowała się troska.

~~~

     Kiedy Abaddon odzyskał panowanie nad swoim ciałem poczuł nieprzyjemne ukłucie w brzuchu. Z ciekawości spojrzał w dół i oniemiał widząc wbity sztylet.

- KURWA! — Warknął zirytowany, wyciągając ostrze. Wykrzywił swoją twarz w grymasie, który był spowodowany bólem. Co tu się do kurwy stało?!

- Wygrałam — Jego rozmyślania przerwał słaby głos Brooklyn. Spojrzał w kierunku dziewczyny, zamierając w bezruchu. Leżała na podłodze, blada jak kartka papieru. Spojrzał w jej zamglone oczy, które sekundę później się zamknęły. Bez zastanowienia pochwycił bezwładne ciało Brook i ułożył je delikatnie na łóżku.

- Dobra robota — Szepnął, składając delikatny pocałunek na jej czole. Przykrył ją kołdrą po czym wyszedł z sypialni kierując się do swojego biura.

     Kiedy tylko usiadł spokojnie w swoim wygodnym, skórzanym fotelu, drzwi do jego gabinetu otworzyły się z hukiem a w progu pojawił się nie kto inny jak Lucyfer.

- Bracie — Abaddon obdarzył diabła znudzonym spojrzeniem, wskazując fotel naprzeciwko siebie. — Czemu zawdzięczam Twoją wizytę?

- Raczej mi nie uwierzysz, kiedy Ci powiem, że się stęskniłem? — Diabeł posłał w jego stronę kpiący uśmieszek na co Upadły wywrócił oczami. — Tak też myślałem.

- W takim razie, o co chodzi?

- Znalazłeś już tą hybrydę?

- Nie — Abaddon przeczesał zirytowany swoje brązowe włosy. Miał jeszcze cztery dni.

- To się kurwa pośpiesz — Lucyfer warknął, gwałtownie podrywając się na nogi.

- Umówiliśmy się, że mam czas do piątku.

- No to już go nie masz! — Diabeł zaczął nerwowo chodzić po całym gabinecie. Abaddon uniósł wysoko brwi, czekając aż Lucyfer kontynuuje swoją wypowiedź, która po upływie kilkunastu minut nie nadeszła.

- Gadaj co jest, a nie owijaj w bawełnę!

     Lucyfer spojrzał na brata spod przymrużonych powiek, zbywając go machnięciem ręki. Przeczesał nerwowo swoje włosy, szarpiąc za ich końce. Abaddon skrzyżował ramiona na piersi, z zaciekawieniem przyglądając się poczynaniom swojego brata. Dawno go takiego nie widział. W sumie to nigdy. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Rozważał wszystkie opcje co mogło wywołać takie zachowanie u Lucyfera jednak żadna z nich nie wydawała się trafna. Kiedy skończyły mu się pomysły, postanowił wyciągnąć tą informację z brata. Za wszelką cenę.

- Gadaj — Abaddon powtórzył spokojnie, kładąc nogi na mosiężnym biurku.     

     Lucyfer spojrzał na niego, tocząc ze sobą wewnętrzną walkę. Przejechał dłonią po twarzy i podniósł ręce w geście poddania się.

- Dobra niech Ci będzie — Warknął zrezygnowany.

- A więc? — Zachęcił go Abaddon, który był szczerze zdziwiony tym, że jego brat ustąpił tak szybko.

- Ktoś próbuje mnie zgładzić...

Demoniczne przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz